Norica Holding zwiększyła wówczas udział w akcjonariacie grupy nadzorowanej przez polski Skarb Państwa o 2,8 proc. i miała łącznie ponad 20 proc. akcji chemicznej firmy. Rosjanie podejmowali próby wrogiego przejęcia przez kilka lat. Gdyby się to udało, tej strategicznej z punktu widzenia interesów państwa spółce groziłaby utrata suwerenności gospodarczej.
Państwo, zupełnie zaskoczone, w jednej chwili stało się bezradne. A rząd i urzędnicy resortu skarbu chaotycznie poszukiwali rozwiązań, aby nie dopuścić do złego obrotu sprawy. Udało się.
Morał z tej historii był jednak aż nadto czytelny. Przez całe dekady nikt z rządzących nie myślał, jak praktycznie zabezpieczyć strategiczne z punktu widzenia państwa spółki energetyczne czy paliwowe. Ba, nie podjęto nawet poważnej debaty nad bezpieczeństwem gospodarczym państwa. Co najwyżej kończyło się na deklaracjach i błogim przeświadczeniu o sprawiedliwej ręce rynku i zawsze dobrych intencjach zagranicznych inwestorów, którzy przywożąc do Polski kapitał, sprawiają, że finalnie korzystamy na tym wszyscy.
Sprawa Grupy Azoty brutalnie przerwała to softkolonialne przeświadczenie o znikomej roli państwa w gospodarce. Pojawiło się pytanie, dlaczego, skoro Niemcy czy Austriacy mogą chronić ustawami swoje strategiczne firmy, w Polsce taka ochrona miałaby być ujmą czy zamachem na zagraniczny kapitał.
Kiedy wybuchł konflikt na Ukrainie, świat się zmienił. Zaczęło do nas docierać, że w epoce imperialnych zapędów Rosjan, a zarazem nowych technologii, równie groźne dla państwa jak rakiety czy czołgi mogą być transakcje kapitałowe czy stojące za nimi potężne korporacje finansowe bez zdefiniowanej przynależności państwowej, które – mając złe intencje – mogą destabilizować sytuację w państwie, a nawet przejąć kontrolę nad jego strategicznymi obszarami.