Najwyższy czas, by wydłużyć termin na złożenie odwołania do sądu. Obecnie w razie wypowiedzenia pracownik ma tylko siedem dni na decyzję, czy warto odwołać się do sądu i skonsultować się w tej sprawie z prawnikami. Pracodawcy skrzętnie to wykorzystują i dlatego piątek po południu, a najlepiej przed długim majowym weekendem lub innymi świętami, to dla nich wymarzony moment, by wręczyć wypowiedzenie. Termin na złożenie odwołania do sądu biegnie bowiem bez względu na to, czy w ciągu siedmiu dni, które kodeks daje na rozpoczęcie procesu, są święta czy też nie. Tylko gdy ostatni dzień tego terminu przypada w dzień wolny od pracy, przedłuża się go do następnego dnia roboczego. Bywa też tak, że po wręczeniu wypowiedzenia przełożony rozpoczyna ze zwalnianym negocjacje. Nieświadomy pracownik liczy, że w ten sposób uda mu się uniknąć zwolnienia. Później jednak się okazuje, że rozmowy miały jedynie uśpić jego czujność, by upłynął termin na złożenie odwołania do sądu. A wystarczyłoby wprowadzenie dwutygodniowego terminu na odwołanie, czyli takiego, jaki przysługuje w razie zwolnienia dyscyplinarnego. Warto zwrócić też uwagę, że np. we Włoszech pracownik ma na to aż 60 dni.
Czy pracodawcy często nadużywają przepisów o mobbingu?
Przepisy kodeksu pracy są tu przykładem niechlujstwa legislacyjnego. Pracodawca, który spodziewa się pozwu o odszkodowanie za mobbing, do którego niezbędne jest wcześniejsze rozwiązanie umowy przez pracownika z tego powodu, może uniknąć odpowiedzialności. Wystarczy, że zanim ta osoba rozwiąże umowę, przełożony sam wręczy jej wypowiedzenie bądź dyscyplinarkę. W takiej sytuacji zainteresowany może co prawda dochodzić odszkodowania za bezprawne rozwiązanie umowy, traci jednak prawo do odszkodowania za mobbing przewidzianego w kodeksie pracy. Zostaje mu tylko roszczenie o zadośćuczynienie. O odszkodowanie będzie się mógł nadal starać, ale tylko na podstawie kodeksu cywilnego, m.in. za naruszenie dóbr osobistych (art. 23 i 24 k.c.). Chyba nie o taką ochronę pracownika chodziło w tych przepisach.
Porozmawiajmy o procesie przed sądem pracy. W myśl obecnych przepisów pozew o przywrócenie do pracy może być znacznie droższy od pozwu o odszkodowanie po bezprawnym zwolnieniu. Nawet jeśli pracownik odzyska stanowisko, dostaje wynagrodzenie np. za jeden miesiąc, choć w czasie procesu pozostaje bez pracy przez kilka lat.
Te przepisy uważam za jeden z większych absurdów. W wypadku pozwu o uznanie wypowiedzenia za bezskuteczne, a później o przywrócenie do pracy sąd, szacując wartość przedmiotu sporu, bierze pod uwagę roczne wynagrodzenie zwolnionego. Nawet w wypadku osoby z przeciętnymi zarobkami łatwo może ono przekroczyć 50 tys. zł. Powyżej tej granicy pozew do sądu pracy przestaje być bezpłatny, a pracownik musi uiścić 5 proc. opłaty sądowej – w tym wypadku ponad 2,5 tys. zł. A w razie wygranej może liczyć tylko na wynagrodzenie w wysokości np. jednomiesięcznej pensji. Nie ma w tym sensu. Wystarczy zmienić żądanie. Ten sam pracownik nie zapłaci ani złotówki za proces, w którym zamiast przywrócenia do pracy zażąda odszkodowania za bezprawne zwolnienie. Wówczas za wartość przedmiotu sporu bierze się wysokość tej rekompensaty, która co do zasady nie przekracza trzymiesięcznych zarobków.
Jakie inne przepisy budzą pańskie wątpliwości?