Edwin Góral o podsłuchach: każdy może być ofiarą

Jeśli z taśm z nagraniami prywatnych osób, ?a tak należy potraktować ministrów rozmawiających ?w restauracji, dziennikarz nie dowiaduje się o zdradzie stanu, nie dowiaduje się niczego. Takie taśmy nie mają żadnej wartości – uważa prawnik Edwin Góral.

Publikacja: 08.07.2014 09:21

Edwin Góral

Edwin Góral

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Red

Wszyscy: obywatele, dziennikarze oraz funkcjonariusze wszystkich trzech władz, przeszli przyśpieszony kurs nauki prawa i bezprawia. Niestety, szkopuł w tym, że nie znalazł się autorytet, który dałby jednoznaczną odpowiedź na elementarne pytania.

Czy gazeta ma prawo publikować podsłuchane rozmowy funkcjonariuszy publicznych? Czy służby państwowe mają prawo wejść do gazety i żądać danych objętych tajemnicą dziennikarską? Jaki wpływ na podsłuchy miały polskie służby? Czy najważniejsi funkcjonariusze publiczni mają prawo do prywatnych opinii? Jak powinien się zachować prezes Rady Ministrów w tej sprawie? Kto miał interes w podsłuchiwaniu najważniejszych osób w państwie?

Jak widać z listy, miesza się tutaj sfera prawa ze sferą faktów. Nawet doświadczeni prawnicy nie są w stanie rozdzielić tych problemów. Nikt nie był przygotowany na takie wyzwanie polityczne, medialne, prawnicze, a wreszcie etyczne. Każdy z wymienionych pierwiastków wywoływał spory. Dlatego dziś najbardziej potrzebne wydaje się ustalenie bezspornych okoliczności oraz zaprezentowanie takich ocen prawnych, które nie wywołują kontrowersji.

Konstytucja o informacji

Na wstępie należy zaznaczyć doniosłość prawną prawa do informacji. Ustawa zasadnicza w rozdziale „Wolności i prawa polityczne" stanowi, iż obywatele mają prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności innych osób w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub mieniem Skarbu Państwa (art. 61 ust. 1 konstytucji). Obowiązek dotyczy wszystkich organów państwa, a więc również Rady Ministrów oraz prezesa Rady Ministrów, czyli premiera. W tym kontekście intrygująco brzmi przepis zawarty w ustawie o dostępie do informacji publicznej w art. 2 ust. 1: „Każdemu przysługuje, z zastrzeżeniem art. 5, prawo do informacji publicznej" (art. 5 stanowi o ograniczeniu prawa do informacji publicznej „ze względu na prywatność osoby fizycznej lub tajemnicę przedsiębiorcy").Wyprowadzić z tego należy następujące wnioski.

Za nielegalne podsłuchiwanie grozi kara dwóch lat pozbawienia wolności

Po pierwsze, prawo do informacji przysługuje każdemu, a więc także dziennikarzowi, a nie jedynie zwykłemu obywatelowi (na potrzeby wykonywania zadań dziennikarskich).

Po drugie, prawo podlega ograniczeniu ze względu na prywatność osoby fizycznej. Trzeba sobie zdać sprawę, że panowie Sienkiewicz czy Sikorski występują w dwóch postaciach: piastuna organu władzy publicznej jako ministrowie, ale także jako osoby fizyczne – zwykli ludzie, którzy mają te same słabości, przywary jak przeciętny Kowalski. Rozróżnienie tych ról ma więc kapitalne znaczenie. Ustawa nie daje możliwości pozyskiwania informacji od osób fizycznych w trybie przepisów kodeksu postępowania administracyjnego. Można co najwyżej prosić osobę fizyczną, aby wyjawiła, co myśli, także jako piastun organu osoby prawnej. W tym kontekście otwiera się pierwsze pole konfliktu: jakie są granice prawa do informacji, zważywszy na oczywistą prywatność spotkań ważnych przedstawicieli władzy państwa. Teza, iż stosunki służbowe zależą od tego, kto płaci, jest naciągana i nie do obrony. Stosunki służbowe to takie, które dają się opisać w kategoriach kompetencji normatywnych prezesa NBP, ministrów czy innych aktorów tego osobliwego teatru.

Ustaliliśmy, że na gruncie ustawy o dostępie do informacji publicznej ograniczone jest prawo obywatela do informacji o publicznych sprawach państwa ze względu na prywatność osób fizycznych – piastunów tych organów. Czy zatem takie prawo ma dziennikarz?

Prywatna osoba, ?więc ochrona też prywatna

Oczywiście nie może być wątpliwości, że status zawodowy zainteresowanego pozyskaniem informacji publicznej nie wyłącza ograniczeń ze względu na „prywatność osoby fizycznej". Jak zatem mają postępować dziennikarze, aby uzyskiwać informacje publiczne rzetelnie? Co się kryje pod tym określeniem, dowiedzieli się chyba wszyscy po aferze z prezydentem Kwaśniewskim, który miał rzekomo utrzymywać stosunki z agentem obcego wywiadu. Przypomnijmy, Sąd Najwyższy w niezwykle inteligentny sposób objaśnił: także dziennikarz, który podaje nieprawdziwe informacje – rzecz jasna publiczne,  jest w swoim postępowaniu rzetelny, jeśli przed publikacją będzie postępował odpowiednio. W praktyce oznacza to konfrontację. Musi po prostu zapytać premiera czy ministra na piśmie bądź w inny technicznie dopuszczalny sposób, czy miał stosunki z agentem, czy spotykał się z agentem, czy nakłaniał do niedozwolonej działalności legislacyjnej, czy negatywnie oceniał stosunki dyplomatyczne i ich wagę.

To ważny moment w ocenie prawnej dziennikarzy i wydawców „Wprost". Ustaliliśmy, że zachodziło ograniczenie ze względu na prywatność osób jednocześnie publicznych i prywatnych, które w restauracji nie wykonywały żadnych zadań służbowych. Nie musiały działać na podstawie i w granicach prawa zgodnie z zasadą legalizmu art. 7 konstytucji. Ustaliliśmy też, iż działanie dziennikarzy nie było rzetelne w rozumieniu dziś już utrwalonego orzecznictwa Sądu Najwyższego. Godziło w dobra osobiste: prawo do prywatności znanych nam osób fizycznych.

Wykładnia zdarzeń, jaką przedstawiliśmy, prowadzi do jednoznacznego wniosku. Osoby fizyczne mają prawo do ochrony dóbr osobistych na zasadzie art. 23 kodeksu cywilnego, w tym także do żądania udzielenia zabezpieczenia roszczeń w tym zakresie – skierowanego do Sądu Okręgowego w Warszawie, opłaconego kwotą 200 zł, a do tego rozpoznawanego zwykle w tego typu nagłych sprawach od ręki.

To zupełnie niezrozumiałe, dlaczego wymienione osoby fizyczne nie złożyły wniosków o udzielenie zabezpieczenia na podstawie art. 730 § 1 kodeksu postępowania cywilnego, który stanowi, iż w każdej sprawie cywilnej podlegającej rozpoznaniu przez sąd można żądać udzielenia zabezpieczenia – jeżeli uprawdopodobni się roszczenie oraz interes prawny. W tej sprawie to zadanie nie wymaga prawniczego kunsztu. Wyzwaniem prawniczym byłoby natomiast ustalenie sposobu zabezpieczenia.

Afera czy życiowe ryzyko

Niestety, wspomniane osoby fizyczne nie zostały przez dziennikarza i wydawcę wypytane o prawdziwość informacji na taśmach z podsłuchu. Jak zaznaczono, wydawca i redaktor naczelny nie wykonali obowiązku uwierzytelnienia zdobytych informacji, jak bezwzględnie nakazuje prawo prasowe i co wynika z orzecznictwa Sądu Najwyższego. Dodajmy: nie chodzi o uzyskanie pozytywnej odpowiedzi, ale o akt ustawowo nakazanego współdziałania z osobą prywatną, a także piastunem organów. W rezultacie zostali oni pozbawieni prawa do sądu – zabezpieczenia roszczenia o ochronę dóbr osobistych i, rzecz jasna, zadośćuczynienia.

Osobny wątek to prawo do ochrony karnej, jaka przysługuje podsłuchiwanym pokrzywdzonym w rozumieniu kodeksu postępowania karnego. Nielegalne podsłuchiwanie to przestępstwo, które zalicza się do drobnych, a co najważniejsze – ściganych wyłącznie na wniosek (tak samo jak przestępstwo gwałtu). Przyjmujemy, że prokuratorzy takimi wnioskami dysponują. Są one składane przez kolejne osoby pokrzywdzone przez podsłuchy.

Z prawnego punktu widzenia należy mówić o dwojakiej odpowiedzialności. Po pierwsze, cywilnej: doszło do naruszenia dóbr osobistych bezspornie w warunkach bezprawnego działania dziennikarzy, co w konsekwencji przełożyło się na usprawiedliwione roszczenia o ochronę dóbr osobistych, z tym zastrzeżeniem, że dodatkowe żądanie zadośćuczynienia chyba słabo rokuje. Rzecz jasna odpowiedzialność w tym zakresie ponoszą redaktor naczelny „Wprost" oraz wydawca. Odpowiedzialność ta jest ewidentna, jednak warunkowa. Powodowie i jednocześnie pokrzywdzeni bezprawnym działaniem polegającym na naruszaniu ich sfery prywatności przez opublikowanie treści rozmów mają prawo wytoczyć powództwa o przeproszenie.

Po drugie, osobno należy omówić odpowiedzialność karną – jak zaznaczyliśmy, bardzo łagodną i mało dolegliwą. Chodzi o art. 267 § 3 k.k., który mówi, że karze pozbawienia wolności do lat dwóch podlega, „kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym". W tym kontekście zupełnie oryginalne i – jak się zdaje – nieznane dotychczasowej praktyce jest zagadnienie ujawnienia innej osobie informacji, która została zdobyta nielegalnie. Jak spersonalizować tę odpowiedzialność: czy jest to wydawca, redaktor naczelny, czy dziennikarze. Tak postawione pytanie nie zamyka prawniczego sporu. Nie chodzi bowiem o materialną zawartość czynu, a więc samo upublicznienie podsłuchów, ale jego „społeczne niebezpieczeństwo". To nie wszystko.

Świadomie stosuję takie rozróżnienie. Oprócz podziału czynów w ujęciu prawniczym można je także dzielić na sposób zwyczajny – ludzki. Właśnie występek nielegalnego podsłuchiwania wymyka się spod typowej klasyfikacji czynów podlegających sankcjom karnym.

Występki i czyny obrzydliwe

Nie mniej ważna jest kategoryzacja przestępstw na społecznie niebezpieczne, oczywiście szkodliwe, i takie, które do tego są „obrzydliwe". Kwestia wysokości zagrożenia karą to nie wszystko Równie ważne jest miejsce takiego przestępstwa w kulturze społeczeństwa. Podsłuchiwanie jest na samym dnie tej klasyfikacji. W każdej sytuacji i każdego.

W katalogu przestępstw zagrożonych podobną karą kulturowy dorobek umożliwia ich uszeregowanie pod względem oceny moralnej. Nie może być wątpliwości, że są zwykłe przestępstwa, które budzą dezaprobatę i potępienie, a nawet niezgodę. Ale są także „obrzydliwe". Mam na myśli takie, których skutki niemożliwe są do naprawienia w sensie majątkowym czy nawet poprzez sprawiedliwą „odpłatę". Chodzi przede wszystkim o sferę intymności, prywatności, życia rodzinnego, kiedy wstyd i poniżenie to gorsza konsekwencja niż utrata majątku. Są czyny, które bolą, które ranią duszę. Z pewnością należy do nich nielegalny podsłuch.

Czy można jednak porównywać podsłuchiwanie zwykłego Kowalskiego spędzającego czas u sąsiadki i wybitną postać polityczną rozprawiającą o sprawach wagi państwowej w restauracji? Można. Wspólny mianownik to prywatność. Prawo do prywatności jest bezcenne. Jego ograniczenie nawet za pomocą czynu, który nie jest przestępstwem, redukuje jakość naszego życia, której nie da się niczym zastąpić. Intymność, osobność, zewnętrzność naszych zachowań, ocen oraz sądów musi być bezwzględnie chroniona w każdej sytuacji.  Życie na podsłuchu może być gorsze niż niewola w więziennej celi. Kto nie chce się z tym godzić w imię „interesu publicznego", ten nie rozumie elementarnej kwestii. Interes publiczny kończy się tam, gdzie  walka o ten interes nie jest urzeczywistniana w sposób godziwy i moralnie akceptowalny. Pomijam kwestię zgodności z prawem zabiegów o ochronę czy urzeczywistnianie tegoż interesu, bo przecież nie da się nielegalnie walczyć o szczytne i pożądane wartości.

Bezwartościowe rozmowy

Ponad wszelką wątpliwość i wydawca, i redaktor naczelny są prawniczo wyedukowani, świadomi przesłanek aktualizujących odpowiedzialność cywilną i karną. Czy wykorzystali brak wyobraźni ustawodawcy, który nie podniósł podsłuchów najważniejszych osób w państwie do rangi poważnego przestępstwa? Z pewnością tak!  Czy afera usprawiedliwia zmianę kodeksu karnego? Z pewnością nie.

Jaka zatem najważniejsza refleksja płynie z afery podsłuchowej? Taka, że każdy: i skromna osoba fizyczna, i polityczni tytani, doświadcza życiowego ryzyka. Jego źródła są nieprzewidywalne. Afera przyniosła naukę, z której powinniśmy czerpać wszyscy, bez wyjątku. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy nasz dorobek, kariery, sukcesy obrócą się w złe wspomnienia – ciemną kartę w naszym życiu. To nie wszystko. Symboliczna wręcz odpowiedzialność, zarówno cywilna, jak i karna, nie może być zachętą dla żadnych mediów, aby poza sprawami zdrady ojczyzny czy zbrodni zabójstwa nie stawiały sobie żadnych ograniczeń. Nie chodzi o spór o rzetelność dziennikarską w odniesieniu do odpowiedzialności cywilnej czy też społeczne niebezpieczeństwo czynu w odniesieniu do odpowiedzialności karnej. Zasadnicza kwestia jest taka: jeżeli z podsłuchu dziennikarz nie dowiaduje się o zdradzie stanu czy zbrodni zabójstwa, to znaczy, że z taśm nie dowiaduje się niczego. Stanowią one dowód w drobnej sprawie karnej, nie mogą mieć jakiejkolwiek wartości. Nawet przy powołaniu się na najbardziej wzniosłe cele, a także przy poszanowaniu standardów dziennikarskiej rzetelności podsłuchane informacje wygłaszane przez prywatne osoby muszą wywołać jedynie obrzydzenie. Nic ponadto.

Wszyscy: obywatele, dziennikarze oraz funkcjonariusze wszystkich trzech władz, przeszli przyśpieszony kurs nauki prawa i bezprawia. Niestety, szkopuł w tym, że nie znalazł się autorytet, który dałby jednoznaczną odpowiedź na elementarne pytania.

Czy gazeta ma prawo publikować podsłuchane rozmowy funkcjonariuszy publicznych? Czy służby państwowe mają prawo wejść do gazety i żądać danych objętych tajemnicą dziennikarską? Jaki wpływ na podsłuchy miały polskie służby? Czy najważniejsi funkcjonariusze publiczni mają prawo do prywatnych opinii? Jak powinien się zachować prezes Rady Ministrów w tej sprawie? Kto miał interes w podsłuchiwaniu najważniejszych osób w państwie?

Pozostało 95% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi