Zlecający roboty budowlane nieraz skarżą się na wykonawców, że niesolidni, że upadają, że w najmniej odpowiednim momencie porzucają plac budowy... A mnie to nie dziwi. Nieraz dane mi było poprawiać umowy o roboty budowlane. I powiem krótko: to literatura grozy z elementem horroru.
Nie ma negocjacji, jest zamawiający
W czasie studiów uczono mnie, że fundamentalną zasadą prawa cywilnego jest swoboda zawierania umów, która wyraża się w tym, że strony mogą kształtować treść porozumienia wedle własnego uznania, tak aby wykonanie zobowiązań odpowiadało ich interesom. Po skończeniu studiów przekonałam się, że uniwersytecka teoria rzadko nadąża za rzeczywistością. Najlepszym tego przykładem są właśnie umowy o roboty budowlane. Przy tych naprawdę dużych nie ma żadnych, czy też prawie żadnych, negocjacji. Jest za to zamawiający, który, mówiąc brutalnie, „daje zarobić" i tym samym uważa, że ma prawo jednostronnie narzucać warunki kontraktu. Jeżeli komuś nie odpowiada jego treść, może nie stawać do przetargu. Z tego też powodu w umowach takich znaleźć można sporo zapisów dalekich od zasady równości stron i kształtowania stosunku prawnego zgodnie ze wspólnym interesem. A oto kilka przykładów:
¬ Ustalenie, że wykonawca robót ma zgłaszać wszelkie zastrzeżenia dotyczące budowy, dokumentacji technicznej itp. w rażąco krótkim terminie, np. trzech dni, i to jeszcze w formie pisemnej. Z zastrzeżeniem, że niedochowanie terminu obciąży wykonawcę obowiązkiem pokrycia kosztów wszelkich robót dodatkowych, robót zamiennych, kosztów zmian w dokumentacji itp.
Biorąc pod uwagę, że w tygodniu dwa dni są wolne od pracy, bardzo łatwo może dojść do przekroczenia tak napiętego terminu. W dodatku w procesie budowy przepływ informacji także zajmuje określony czas. Zanim zastrzeżenia pracownika z placu budowy trafią do sekretariatu, następnie do zarządu, zanim zostaną przedyskutowane, skonsultowane z prawnikiem, zanim zostanie sporządzone pismo, musi upłynąć zdecydowanie więcej niż trzy dni. Czasami odnosi się wrażenie, że tego typu zapisy zmierzają tak naprawdę do tego, by koszty budowy zacząć przerzucać na wykonawcę.
¬ Zastrzeżenie, że drobny podpodwykonawca otrzyma wynagrodzenie za swą pracę (np. za położenie stolarki okiennej, wymalowanie ścian) dopiero z chwilą dokonania odbioru końcowego całej inwestycji przez inwestora i wystawienia przez niego dokumentu o nazwie np. „karta wykonania prac" (tu nazwy dokumentów bywają różne). Przy czym należy zauważyć, że samą umowę drobny podpodwykonawca ma zawartą nie z inwestorem, ale z podmiotem pośrednim. Skoro drobny podpodwykonawca nie ma zawartej umowy z inwestorem, to nie do końca wiem, jakimi środkami prawnymi mógłby go zmuszać do wystawiania dokumentów o określonych nazwach. Poza tym w skrajnych przypadkach budowa może nie zostać dokończona i tym samym nieodebrana nigdy. Nie zmienia to faktu, że ten, kto wykonał już swoją pracę, powinien otrzymać za nią wynagrodzenie.