Tymczasem rzeczywistość okazuje się inna. Niemal codziennie któraś z cudzoziemskich żon z importu szuka pomocy w ośrodkach wsparcia, ponieważ została pobita.
„Jestem mężczyzną u szczytu możliwości i uważam, że Szwedki są rozpieszczone i stawiają nierealne wymagania. Dlatego postanowiłem szukać szczęścia za granicą i importować żonę z Tajlandii – pisze Real w blogu popularnego szwedzkiego pisma. – Tajlandki bowiem znają się na kuchni i wiedzą, jak ma się zachować prawdziwa kobieta". Internauta okazuje się także pragmatykiem i chciałby sprowadzić sobie żonę jak najtaniej. Musi się jednak liczyć z kosztami opłacenia podróży samolotem dla siebie i wybranki, pobytu w Tajlandii, no i sprawienia ukochanej silikonowych piersi. Chce, by ktoś mu poradził, czy istnieje tańszy sposób importu żony niż za sumę, którą sam ocenił na 100 tysięcy koron.
Mężczyzn, którzy ściągają żony z zagranicy, jest wielu. Rocznie sprowadzają 12 tysięcy kobiet. Przyjeżdżają tu same lub ze swoimi dziećmi z Tajlandii, Filipin, Iraku, Chin, Ghany, Brazylii czy Rosji. Czy dostają tu obiecaną pracę lub utrzymanie przez męża? Czy znajdują lepsze życie? Nie wszystkie. Według raportu Evy Eriksson, opracowanego na zlecenie rządu, wiele kobiet, które przyjeżdża, by połączyć się z partnerem, pada ofiarą przemocy. Trzymane są w izolacji i traktuje się je uwłaczająco. Często mężczyzna grozi, że jeżeli partnerka mu się nie podporządkuje, zostanie deportowana. Powrót do rodzinnego kraju nie wchodzi w grę, zwłaszcza tam, gdzie kultura obrony honoru rodziny jest silna, jak na Środkowym Wschodzie. Kobieta, która nie ułożyła sobie życia na imigracji, po powrocie do kraju ryzykuje odrzucenie przez rodzinę i przyjaciół. Musi się też liczyć z tym, że nie będzie mogła się sama utrzymać. Z tego względu wiele kobiet jest zdeterminowanych, by wytrzymać w nieudanym związku. Według prawa bowiem kobieta, która przyjechała do męża lub partnera na tymczasową wizę, dopiero po dwóch latach może się ubiegać o prawo stałego pobytu. Imigrantki, które zerwą z partnerem, zanim otrzymają prawo stałego pobytu, ryzykują deportację. Jedynym powodem legitymizującym ich pobyt jest bowiem związanie się ze szwedzkim obywatelem.
I to nie jest jednak gwarancją. Ostatnio głośno było o Naomi z Filipin, która dość miała bicia, grubiaństw i pijaństwa partnera. Zabronił jej nawet mieć przyjaciół i jeść po godzinie 17. W końcu po wielkiej awanturze uciekła. Biuro socjalne i organizacja wsparcia dla kobiet w kryzysie pomogły jej znaleźć mieszkanie. Po ponad roku otrzymała jednak pismo z urzędu imigracyjnego. Partner poinformował władze, iż już nie jest z Naomi i podejrzewa, że Filipinka współżyła z nim tylko ze względu na chęć otrzymania prawa stałego pobytu. Urząd imigracyjny uwierzył w wersję Szweda i wycofał Naomi pozwolenie na stały pobyt w kraju. Relacja kobiety, jak wyglądał jej związek z partnerem, została przez władze przyjęta jako próba sztucznej rekonstrukcji wydarzeń. Władze uznały też, że Naomi nie ma żadnego związku ze szwedzkim społeczeństwem, chociaż przepracowała ?w jednej firmie cztery lata.
Najgorszą plagą są tzw. importerzy seryjni, którzy wykorzystują regułę dwóch lat wpisaną w ustawę o cudzoziemcach. Mężczyzna sprowadza do kraju kobietę, zachowuje się wobec niej brutalnie, a następnie, zanim upłyną dwa lata i imigrantka nabędzie prawo wystąpienia o stały pobyt, porzuca ją, by importować nową miłość. Z rządowego raportu wynika, że ponad 90 proc. kobiet i samotnych matek przyjeżdżających do Szwecji połączyć się z ukochanym zna go bardzo krótko lub jedynie przez internet.