Potwierdzają to detale. Po pierwsze, charakter wyroków wydanych w trybie art. 258 TFUE jest stwierdzający. Mówi o tym art. 260 TFUE, gdzie czytamy, że TSUE „stwierdza” w nich „uchybienie”. Podkreślę – „stwierdza uchybienie” przez państwo członkowskie zobowiązaniu wynikającemu z traktatów. Chodzi więc o fakt, niezależnie od tego czy jest to państwowe działanie faktyczne czy ustanowione prawo. Po drugie, charakter stwierdzający pokazuje też, że wyroki te są aktem deklaratywnym. Znów podkreślę - deklaratywnym, a nie władczym (konstytutywnym). Nie wywołują samodzielnie żadnych skutków prawnych, ani w obszarze prawa międzynarodowego, ani w obszarze krajowej jurysdykcji. I o ile w pierwszej płaszczyźnie wskazują jeszcze, że poprzez działanie państwa doszło do naruszenia jakiejś normy traktatowej, to w drugiej nie znaczą nic. Dosłownie nic. Nie wchodzą do systemu prawa krajowego, tzn. ani w nim nie obowiązują, ani nie wywierają jakiegokolwiek krajowego skutku. To ostatnie potwierdza (a contrario) art. 280 w związku z art. 299 TFUE, które wskazują, jakie wyroki TSUE bezpośrednio działają w systemie prawa krajowego państw członkowskich. Wyroki wydane w procedurze z art. 258 TFUE nie spełniają wskazanych tam kryteriów.
W konsekwencji nawet w przypadku kiedy krajowy akt, przepis lub środek prawny został uznany za sprzeczny z traktatami unijnymi, z punktu widzenia prawa krajowego jest on cały czas legalny i obowiązuje aż do momentu, kiedy nie zostanie uchylony. Nawet gdyby miało to trwać sto lat. Prosta klasyka dualizmu profesora Heinricha Triepla.
Państwo nie znaczy sędzia
Państwo powinno jednak wykonać taki wyrok. Wskazuje on przecież, że w relacjach unijnych doszło do naruszenia traktatu. Wykonanie ma polegać na rozwiązaniu sytuacji deliktowej, do czego państwo jest zobowiązane ze względu na zasadę pacta sunt servanda, jak i bezpośredni nakaz wynikający z art. 260 TFUE.
Podmiotem zobowiązanym jest państwo. I już w tym momencie widzę, jak po takim zdaniu grupa sędziów staje w blokach startowych. Nic z tego. Zobowiązanie państwa nie oznacza wolności działania po stronie dowolnych organów państwa. O tym jaki z nich jest właściwy do wykonania wyroku trybunału międzynarodowego mówi już prawo krajowe, a konkretnie Konstytucja RP fundująca podział kompetencji w ramach zdefiniowanego trójpodziału władz. Skoro wykonywanie zobowiązań traktatowych stanowi element polityki zagranicznej, to zgodnie z nią wykonanie akurat tego rodzaju wyroku TSUE należy do kompetencji władzy wykonawczej (art. 146 Konstytucji RP). Dlatego to rząd, który notabene reprezentuje państwo przed TSUE, inicjuje w sferze krajowej procedury wykonawcze. I tak, jeśli stwierdzonym naruszeniem traktatu jest istnienie nieodpowiedniego prawa, rząd przygotowuje stosowny projekt zmian i dzięki większości parlamentarnej przeprowadza procedurę ustawodawczą. I parlament uchyla normy uznane za niezgodne z prawem unijnym lub uchwala konieczne nowe normy prawne. Jednak do czasu takiej zmiany stare prawo obowiązuje nadal. Nawet to uznane za niezgodne z unijnymi traktatami. Organy państwa działające na jego podstawie mogą jedynie powstrzymać się od działania. Same nie mogą wywodzić dla siebie żadnych uprawnień wprost z treści wyroku TSUE, nawet kiedy wydaje im się, że ten ostatni im takie nakazuje. W szczególności nie mogą odrzucić stosowania normy krajowej uznanej za sprzeczną z traktatami, a w swoim działaniu powoływać się na wyrok TSUE.
Co więcej, nawet samo powstrzymanie się od działania, także wymaga posiadania stosownego krajowego upoważnienia w obowiązującym prawie. Kiedy nie ma takiej podstawy, nawet powstrzymanie się nie jest możliwe, a organy państwa (sądy) muszą procedować na podstawie krajowych norm prawnych, nawet jeśli wiedzą, że są to normy sprzeczne z unijnymi traktatami, a samo działanie prowadzi do pogłębiania naruszenia.