Prawo wniesienia kasacji dla ministra to uderzenie w niezawisłość

Próba nadania ministrowi sprawiedliwości uprawnień ?do wniesienia kasacji to powrót ?do rozwiązań z PRL. Na porządku dziennym był wówczas tak zwany nadzór telefoniczny – pisze sędzia Aneta Łazarska.

Publikacja: 15.10.2014 03:00

Aneta Łazarska

Aneta Łazarska

Foto: materiały prasowe

Wydawać by się mogło, że wśród mocno okrojonych ustrojowych gwarancji niezawisłości sędziowskiej podstawowe znaczenie wciąż jeszcze mają gwarancje przedmiotowej niezawisłości, a wśród nich zakaz zmiany orzeczeń sądowych przez jakiekolwiek organy władzy wykonawczej czy ustawodawczej.

Jak za komuny

Zakaz zmiany orzeczeń sądowych nie oznacza jednak, że działalność sądów nie podlega kontroli. Ma ona zróżnicowany charakter, bo jest nadzór nad orzecznictwem sądowym, zwany judykacyjnym, i nadzór administracyjny.

Nadzór nad orzecznictwem sądowym można podzielić na sprawowany przez Sąd Najwyższy oraz sprawowany przez sądy powszechne w toku instancji. Nadzór administracyjny dotyczy działalności administracyjnej sądów. Działalność administracyjna zaś zgodnie z definicją z art. 8 prawa o ustroju sądów powszechnych polega na zapewnieniu odpowiednich warunków techniczno-organizacyjnych oraz majątkowych funkcjonowania sądu i wykonywania przez niego zadań wymiaru sprawiedliwości i ochrony prawnej oraz zapewnienie właściwego toku wewnętrznego urzędowania sądu.

Projekt zmian kodeksu postępowania karnego przewidujący zmianę jego art. 521 i uprawnienie ministra sprawiedliwości do wnoszenia kasacji od każdego prawomocnego orzeczenia sądu kończącego postępowanie przełamuje dotychczasowy podział jego kompetencji nadzorczych, przyznając mu de facto uprawnienie do badania orzecznictwa sądowego. To powrót do peerelowskiego status quo.

Przypomnę, że klub PiS, składając latem 2012 r. projekt takiej zmiany, argumentował, że uprawnienie do składania kasacji pozwoliłoby ministrowi sprawiedliwości na interwencję w sytuacjach, gdy sędziowie popełniają „karygodne błędy". Projekt ten mimo krytyki środowisk sędziowskich, ale przy akceptacji Ministerstwa Sprawiedliwości, przyjęły Sejm i Senat.

Nie trzeba być znawcą historii prawa ustrojowego, aby pamiętać, że przyznanie kompetencji ministrowi do wnoszenia rewizji nadzwyczajnej w 1950 r. wynikało z potrzeby oddziaływania na orzecznictwo. Głoszono, że minister sprawiedliwości jest członkiem rządu i musi go informować, jak kształtuje się orzecznictwo, aby w razie stwierdzenia ujemnych skutków społecznych, gospodarczych czy politycznych wystąpić z odpowiednią inicjatywą legislacyjną.

Skontrolować i usunąć

Organom nadzoru administracyjnego służyło prawo kontroli orzecznictwa. Twierdzono, że nadzór administracyjny nie wkracza w konkretną sprawę, nie narzuca sędziemu rozstrzygnięcia, za to daje mu przesłanki prawidłowego politycznie wykładania przepisów. Niezawisłość sędziowska zaś nie może być rozumiana sztywno i nie oznacza niezależności od polityki państwowej. Jak w praktyce wyglądał nadzór zwany eufemistycznie administracyjnym, chyba nie trzeba nikomu przypominać. A może jednak trzeba?

Przypomnę zatem, że nadzór administracyjny, który ze swej definicji powinien dotyczyć administracji sądowej, obejmującej zarząd środkami osobowymi i materialnymi, rozciągnięto, jak to wówczas zwano eufemistycznie, na administracyjną kontrolę orzecznictwa.

Odnosić się ona miała także do badania treści orzecznictwa, w celu usunięcia nieodpowiednich wniosków dotyczących polityki kadrowej i umożliwienia ministrowi sprawiedliwości wykonywania zadań związanych z ciążącą na nim odpowiedzialnością za wymiar sprawiedliwości. Odpowiedzialność ta dotyczyła zaś nie tylko polityki kadrowej i spraw finansowo-gospodarczych, lecz również treści orzecznictwa i ogólnej polityki w orzecznictwie sądowym.

Wkraczanie ?opłotkami

Uznawano także, że minister sprawiedliwości wprawdzie nie może wkraczać w dziedzinę objętą nadzorem judykacyjnym, może jednak swoje stanowisko sygnalizować, orzecznictwo sądowe krytykować i wskazywać prawidłowy kierunek polityki orzecznictwa. Służyła mu do tego rewizja nadzwyczajna od wadliwych orzeczeń oraz zgłaszanie do Sądu Najwyższego wniosków o wyjaśnienie przepisów prawnych i wydanie wytycznych dla wymiaru sprawiedliwości i praktyki sądowej. Z tych uprawnień wywodzono kompetencje ministra sprawiedliwości do analizy i krytyki orzecznictwa sądowego. Minister był uprawniony do sygnalizacji i wskazywania właściwego kierunku polityki orzecznictwa.

Sekretarz skazał

W praktyce dążono do takiego ukształtowania struktury sądownictwa, aby realizowało ono doraźne cele polityczne. Wzmacniano pozycję organów nadzoru poprzez szerokie rozbudowanie instytucji nadzoru sądowego, zwiększanie liczby wizytatorów i delegowanych sędziów.

Podporządkowanie sądownictwa naczelnym organom władzy wyrażało się choćby w prowadzeniu w Sejmie czy Radzie Państwa ogólnych dyskusji o orzecznictwie na tle konkretnych zagadnień polityki wymiaru sprawiedliwości, które były nawet ilustrowane przykładami konkretnych orzeczeń sądowych. Jak drastyczne formy ono przybierało? Wystarczy przytoczyć, że w latach 1948–1955 sekretarze partii różnych szczebli używali publicznie sformułowania „ja skazałem".

Na porządku dziennym był tak zwany nadzór telefoniczny. Normą zaś dyktowanie zasad polityki orzeczniczej w czasie obowiązkowych narad i szkoleń sędziów, wywieranie nacisków w różnej formie przez wizytatorów Ministerstwa Sprawiedliwości oraz wizytatorów sądów wyższych instancji na orzekanie według życzenia władz, zmuszanie sędziów do tłumaczenia się przed prezesami sadów i przewodniczącymi wydziałów sądów z wydania określonego orzeczenia czy wreszcie dyktowanie orzeczeń w konkretnych sprawach.

W celach zaś prewencyjnego oddziaływania na sądy dokonywano okresowego badania także spraw prawomocnie zakończonych, aby ustalić, czy są realizowane pożądane kierunki zwłaszcza polityki karnej.

Puste artykuły

Projektowane nadanie ministrowi sprawiedliwości uprawnienia do wniesienia kasacji to powrót do rozwiązań z PRL. Nawet w poprzednim okresie nie było wątpliwości, że uprawnienie do wniesienia kasacji przez ministra sprawiedliwości nie mieści się w kategorii nadzoru administracyjnego. Jest ono środkiem judykacyjnego nadzoru, narzędziem oddziaływania na orzecznictwo sądowe. Bez wątpienia ingeruje ono w niezawisłość sędziowską, gdyż oznacza wgląd ministra sprawiedliwości w sposób rozstrzygnięcia sprawy i poddaje jego ocenie treść rozstrzygnięcia.

Przyjęte rozwiązania to powrót do nadzoru ministra sprawiedliwości nad orzecznictwem sądowym, co gorsza jednak, przy świadomej akceptacji takiego stanu rzeczy przez ustawodawcę, którego wolą jest, aby minister sprawiedliwości miał wpływ na treść wydanych orzeczeń. Czy to przejaw braku zaufania do sądów, a może raczej do podmiotów dotychczas legitymowanych publicznie do wnoszenia kasacji? Może jednak wcale nie chodzi o zaufanie, lecz o niezrozumienie istoty sędziowskiej niezawisłości, która władzy wykonawczej i ustawodawczej tak bardzo w ostatnich latach ciąży. Oby zatem art. 178 ust. 1 konstytucji stanowiący o niezawisłości nie okazał się pusty, podobnie jak niegdyś art. 52 Konstytucji PRL.

Autorka jest sędzią Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy

Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Lewicowy sen o krótszej pracy - czy rynek to wytrzyma
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Przepisy Apteka dla Aptekarza – estońskie nauki dla Polski
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Reforma SN, czyli budowa na spalonej ziemi
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Adam Bodnar odsłonił już wszystkie karty w sprawie tzw. neosędziów?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd, weryfikując tzw. neosędziów, sporo ryzykuje