11 grudnia pod Otwockiem Mariusz N. potrącił śmiertelnie 13-letniego chłopca. Uciekł z miejsca wypadku i szybko wyjechał do Francji. Kilka dni później polska policja wiedziała, gdzie  mężczyzna przebywa. Po tygodniu polska prokuratura wystąpiła do sądu o wydanie europejskiego nakazu aresztowania, żeby szybko ściągnąć sprawcę do kraju. Ten jednak potrzebował aż trzech tygodni, by nakaz wydać, a dwie godziny później N. został zatrzymany we francuskim kurorcie. W całym tym łańcuszku organów zaangażowanych w ENA zarówno policja, jak i prokuratura zadziałały profesjonalnie i ekspresowo. Gorzej było z sądem. Faktem jest, że czas był świąteczno-urlopowy, a do podjęcia postanowienia należało zebrać trzyosobowy skład. W dodatku, jak tłumaczy sąd, nie dostał żadnego sygnału, że decyzję trzeba podjąć natychmiast. Czy tak trudno zdać sobie sprawę, że kiedy ktoś popełnia przestępstwo i wyjeżdża z kraju, może zechcieć się ukrywać przez długie lata? – pytali po tych wyjaśnieniach karniści.

Na szczęście do tego nie doszło. Problem tylko w tym, że, jak pokazuje życie, nie wszyscy jednakowo rozumieją istotę ENA. Wprowadzono go dziesięć lat temu właśnie po ty, by działał szybko. Wśród polskich prokuratorów cieszy się ogromną popularnością, może nawet przesadzoną. Przy jego pomocy ścigamy sprawców kradzieży roweru, wyłudzenia ubezpieczenia komunikacyjnego, niespłacenie karty kredytowej itp. Niektóre zagraniczne policje powołują nawet specjalne grupy, by zajęły się polskimi wnioskami. Może więc lepiej ilość przekuć w jakość. Warto też, by wszystkie trzy drużyny: policja, prokuratury i sądy, grały w tej sprawie do jednej bramki.

Zapraszamy do lektury nowego numeru tygodnika

"Rzecz o Prawie"