Czym różni się to od egzekucji na rynkach średniowiecznych miast i miasteczek, kiedy gawiedź z podnieceniem oczekiwała, aż kat zatopi w szyi jakiegoś nieszczęśnika swój topór? Chyba tylko tym, że teraz spektakl o zbrodni i karze można obejrzeć online lub w telewizji relacjonującej 24 godziny na dobę, a eksperci i komentatorzy opiszą, ocenią, zważą każdy szczegół tragedii. Czy tak powinno być?
Łatwo z oburzeniem zaprzeczyć. Ale to hipokryzja. Media opisują bowiem nie to, na co mają ochotę, tylko to, czego oczekują od nich czytelnicy. Nikt nie kupi gazety, nie włączy telewizora dla nudnej relacji z procesu przed sądem pracy, gdzie jakiś obywatel kłóci się z ZUS. Śmierć i tragedia znacznie lepiej się sprzedają, zwłaszcza gdy unosi się nad nimi tajemnica, a prawda nie jest oczywista.
To brutalne prawo mediów.
Można jednak w takich relacjach z procesu odnaleźć coś pozytywnego. Mogą być korzystne społecznie, ale pod warunkiem że media wykażą się rzetelnością. Bez epatowania przedwczesnymi wyrokami, z poszanowaniem ofiary i oskarżonego (bo przecież istnieje zasada domniemania niewinności), a także ich rodzin.
Dziś edukacja prawna w Polsce jest na zatrważająco niskim poziomie. Katastrofalnie niskim zaufaniem społecznym cieszy się też wymiar sprawiedliwości. To dobry moment, aby próbować to zmienić. Pokazać, jak działa sąd, znany dotychczas powszechnie tylko z programów z Anną Marią Wesołowską, jak wygląda dochodzenie do prawdy i wymierzanie sprawiedliwości. To żywa lekcja dla milionów, warta więcej niż puste wypowiedzi ekspertów o konieczności edukacji prawnej obywateli.