Wbrew pojawiającym się w ostatnim czasie opiniom, nikt nikomu nie chce odmawiać lub zniechęcać do korzystania z prawa do sądu. Każdy kredytobiorca ma gwarantowane konstytucją prawo do rozpatrzenia sprawy przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. Takie samo prawo do sądu, przysługuje jednak również bankom.
BANK TO NIE SZPITAL
Obserwując debatę dotyczącą problemu kredytów frankowych, zaczynam mieć pewne wątpliwości, czy banki nie zaczęły być traktowane przez niektórych jak szpitale, w których każdy potrzebujący ma gwarantowane prawo uzyskania pomocy (w postaci kredytu), a bank ma zawsze obowiązek takiej osobie pomocy udzielić. I nie jest ważne, że klient podpisując umowę kredytu z bankiem, zgodził się w niej na warunki, bez których spełnienia kredytu mógłby nie otrzymać. Dopiero potem, i tylko wówczas jeśli coś pójdzie niezgodnie z jego założeniami, klient zaczyna czytać swoje oświadczenia i szukać luk w podpisanych przez siebie dokumentach. Otóż warto zatem przypomnieć, że bank to nie szpital i nie istnieje gwarantowane „prawo do kredytu", które przysługuje każdemu, niezależnie od okoliczności.
Zgodnie z prawem, bank jest uprawniony do wykonywania czynności bankowych obciążających ryzykiem środki powierzone pod jakimkolwiek tytułem zwrotnym. Upraszczając, bank nie pożycza kredytobiorcom własnych środków pieniężnych należących do banku. Pożycza kredytobiorcom środki, które inny klient wpłacił do banku (np. w formie lokaty). Bank udzielając klientowi kredytu, obciąża zatem ryzykiem (tym przypadku jest to ryzyko braku spłaty kredytu) środki wpłacone do banku przez innego klienta, a więc przez nas wszystkich. To właśnie dlatego na etapie składania wniosku o kredyt, bank ocenia ryzyko braku zwrotu kredytu przez klienta, badając m.in. jego zdolność kredytową. Efektem tej oceny jest nie tylko pozytywna/negatywna decyzja kredytowa, ale również indywidualne warunki, na jakich bank gotowy jest udzielić kredytu danemu klientowi. Dlatego też, podtrzymuję swoją opinię, że nie należy traktować wszystkich umów kredytu w ten sam sposób i oceniać abuzywności klauzul umownych w oderwaniu od całokształtu sytuacji, w której bank udzielał kredytu konkretnemu klientowi.
UMOWA KREDYTU TO NIE UMOWA DAROWIZNY
Umowa kredytu nie jest umową darowizny ani inną umową o charakterze jednostronnie zobowiązującym lub nieodpłatnym. Swoje prawa, ale również i obowiązki, ma zatem zarówno bank, jak i kredytobiorca. Bank ma obowiązek oddać kredytobiorcy do dyspozycji na czas oznaczony określoną kwotę środków pieniężnych na ustalony cel. Kredytobiorca ma natomiast obowiązek korzystania z otrzymanych od banku środków pieniężnych na warunkach określonych w umowie kredytu, zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu wraz z odsetkami w oznaczonych terminach spłaty oraz zapłaty prowizji od udzielonego kredytu.
Argumenty, że nie trzeba zwracać kredytu wraz z odsetkami, jeśli rosną one do „irracjonalnych" wysokości, nie są argumentami prawnymi i nie znajdują oparcia w przepisach prawa. Tym sposobem można zacząć twierdzić, że kredytobiorcy posiadający kredyt w polskiej walucie mogliby nie spłacać rat kredytu w przypadku znacznego wzrostu stopy procentowej WIBOR, o którą oparte jest oprocentowanie ich kredytów. Przypomnę tylko, że jeszcze w 2000 r. stopa procentowa WIBOR 3M przekraczała 17%. Nie kojarzę jednak, aby wówczas pojawiały się opinie prawników, że kredytobiorcy nie muszą spłacać rat kredytów zaciągniętych w polskiej walucie, ponieważ ich raty odsetkowe są w „irracjonalnej" wysokości.