Na ostatniej prostej legislacyjnej uznano, że z 50 proc. kosztów uzyskania przychodu będą mogli korzystać tylko twórcy zajmujący się określonym rodzajem działalności. Obok architektów, pisarzy, muzyków, fotografów, aktorów, reżyserów, scenarzystów, programistów, cyrkowców czy dziennikarzy będą też osoby zajmujące działalnością badawczo-rozwojową oraz naukowo-dydaktyczną.
Poseł PiS Lech Sprawka, autor poprawki wprowadzającej katalog twórców, zapewne chciał jak najlepiej dla budżetu, ale wybrał niesprawiedliwą metodą. Prawdą jest, że od Nowego Roku wzrośnie dwukrotnie limit rocznych kosztów, które można sobie odliczyć – z 42 764 do 85 528 zł, ale kosztem tych, którzy z niego nie skorzystają.
Takie dzielenie przywilejów na miarę naszych, czytaj budżetu, możliwości jest niesprawiedliwe. Wśród tego cennego grona – cennego, bo tylko im ustawodawca pozwolił oddać mniej do państwowej kasy i wziąć więcej do ręki – zabraknie autorów opinii, strategii, prezentacji czy innych różnych kampanii i opracowań, a także tłumaczy. Taka segregacja rodzi wiele pytań.
Czy wyższe koszty należą się wykładowcy korzystający z dzieł kolegi – tajemnicą poliszynela jest, że w polskiej nauce plagiat ma się dobrze. Czy uczenie studentów jest bardziej twórcze od szkolenia z właśnie uchwalonych przepisów? Dlaczego ich analiza powstała na uczelni jest bardziej opłacalna od tej przygotowanej w zaciszu kancelarii prawnej?
Takich pytań będzie więcej, bo w katalogu nie ma też wzornictwa przemysłowego, choć w prawie autorskim – jest. I nie wiadomo, czy praca disajnera załapie się do działalności badawczo-rozwojowej. Lista Sprawki, nota bene świetnego kandydata na ministra edukacji – spowoduje, że osoby tworzące będą traktowane w różny sposób. To zaś będzie motywować do obchodzenia przepisów.