Jakże lodowatym kubłem zimnej wody było lipcowe prezydenckie weto, które zablokowało wejście w życie dwóch radykalnych reform: Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa. Powodując też pierwsze poważne pęknięcie w obozie prawicy. Budząc nadzieję znajdującego się w defensywie liberalno-lewicowego stronnictwa, że to początek końca dobrej zmiany.
Dziś, po czterech miesiącach od tego wydarzenia, wydaje się, że nie tylko owo pęknięcie zostało sklejone, ale obóz prawicy wyszedł z tamtego kryzysu wzmocniony. W piątek w Sejmie nie było nawet cienia wątpliwości, że wypracowany kompromis między Jarosławem Kaczyńskim a Andrzejem Dudą może być zachwiany. Na sporze skorzystali zarówno prezydent, któremu udało się odkleić łatkę Adriana, jak i PiS, który forsując w lipcu radykalne reformy, zaczął przerażać nawet część własnego elektoratu.
Przyjęte ustawy są łagodniejsze od tych zawetowanych w lipcu. Wprowadzają co prawda polityczny tryb wyboru członków KRS, ale gwarantują wpływ na obsadę KRS opozycji. Gruntownej, ale już nie tak radykalnej reformie poddany zostaje też Sąd Najwyższy. Nie dojdzie w nim do totalnego resetu kadrowego, a minister sprawiedliwości nie będzie miał wpływu na obsadę SN. W zamian obniżony zostaje wiek emerytalny sędziów do 65 lat, co może oznaczać wymianę ponad 30 proc. jego obecnego składu. W SN powstaną dwie nowe izby: dyscyplinarna i tzw. obywatelska. Ta druga będzie rozpatrywała skargi nadzwyczajne obywateli, którzy w przeszłości zostali skrzywdzeni przez wymiar sprawiedliwości.
Ze społecznego punktu widzenia wprowadzenie tej instytucji to najważniejsza zmiana. Jeżeli dobrze zafunkcjonuje, może przyczynić się do podniesienia zaufania społecznego do sądów. Jeżeli jej konstrukcja w praktyce okaże się wadliwa, może z całą siłą obrócić się przeciwko reformatorom.