Odpowiadając na tezy postawione w artykule autorstwa referendarzy sądowych Arkadiusza Januchowskiego oraz Bartłomieja Glapińskiego [link=http://www.rp.pl/artykul/577848.html]„Koszty sądowe: czy nie za tanio”[/link] („Rz” z 13 grudnia), trzeba podkreślić, że na aspekt kosztów ponoszonych przez wierzyciela przy odzyskiwaniu należności, w tym także kosztów sądowych, należy spojrzeć nieco szerzej, niż sugerują autorzy artykułu.
[srodtytul]Kilka faktów[/srodtytul]
Z opracowanego w 2010 r. raportu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka „Efektywność polskiego sądownictwa” wynika, że problemem polskiego sądownictwa nie jest jego niedofinansowanie, lecz zła organizacja pracy i mentalność. Według cytowanego raportu w 2006 r. Polska znalazła się na piątym miejscu wśród państw należących do Rady Europy pod względem udziału zsumowanych wydatków publicznych na wymiar sprawiedliwości w produkcie krajowym brutto per capita, wyprzedzając Niemcy (11. miejsce) czy Hiszpanię (20. miejsce). Poziom zatrudnienia w sądach jest także relatywnie wysoki, np. liczba sędziów na 100 tys. mieszkańców jest jedną z najwyższych w Europie.
Niestety, nakłady na wymiar sprawiedliwości nie przekładają się na efektywność pracy Temidy, w której wciąż funkcjonują bardzo archaiczne procedury – modelowym przykładem jest rzadko spotykane w Europie szycie akt dratwą.
Nic dziwnego, że polski wymiar sprawiedliwości należy do najmniej efektywnych w Europie, zwłaszcza jeśli chodzi o czas odzyskiwania praw z umów. Według raportu Doing Business 2010 dochodzenie praw z umów trwa w Polsce aż 830 dni, w porównaniu z 210 dniami na Litwie czy 331 we Francji. To wszystko powoduje, że nasz wymiar sprawiedliwości uważany jest za jedną z głównych barier w prowadzeniu biznesu w Polsce, o czym autorzy zapomnieli wspomnieć.