Reklama

Jacek Kędzierski o tajemnicy korespondencji w aferze Holochera

Odłączyłem się na kilka dni od elektronicznych mediów i przyznam się, że nie wiedziałem o co chodzi, kiedy zapytano mnie co sądzę o „aferze Holochera". Pytający sądził, że coś powinienem wiedzieć, jako że utożsamiam się z Ruchem Narodowym, któremu bohater afery przewodniczy, a w sobotę złożył oświadczenie, że już nie przewodniczy. Informacja ta zmusiła mnie do powrotu do korzystania z elektronicznych mediów, których człowiek, jak się okazuje, jest „jak bez ręki".

Publikacja: 13.09.2013 17:12

Otóż, „afera Holochera" polegać ma na tym, że ów jej bohater korzystał namiętnie z komunikatorów elektronicznych i ktoś ujawnił treści jego rozmów z kolegami ideologicznymi, prowadzonymi na portalach społecznościowych. Rozmowy prowadzone były na komunikatorach, więc i rozmowy były tekstowe.

To mnie poważnie zaniepokoiło, bo gdyby ktoś ujawnił treści moich rozmów politycznych z kolegami, a zwłaszcza epitety, którymi określam pewną łódzką propagatorkę genderyzmu, no to by była afera...

Korzystamy z tych elektronicznych środków wymiany informacji i komunikacji będąc przekonanymi, że nikt, oprócz naszych interlokutorów, z ich treścią się nie zapozna.  Tymczasem, „afera Holochera" pokazuje, że jest inaczej, że ktoś tę treść może przechwycić i się nią delektować, a co gorsza, może ją rozpowszechnić bez naszej wiedzy i zgody.

Co jest sednem „afery Holochera"? Otóż, sednem „afery Holochera" jest to, że ktoś dopuścił się przestępstwa i z tego dokonanego przestępstwa postanowił uzyskać dla siebie, lub też dla swoich mocodawców konkretne korzyści. Tymi korzyściami miało być zdyskredytowanie polskiego Ruchu Narodowego i jego lidera.

Sprawca afery, którego nie należy mylić z tytułowym bohaterem swoim działaniem wyczerpał znamiona przestępstwa określonego w art. 267 § 1 kk. Zgodnie z tym przepisem, kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej, otwierając zamknięte pismo, podłączając się do sieci telekomunikacyjnej lub przełamując albo omijając elektroniczne, magnetyczne, informatyczne lub inne szczególne jej zabezpieczenie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Kreując „aferę Holochera" sprawca w pierwszej kolejności przełamując zabezpieczenie informatyczne uzyskał dostęp do informacji do niego nie przeznaczonej. Kolejny etap działania sprawcy polegał na rozpowszechnieniu informacji w ten sposób otrzymanej, czyli na ujawnieniu jej innej osobie, co wyczerpuje znamiona występku określonego w  § 4 ww. art. Ponieważ ściganie   przestępstwa  bezprawnego uzyskania informacji następuje na wniosek pokrzywdzonego, bohater afery powinien odpowiedni wniosek złożyć.

Reklama
Reklama

Co jeszcze można zarzucić sprawcy „afery Holochera"? Można i należy zarzucić mu pogwałcenie podstawowej wolności obywatelskiej zagwarantowanej w Konstytucji RP, jako że zgodnie z jej art. 49 „zapewnia się wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się". Ochrona korespondencji poręczona jest w aktach prawa międzynarodowego, począwszy od Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (art. 12) po Kartę praw podstawowych. Europejska Konwencja o ochronie praw człowieka podkreśla niedopuszczalność naruszania tajemnicy korespondencji przez władze publiczne. Być może za bardzo uczuleni jesteśmy na potencjalne zagrożenie tego prawa ze strony władz publicznych, być może należałoby zwrócić uwagę na znaczne i stale rosnące zagrożenie tajemnicy korespondencji ze strony osób prywatnych, które są przestępcami internetowymi.

W „aferze Holochera"  za bardzo przejęto się, a nawet podniecono treściami zawartymi w ujawnionej korespondencji internetowej i wymianie informacji, a za mało tym, że do takiego ujawnienia w ogóle nie powinno dojść bez zgody prowadzących tę korespondencję oraz wymianę informacji, a skoro bez ich wiedzy i zgody doszło, to czyn ten stanowi przestępstwo.

Musimy, my jako społeczeństwo zwiększyć czujność. Naszej obywatelskiej wolności, naszym prawom zagraża bowiem nie tylko działalność aparatu służb specjalnych, zagrażają nam w coraz większym stopniu różni „wirtualni bandyci".

Otóż, „afera Holochera" polegać ma na tym, że ów jej bohater korzystał namiętnie z komunikatorów elektronicznych i ktoś ujawnił treści jego rozmów z kolegami ideologicznymi, prowadzonymi na portalach społecznościowych. Rozmowy prowadzone były na komunikatorach, więc i rozmowy były tekstowe.

To mnie poważnie zaniepokoiło, bo gdyby ktoś ujawnił treści moich rozmów politycznych z kolegami, a zwłaszcza epitety, którymi określam pewną łódzką propagatorkę genderyzmu, no to by była afera...

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Reklama
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Cel uświęca środki, czyli jak wyjść z kryzysu konstytucyjnego
Opinie Prawne
Gutowski, Kardas: Kompromis legislacyjny czy pozaustawowa konfrontacja?
Opinie Prawne
Paweł Rochowicz: Panie prezydencie, nie tędy droga
Opinie Prawne
Szymański, Kałęka: Czego karniści oczekują od nowego ministra sprawiedliwości?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Praworządność à rebours
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama