Sejm rozpatruje projekt zmiany Kodeksu wyborczego, której celem jest rzekomo „uwolnienie" kościołów i związków religijnych od agitacji wyborczej. Art. 108 Kodeksu wyborczego zabrania prowadzenia agitacji wyborczej m.in. na terenie urzędów administracji rządowej i samorządowej, sądów, jednostek wojskowych, a także zakładów pracy, jeśli w swym sposobie i formie zakłóca ona normalne funkcjonowanie tych zakładów. Jest tam również zakaz prowadzenia agitacji na terenie szkół wobec dzieci. SLD chce zakres tego przepisu rozszerzyć przez wprowadzenie zakazu agitacji "na terenie kościołów i miejscach kultu religijnego innych związków wyznaniowych". Za złamanie zakazu prowadzenia tam agitacji groziłaby grzywna.
Na tyle te zagadnienia znam, że do kościoła byłem prowadzany od małego, a obecnie sam uczęszczam, jak również sam „chodzę na wybory", by zagłosować. Nie będę ukrywał, że angażuję się w życiu politycznych na jednym z wielu skrzydeł tego życia, tym które uważam za słuszne. Z tej perspektywy spoglądam na projekt zmiany Kodeksu Wyborczego zgłoszony przez bądź co bądź moich przeciwników politycznych. Uprzedzając ciąg dalszy, projektu tego nie akceptuję nie tylko z tego jednego powodu.
Po pierwsze, prowadzenie agitacji wyborczej w kościołach, tak z ambony, albo od ołtarza postrzegam jako dziecięcą chorobę polskiej demokracji, z której tak mniej więcej z nadejściem nowego stulecia się wyleczyliśmy. Jeszcze w starym tysiącleciu duchowni zezwalali na agitację na rzecz ugrupowania, które wówczas szło „do przodu" i „po władzę", zaś cztery lata później, już w nowym tysiącleciu zakazywali, jako że ugrupowania to zaczęło iść „do tyłu", by po wyborach oddać władzę i zniknąć ze sceny politycznej. Kościół Katolicki nie chce bowiem żyrować przegrywających politycznie, bo to nie służy mu dobrze i naraża jego autorytet na szwank, nawet jeżeli to ugrupowanie przybiera arcykatolickie oblicze. Nie bez znaczenia jest również deklaracja powtarzana konsekwentnie w dokumentach nauki społecznej Kościoła o trzymaniu się z dala od bieżącej polityki.
Atoli kościoły dysponują licznymi pomieszczeniami poza samą świątynią i nie widzę przeszkód, aby w takim pomieszczeniu (np. w dawnej salce katechetycznej) wynajętym przez komitet wyborczy jakieś spotkanie przedwyborcze mogło się odbyć. Ponieważ pomieszczenie to, to także „teren kościoła", wynajęcie go na cele spotkania przedwyborczego po nowelizacji KW w stylu „jońskim" okazałoby się niemożliwe. Po drugie zatem, wprowadzenie zakazu agitacji w kościołach możliwość zorganizowania takich spotkań wyeliminowałoby, bo salki owe są często na tyłach albo w podziemiach kościołów, czyli „na terenie kościołów". Tego nie uważam za słuszne. Być może należałoby ten zakaz uściślić, że nie tyle na terenie kościołów, zborów, tudzież synagog, co w trakcie nabożeństw, no ale do tego to już od lat duchowni katoliccy i chyba innych wyznań również się nie zniżają, bo przecież przepisy kanoniczne Kościoła albo innego wyznania im tego zabraniają...
Po trzecie, i tu podzielę się moimi spostrzeżeniami z ostatnich wyborów samorządowych, może to doprowadzić do sytuacji, że w samych kościołach agitacja nie będzie prowadzona, jako że zostanie zabroniona i żadne informacje ani nawet linki do tych informacji nie będą mogły być przekazywane, natomiast ulica prowadząca do kościoła będzie najeżona jakimiś agitatorami politycznymi, wciskającymi wiernym różne „tęczowe" albo też bijące w oczy czerwienią ulotki i inne gadżety kampanijne. Tak też i było na mojej drodze do kościoła trzy lata temu, gdzie wiernym idącym na mszę dyrektorka miejscowej szkoły i partyjna koleżanka autorów projektu zmiany Kodeksu wyborczego wciskała ulotkę z zapowiedzą, że kiedy zostanie radną rady mojego miasta wyprowadzi ze szkół religię, a wprowadzi etykę. Proponowana zmiana mogłaby doprowadzić do sytuacji osaczenia katolików i pozbawienia ich możliwości spotkania we własnym gronie, w celu wymiany poglądów politycznych.