Fałszywe dzieła sztuki a relacje prawne

Prawnicy w ostatnich latach dokonali pełnej diagnozy patologii na krajowym rynku sztuki i antyków. Są propozycje rozwiązania odwiecznych problemów. Czas na regulacje prawne – pisze publicysta.

Publikacja: 07.05.2014 03:00

Prof. Stanisław Waltoś z Uniwersytetu Jagiellońskiego przeanalizował kolejne wersje kodeksu etyki za

Prof. Stanisław Waltoś z Uniwersytetu Jagiellońskiego przeanalizował kolejne wersje kodeksu etyki zawodowej Międzynarodowej Rady Muzeów (ICOM). W Polsce muzealnicy, wbrew kodeksowi ICOM, zatrudniani są na rynku jako eksperci, co nierzadko prowadzi do afer i kompromituje muzea

Foto: Fotorzepa

Rynek ten ma znaczenie gospodarcze, ale jest nieprzejrzysty. Plagą są falsyfikaty i reżyserowane licytacje, po których podaje się fikcyjne ceny. W ćwierćwiecze istnienia nie jesteśmy w stanie wiarygodnie ocenić obrotów rynku aukcyjnego lub poszczególnych firm.

Jest diagnoza patologii, czas na regulacje prawne. Czy istnieje wola rozwiązania tych problemów? Od lat rządzący przymykają na nie oko, choć na rynku sztuki handluje się przedmiotami istotnymi dla dziedzictwa narodowego.

Komu badania, komu

Na świecie relacje muzealników z handlarzami sztuki reguluje przede wszystkim kodeks etyki zawodowej Międzynarodowej Rady Muzeów (ICOM). W Polsce muzealnicy, wbrew kodeksowi ICOM, masowo zatrudniani są na rynku jako eksperci, co nierzadko prowadzi do afer. Kompromituje to muzea, instytucje zaufania publicznego, bo w świadomości społecznej ekspert kojarzony jest z muzeum, w którym pracuje.

Kolejne wersje kodeksu ICOM przeanalizował  prof. Stanisław Waltoś z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Omówił je podczas Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Muzea a rynek sztuki. Aspekty prawne" na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zorganizował ją tamtejszy Wydział Prawa i Administracji we współpracy z Narodowym Instytutem Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów (NIMOZ).

Weronika Gertig, absolwentka prawa UAM oraz Sotheby's Institute of Art (MA in Art Business), która pracuje w Domu Aukcyjnym Christie's w Londynie mówiła m.in. o bogatych przywilejach prawnofinansowych dla kolekcjonerów w Wielkiej Brytanii. Polityka fiskalna motywuje tam obywateli i korporacje do tworzenia kolekcji i przekazywania ich na własność muzeom. Acceptance in lieu jest przykładem instytucji prawnej, która pozwala, aby wybitne dzieła trafiały do zbiorów państwowych w zamian za ulgi podatkowe dla obywateli.

Prof. Dariusz Markowski, konserwator malarstwa z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, i dr Alicja Jagielska-Burduk z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy wskazali, jakie warunki powinna spełniać fachowa ekspertyza autentyczności. Ekspertyzy na krajowym rynku nie odpowiadają tym europejskim standardom. Prof. Markowski prowadzi Zakład Konserwacji i Restauracji Sztuki Nowoczesnej. Można tam przy zastosowaniu najnowszych metod fizykochemicznych stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, czy obraz jest autentyczny.

Badania w Toruniu, zależnie od ich zakresu, kosztują ok. 1,2–3 tys. zł. Usługa jest znana, opisywana wielokrotnie choćby w „Rz". Ilu klientów rynku sztuki zamawia te badania w ciągu roku? Statystycznie rzecz biorąc, są to promile. Z usług tych zawodowo korzystają głównie policjanci i  prokuratorzy. Na końcu tego artykułu wyjaśnię paradoks, dlaczego sprzedawcy obrazów nie korzystają z usług toruńskiej placówki, choć falsyfikaty są plagą.

Brak zawodu eksperta badającego autentyczność to jeden z podstawowych problemów. Kilkanaście lat temu postawił go prof. Jerzy Stelmach, prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego, a zarazem wybitny kolekcjoner sztuki („Art and Business", 10/2003). Ekspertyzy pisane przez historyków sztuki najczęściej nie mają wartości dowodowej, autorzy ekspertyz nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.

Z perspektywy reportera wyraźnie widać, że praca muzealników na rynku nie ogranicza się do wydawania ekspertyz. Muzealnicy decydują, od kogo przyjąć depozyt. To sytuacja korupcjogenna. Prywatny obraz eksponowany w dobrym muzeum szybko nabiera wartości materialnej.

Konserwatorzy zatrudnieni w muzeach malują kompozycje w duchu konkretnego malarza, niektóre trafiają na rynek jako autentyki. Muzealnicy wynajmują muzea na aukcje sztuki. Antykwariusze korzystają z tej okazji i sprzedają falsyfikaty, bo klienci nie podejrzewają, że w państwowym muzeum mogą być sprzedawane podróbki.

Tak się marnuje potencjał

Na świecie od dawna muzea selekcjonują zbiory, doskonalą ich profil. Oficjalnie wyprzedają gorsze eksponaty, aby zdobyć środki na zakup lepszych. W Polsce prawo dopuszcza zbywanie muzealiów. Szczegółowe rozwiązania znajdują się w centrum zainteresowania prawników, m.in.: dr. Wojciecha Szafrańskiego z wydziału prawa UAM.

Prawniczych konferencji jak ta w Poznaniu odbyło się kilkanaście w ostatnich latach. Dokumentują je monografie tematu. Na ich podstawie można było przygotować ustawę regulującą rynek sztuki. Oczekują jej klienci i antykwariusze, ale ustawy wciąż nie ma.

W 2012 r. NIMOZ wydał tom „Problematyka autentyczności dzieł sztuki na polskim rynku. Teoria – praktyka – prawo". To owoc ogólnopolskich seminariów o patologiach na rynku sztuki, jakie w 2010 r. zorganizował Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych (obecnie NIMOZ), dom aukcyjny Rempex i Stowarzyszenie Antykwariuszy Polskich. Na seminaria te tłumnie przychodzili np. policjanci, prokuratorzy, studenci prawa. Dorobek tych seminariów to wielki potencjał, którego nie wykorzystano.

Podobnie jest z grubym tomem „Międzynarodowa współpraca służb policyjnych, granicznych i celnych w zwalczaniu przestępczości przeciwko zabytkom" (redaktorzy: Mirosław Karpowicz, Piotr Ogrodzki). To materiały z międzynarodowej konferencji w Szczytnie w 2005 r. Ta ważna książka pozostaje nieznana uczestnikom rynku sztuki i prawnikom.

Trzeba uregulować rynek

Ostatnio promowano książkę „Kultura w praktyce. Zagadnienia prawne". To efekt Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Problematyka ochrony zabytków i rynku sztuki", jaką w 2013 r. zorganizował Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy i Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Jest tam m.in. tekst dr Katarzyny Zalasińskiej z Uniwersytetu Warszawskiego o głośnym ośmioletnim procesie dotyczącym falsyfikatu „Zjawa" Franciszka Starowieyskiego.

Można wyliczyć inne pokonferencyjne monografie. Czas na praktyczne rozwiązania. Osobnych rozważań wymaga kwestia, czy politycy zajmą się tym problemem. Prawnicy od lat stwierdzają, że niezbędna jest całościowa regulacja rynku. Rozważał tę kwestię m.in. prof. Kamil Zeidler „Czy rynek sztuki potrzebuje interwencji ustawodawcy?" („Rz", 8 października 2008 r.).

W 2009 r. Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydał lekturę obowiązkową dla prawników, którzy chcą specjalizować się w problematyce rynku („Ekspert kontra dzieło sztuki", red. Ronald D. Spencer). To katalog problemów prawnych i sposobów ich rozwiązywania na dojrzałych rynkach. We wstępie Piotr Ogrodzki napisał, że w polskim prawie brakuje rozwiązań, które pozwalają eliminować z rynku falsyfikaty, a antykwariusze nie informują organów ścigania o falsyfikatach zgłoszonych do obrotu. Prokuratury nie mają podstaw prawnych do zatrzymywania takich przedmiotów, co praktykuje się na świecie. Ta biblia dla prawników nie jest znana.

Na regulację czeka nie tylko zawód eksperta. Prof. Jerzy Stelmach w pionierskim tekście „Dziwny rynek" („Gazeta Antykwaryczna", 9/2000) postawił problem fikcyjnych licytacji w Polsce. Niektóre domy aukcyjne na reżyserowanych licytacjach ustalały i ustalają lipne rekordy cenowe powielane przez bezkrytycznych dziennikarzy. Firmy zyskiwały darmową reklamę i najlepszy towar. Wszyscy bowiem przynosili obrazy tylko tam, gdzie padały cenowe rekordy. Do czasu wprowadzenia stosownej ustawy mogło chodzić też o pranie brudnych pieniędzy. Fikcyjne ceny myliły i mylą inwestorów.

A może notariusz na aukcji

Prof. Stelmach w wywiadzie „Agencja ratingowa dla rynku sztuki" („Rz", 12 stycznia 2012 r.) potwierdził, że proceder fikcyjnych licytacji trwa. Oficjalnie podawane są rekordowe ceny sprzedaży. W krótkim czasie Jerzy Stelmach oraz inni kolekcjonerzy dostają prywatne oferty nabycia tych samych obiektów za cenę dużo niższą od rekordowej, za którą rzekomo zostały sprzedane na aukcji.

Przeprowadziłem ponad 100 wywiadów z antykwariuszami lub marszandami. Już kilkanaście lat temu postulowali, żeby wzorem rozwiązań zachodnich na każdą aukcję przychodził np. notariusz lub komornik. Pieczętowaliby protokół aukcji. Od każdej transakcji firma płaciłaby podatek. Powtórzę: antykwariusze w wywiadach postulowali proste rozwiązanie z notariuszem. Nigdy jednak nie autoryzowali swojej propozycji! W prywatnej rozmowie wyjaśniali, że boją się ostracyzmu w środowisku.

Niewiarygodne ceny powodują, że banki nie udzielają kredytów pod zastaw dzieł sztuki. W Polsce instytucje nie inwestują w sztukę. Nie ufają bowiem rynkowi, na którym brak narzędzi logistyczno-prawnych umożliwiających sprawdzenie, czy nastąpiła sprzedaż i za ile. Bezwartościowe są modne bilanse obrotów na rynku, sporządzane przez specjalistów od tzw. art bankingu. Niemożliwe jest prognozowanie rozwoju rynku, gdy ceny wielu obrazów nie odzwierciedlają popytu i podaży, bo są efektem lipnej licytacji.

Wyróżniającą cechą krajowego rynku jest to, że wiele przedmiotów nie ma rodowodu. Na skutek rewolucji politycznej po 1945 r. oraz przesunięcia granic Polski wiele przedmiotów pochodzi z kradzieży, albo też  okoliczności ich pozyskania pozostają niewyjaśnione.

Dzieło sztuki jak gacie

Teraz obiecane wyjaśnienie paradoksu. Dlaczego, choć falsyfikaty są plagą (antykwariusze mówią o tym w wywiadach), rynek nie korzysta z dostępnych w Toruniu niezawodnych metod rozpoznawania podróbek? W zamian powszechnie zamawia się ekspertyzy u dowolnego historyka sztuki, zwykle pracownika muzeum. Muzealnik omiata wzrokiem obraz i wyrokuje, że „jego zdaniem" obraz jest autentyczny. Od lat antykwariusze wiedzą, że dokumenty te nie mają wartości dowodowej, pisał o tym prof. Jerzy Stelmach.

Moim zdaniem części antykwariuszy nie zależy na eliminacji falsyfikatów lub przedmiotów wątpliwych. Nie mieliśmy mieszczaństwa, które gdzie indziej przez stulecia zamawiało obrazy lub rzemiosło artystyczne. To, co powstało, spalono w przegranych powstaniach lub wojnach. Gdyby antykwariusze ostro eliminowali z rynku falsyfikaty, może nie mieliby czym handlować? Rynek sztuki spuszczono z łańcucha. Dobrami kultury narodowej handlować może każdy, jak pietruszką lub gaciami.

Muzealnik ?nie mówi fiskusowi

Kto na polskim rynku ugruntował następujący obyczaj? Klienci, którzy wydają na obraz fortunę, z zasady kupują go z ekspertyzą zamówioną przez sprzedającego. Zdrowy rozsądek podpowiada, że sprzedającemu nie zależy na mnożeniu wątpliwości co do jakości własnego towaru. Historycy sztuki opowiadają, że sprzedający płacą im tylko za pozytywne (!) ekspertyzy. Muzealnicy z reguły piszą ekspertyzy bez wiedzy fiskusa. Antykwariusze w prasie informują, że muzealnicy nie wystawiają im rachunków.

Prof. Dorota Folga-Januszewska, przewodnicząca Polskiego Komitetu Narodowego ICOM, w wywiadzie „Wysoki popyt na usługi niezależnych ekspertów" poinformowała, jak w polskich warunkach, z poszanowaniem prawa, usankcjonować zawód eksperta („Art and Business", 12/2007).

Profesor Folga-Januszewska mówi w tym wywiadzie: „Jeśli nawet pracownik muzeum wydaje ekspertyzę prywatnie, to w ocenie opinii publicznej ma on jednak za sobą cały autorytet muzeum, w którym oficjalnie jest zatrudniony. A tak być nie może! W razie skandalu wywołanego pomyłką lub np. korupcją, odium spada na placówkę zaufania publicznego, a z tego powodu muzeum może mieć trudności, np. w pozyskiwaniu darów. Jest to oczywisty konflikt interesów".

Warto pamiętać tę fundamentalną prawdę o konflikcie interesów. Pojawiały się bowiem w środowisku ICOM próby poluzowania zasad etyki, choćby przy okazji przygotowywania tez do projektu nowelizacji ustawy o muzeach. To być może działa lobby muzealników, którzy dużo zarabiają na rynku bez wiedzy fiskusa.

Autor jest publicystą, znawcą rynku sztuki

Rynek ten ma znaczenie gospodarcze, ale jest nieprzejrzysty. Plagą są falsyfikaty i reżyserowane licytacje, po których podaje się fikcyjne ceny. W ćwierćwiecze istnienia nie jesteśmy w stanie wiarygodnie ocenić obrotów rynku aukcyjnego lub poszczególnych firm.

Jest diagnoza patologii, czas na regulacje prawne. Czy istnieje wola rozwiązania tych problemów? Od lat rządzący przymykają na nie oko, choć na rynku sztuki handluje się przedmiotami istotnymi dla dziedzictwa narodowego.

Pozostało 96% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego