Wówczas rządzący nie podeszli do tych propozycji ze zrozumieniem. Było wiele powodów, które przemawiały za utrzymaniem stawek. Czy były racjonalne – trudno to stwierdzić. Bez wątpienia jednak finanse, na co mój samorząd jednoznacznie wskazywał, to jedna z największych barier na drodze do powszechnego dostępu obywateli do wymiaru sprawiedliwości.
Pokłosie tej nierozwiązanej sprawy właśnie widzimy. „Rzecznicy konsumentów poszukiwani", „Rzecznik na wagę złota" – krzyczą nagłówki.
Rzecz właśnie w opłatach sądowych. Te zaś w wysokości 2 proc. wartości przedmiotu sporu obowiązani są wnieść Polacy, którzy czują się oszukani przez banki i postanowili dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Wydaje się, że 2 proc. to niedużo. Tyle tylko że wartość przedmiotu sporu liczy się tu zwykle w milionach: pozew grupowy, każde mieszkanie kupione na kredyt warte setki tysięcy złotych. 2 proc. zamienia się w 100 tys. zł – to maksymalna opłata sądowa w takich sprawach.
Stąd moje koleżanki i koledzy tak poszukują pomocy rzeczników konsumenta, którzy mogą wytaczać powództwa w imieniu frankowiczów bez opłat sądowych. I tu zaczynają się schody, ponieważ – jak donoszą media – niewielu rzeczników konsumenta chce się podejmować tych trudnych spraw.
Nie moją rzeczą jest dochodzić, czy frankowicze mają rację i szansę na wygraną. To rozstrzygnie niezawisły sąd. Bez wątpienia jednak w naszym kraju, który mieni się demokratycznym państwem prawa, dostęp do niego powinien być powszechny i prosty. Samorząd radców prawnych w 2009 r. dobrze zidentyfikował ryzyko związane z kwestią, o której piszę. Tyle że nikt nas wtedy nie poparł. Dziś koszty takich działań są aż nadto widoczne. Warto chyba jeszcze raz rozważyć zmianę systemu kosztów sądowych, aby nie stanowiły bariery w dochodzeniu praw. Jestem pewien, że warto poświęcić nieco „zysku", by polskie państwo mogło i pod tym względem zbliżyć się do czołowych w Unii.