Kiedy Jazon wyprawiał się po Złote runo musiał skrzyknąć towarzyszy i zbudować łódź. Żeby było milej, wziął ze sobą grajla. Wyprawa - jak wiadomo, nie dla wszystkich skończyła się dobrze. Przynajmniej dla kilkorga dzieciątek, które zabiła ich własna siostra. Ciekawych szczegółów odsyłam do „Mitów greckich" Jana Parandowskiego. Nawet w moim wieku czyta się z zainteresowaniem.

Polski sędzia, który postanowił że skoro pani X, matka dzieciom, osoba winna skarbowi Państwa nieco ponad dwa tysiące złotych z tytułu skazującego wyroku, nie płaci, powinna pójść siedzieć. Taka odsiadka to - używając eleganckiego języka ustawy, zastępcza kara pozbawienia wolności. Kara legalnie orzekana i wykonywana. Ponieważ każda kara powinna zostać wykonana rozumiem sędziego, który sięgnął po stosowny przepis i postanowił karę wykonać. Nie mogąc wysłać po skazaną Argonautów sędzia zachował się standardowo. Wysłał policję z nakazem doprowadzenia. Policja, jak wiadomo, nakaz wykonała. W rezultacie matka trafiła do policyjnej izby zatrzymań, a dzieci – po wielu godzinach przemyśleń co z tym fantem zrobić, do rodziny zastępczej. Następnego dnia po zatrzymaniu,  ktoś wpłacił zaległą płatność. Zatem można powiedzieć, że wyprawa opłaciła się, bo orzeczona pierwotnie kara została wykonana, a dzieci wróciły do matki. Jak Bóg da, dojdą do siebie bez pomocy psychologa.

Jak każdy adwokat z wieloletnią praktyką mam prawo powiedzieć, że co nieco znam życie. Dlatego przewiduję, że instytucją, która po zakończeniu licznych kontroli, które zapowiedzieli dwa ministrowie i Rzecznik Praw Dziecka, nie zostanie negatywnie oceniona, będzie policja. Inaczej widzę sprawę sędziego. Sędzia to korona zawodów prawniczych. Dlatego policjant, który wykonuje nakaz doprowadzenia podpisany przez sędziego, ma prawo uważać, że sędzia wie co robi. Nakaz – rozkaz, nawet wydany przez sędziego, nie zwalnia policjanta z obowiązku myślenia. Ale intuicja podpowiada mi, że dwaj policjanci, którzy otrzymali do wykonania nakaz doprowadzenia kobiety, która – jak się później okazało, opiekuje się dwójką małych dzieci, zrobili więcej, niż do nich należało by uratować twarz tzw. wymiaru sprawiedliwości.

Kiedy myślę o tej sprawie dochodzę do wniosku, że trzeba zbadać dwie okoliczności. Po pierwsze, czy sędzia wydający orzeczenie o wykonaniu zastępczej kary pozbawienia wolności dopełnił obowiązku, o którym mowa w art. 17 § 1 pkt. 1 kodeksu karnego wykonawczego. Czy powiadomił sąd rodzinny, że skazana ma dzieci wymagające opieki? Jeśli tego nie zrobił, jego Argo była dziurawa przed wodowaniem. Argument, że sędzia mógł nie wiedzieć kogo sadza do więzienia, nie przekonuje, bo sędzia musi wiedzieć, o czyim losie decyduje. Choćby dlatego, żeby nie wydać nakazu doprowadzenia do więzienia nieboszczyka. Po drugie zastanawia mnie sens wydania w tej sprawie orzeczenia o wykonaniu zastępczej kary pozbawienia wolności. Zważmy, po jednej stronie nieco ponad dwa tysiące złotych niezapłaconej kary, a po drugiej koszty: (i) pracy kilku policjantów zatrzymujących i konwojujących do więzienia, (ii) profosa w policyjnej izbie zatrzymań, (iii) medyka, który powinien zbadać zatrzymanego przed przyjęciem, (iv) funkcjonariuszy Służby Więziennej, (v) amortyzacji dwóch radiowozów i paliwa, (vi) opieki nad dziećmi podczas wykonywania zastępczej kary pozbawienia wolności, (vii) utrzymania skazanej w więzieniu przez prawie miesiąc. Złote runo za wyprawkę.