Jest ich kilkadziesiąt tysięcy. To m.in. asystenci sędziów, protokolanci, pracownicy tzw. biur obsługi interesantów. Często z wyższym wykształceniem prawniczym, po aplikacjach. Bez nich nie będzie funkcjonować żaden sąd czy prokuratura. Łączy ich jedno: wynagrodzenia niewiele wyższe od płacy minimalnej, i to mimo wieloletniego stażu pracy.
Sytuacja finansowa tych grup zawodowych w ostatnich latach długo schodziła na dalszy plan, nie absorbowała też opinii publicznej. Ważniejszy był konflikt władzy politycznej z sędziami.
Czytaj także:
Bez nich Temida nie da rady, czyli „Ostatki u premiera"
Strajk pracowników sądów - jakie są żądania
I chyba nie przypadkiem protest wybuchł, gdy tylko ucichły spory wokół reform PiS. Pierwszy raz w połowie grudnia 2018 r., kiedy to pracownicy sądów masowo zaczęli korzystać z L4. Mniejsze sądy, w których nie było możliwości przesuwania kadr, zostały wtedy sparaliżowane, a zaplanowane sprawy masowo spadały z wokand. We wtorek protest powrócił z większą siłą, objął duże miasta, a w Warszawie pod siedzibą ministra finansów i premiera protestowało kilka tysięcy osób wspieranych przez organizacje związkowe.