Wydawać by się mogło, że wśród mocno okrojonych ustrojowych gwarancji niezawisłości sędziowskiej podstawowe znaczenie wciąż jeszcze mają gwarancje przedmiotowej niezawisłości, a wśród nich zakaz zmiany orzeczeń sądowych przez jakiekolwiek organy władzy wykonawczej czy ustawodawczej.
Jak za komuny
Zakaz zmiany orzeczeń sądowych nie oznacza jednak, że działalność sądów nie podlega kontroli. Ma ona zróżnicowany charakter, bo jest nadzór nad orzecznictwem sądowym, zwany judykacyjnym, i nadzór administracyjny.
Nadzór nad orzecznictwem sądowym można podzielić na sprawowany przez Sąd Najwyższy oraz sprawowany przez sądy powszechne w toku instancji. Nadzór administracyjny dotyczy działalności administracyjnej sądów. Działalność administracyjna zaś zgodnie z definicją z art. 8 prawa o ustroju sądów powszechnych polega na zapewnieniu odpowiednich warunków techniczno-organizacyjnych oraz majątkowych funkcjonowania sądu i wykonywania przez niego zadań wymiaru sprawiedliwości i ochrony prawnej oraz zapewnienie właściwego toku wewnętrznego urzędowania sądu.
Projekt zmian kodeksu postępowania karnego przewidujący zmianę jego art. 521 i uprawnienie ministra sprawiedliwości do wnoszenia kasacji od każdego prawomocnego orzeczenia sądu kończącego postępowanie przełamuje dotychczasowy podział jego kompetencji nadzorczych, przyznając mu de facto uprawnienie do badania orzecznictwa sądowego. To powrót do peerelowskiego status quo.
Przypomnę, że klub PiS, składając latem 2012 r. projekt takiej zmiany, argumentował, że uprawnienie do składania kasacji pozwoliłoby ministrowi sprawiedliwości na interwencję w sytuacjach, gdy sędziowie popełniają „karygodne błędy". Projekt ten mimo krytyki środowisk sędziowskich, ale przy akceptacji Ministerstwa Sprawiedliwości, przyjęły Sejm i Senat.