Gdy obecnie przez media przetacza się spór na temat ostatniego zachowania jednego z pisarzy, który użył słowa „debil" w odniesieniu do prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, a prokuratura kieruje kolejne akty oskarżenia, zastanówmy się chwilę nie nad konkretnymi przypadkami, lecz nad ogólnym zjawiskiem naszego życia publicznego, które określiłbym deprecjacją słowa.
Słowa wypowiadane przez nas coraz mniej znaczą, nie tylko na skutek tego, że w przestrzeni internetu może wypowiedzieć się niemal każdy, ale przede wszystkim dlatego, iż rzadko kiedy odpowiednie daje się rzeczy słowo. Jakby język polski był leksykalnie tak ubogi, że potrafimy w nim wyrażać tylko opinie skrajne, pełne emocji, a nadto „odporne" na merytoryczne uzasadnienie.
Czytaj także: Nie tylko Jakub Żulczyk ma problemy przez krytykę prezydenta
Ktoś powie, że przecież spór należy do istoty demokracji, jest rezultatem wolności wypowiedzi, toteż im mniej ograniczeń, tym po prostu lepiej. Zastanówmy się jednak, czy naprawdę wolność oznacza możliwość powiedzenia dosłownie wszystkiego, o czym pomyślimy, nie zważając na żadne konsekwencje. I co możemy zrobić, by tak prowadzić nasze dyskusje, żeby nie stracić z pola widzenia drugiego człowieka, jego godności, podmiotowości, po prostu człowieczeństwa.
Znają się niemal na wszystkim
Jaka jest codzienność naszej polskiej mowy w życiu społecznym?