Sekwencja zdarzeń była taka: po kilku nieostrych wypowiedziach polityków PiS głos podczas lipcowego kongresu partii zabrał Jarosław Kaczyński. Przypomniał, że Polska nigdy nie zrzekła się należnych odszkodowań za II wojnę światową. Temat trafił na wakacyjną top listę. A po tym, jak prezydent swoimi wetami czasowo wygasił głośny medialny spór o sądy, wyrósł na polityczny temat numer jeden gorącego sierpnia.
Politycy PiS przekonywali w mediach, że jeszcze nic nie przepadło, prześcigając się w kwotach odszkodowań. Rekordzistą był minister Mariusz Błaszczak, który stwierdził, że od Niemiec należy nam się bilion dolarów! „Totalna" opozycja wykazywała daleko posunięty sceptycyzm, że owszem, moralnie racja jest po naszej stronie, ale traktaty, powojenne ustalenia i zobowiązania nie dają nam szans na sukces. Wszystko to było mało merytoryczne, podlane wakacyjno-ogórkowym sosem.
Tymczasem podnoszenie tak poważnych, złożonych kwestii, definiujących relacje z naszymi sąsiadami na najbliższe lata, wymaga nie tylko rozwagi, ale i przygotowania, jeżeli do sprawy podchodzi się poważnie. Potrzebny jest precyzyjny plan działania, oparty na wszechstronnych analizach uwarunkowań prawnych, politycznych i ekonomicznych (oszacowanie strat), a także jasna deklaracja najważniejszych polityków w państwie.
Tego wszystkiego zabrakło. Sytuacji nie zmienia też zaprezentowana w poniedziałek analiza Biura Analiz Sejmowych. Co prawda jest pierwszym dokumentem, który wskazuje, że drogi do odszkodowań pozostają otwarte. Nie jest to jednak dokument, na którym można budować roszczenia wobec Niemiec. Więcej tu odwołań do historii niż znajomości tajników prawa międzynarodowego i politycznych uwarunkowań. W tym sensie analiza bardziej wpisuje się w wakacyjny dyskurs, niż wprowadza nową jakość w kwestii roszczeń.
A to, że sprawa ciągle jest do ruszenia, udowodnili Włosi. Tamtejszy Trybunał Konstytucyjny uznał, że obywatele Włoch indywidualnie mogą pozywać państwo niemieckie za zbrodnie, jakich dopuściła się Trzecia Rzesza. W ten sposób podważono znaczenie „zaporowego" wyroku Trybunału w Hadze, który stwierdził, że to niemożliwe, gdyż Niemcy posiadają państwowy immunitet. W Polsce niemiecką „nietykalność" wobec indywidualnych roszczeń potwierdził przed siedmioma laty Sąd Najwyższy. I nikomu od tego czasu nawet nie przyszło do głowy, aby haskie orzeczenie podważać.