Sądy rejonowe: Likwidacja niewiele zmieniła - twierdzi sędzia Krzysztof Dziedzic

Likwidacja 79 sądów rejonowych niewiele zmieniła: sędziowie orzekają, jak orzekali. W całej awanturze, poprzedzonej dyskusją polityczną, chodziło raczej o wykazanie, że stanowisko prezesa sądu jest zbędne – twierdzi Krzysztof Dziedzic.

Publikacja: 04.10.2013 10:02

Red

Cywilizacyjna potrzeba budowania nowoczesnej administracji publicznej wymaga poszukiwania takich rozwiązań, które z jednej strony umożliwiają szybkie rozpoczęcie działalności gospodarczej przy ograniczonych do minimum formalnościach obciążających obywateli, a z drugiej pozwalają organom państwa wypełniać ich ustawowe obowiązki. W realizacji takiego założenia niewątpliwie pomaga rozwój technologii informatycznych.

Niewiele się zmieniło

Po prawie dziewięciu miesiącach od zlikwidowania 79 sądów rejonowych można już stwierdzić, że w sądownictwie niewiele się zmieniło. Wbrew nadziejom jednych, a obawom innych, sędziowie w zlikwidowanych sądach (teraz wydziałach zamiejscowych) orzekają tak samo jak do tej pory i nie muszą wcale dojeżdżać do sądów niezlikwidowanych. Żaden sędzia z  9 sądów zlikwidowanych w okręgu poznańskim (obecnie 45 wydziałów zamiejscowych) nie przeprowadził jeszcze rozprawy w obecnej siedzibie sądu. Stan taki nie wynika absolutnie ze złej woli sędziów, ale wyłącznie z faktu, że obciążenie sędziów było bardzo podobne i sędziowie w sądach zlikwidowanych nie orzekali ani mniej, ani więcej niż ich koledzy w sądach niezlikwidowanych. Po likwidacji nie było zatem potrzeby, by cokolwiek w tym obciążeniu zmieniać.

Również prezesi zlikwidowanych sądów, obecnie jako wiceprezesi bądź przewodniczący wydziałów zamiejscowych, orzekają tak samo jak wcześniej.

Po co była likwidacja

Faktycznie więc zmiana polegała wyłącznie na likwidacji 79 stanowisk prezesów sądów. Dla tego tylko efektu wywołano spore polityczne zamieszanie, a także poświęcono tysiące godzin pracy na zakreślanie i ponowne rejestrowanie wszystkich spraw, sporządzanie spisów zdawczo-odbiorczych, przekazywanie dokumentacji finansowo-księgowej itd.

Jeżeli zatem, co było do przewidzenia, sędziowie nie pracują więcej, organizacja pracy się pogorszyła, gdyż co oczywiste, trudniej zarządza się jakąkolwiek jednostką na odległość, a koszty wzrosły, choćby przez konieczność nieustannego przewożenia akt i dokumentów między zamiejscowymi wydziałami i siedzibą, to pojawia się pytanie, czy był może jakiś ukryty cel w tej całej awanturze z likwidacją sądów. Skoro jej jedynym efektem była likwidacja funkcji prezesów, być może chodziło o wykazanie, że sądy, nazwane wydziałami zamiejscowymi, mogą w ogóle obyć się bez prezesów i stanowisko to jest w sądownictwie niepotrzebne. Tyle tylko, że ta okoliczność nie wymagała wcale empirycznego dowodu.  Aby stwierdzić zbędność stanowiska prezesa sądu wystarczyło uważnie przeczytać prawo o ustroju sądów powszechnych w brzmieniu obowiązującym po 1 stycznia 2013 r.

Kto ma pieniądze ma też kadry

Równocześnie z likwidacją sądów weszła w życie zmiana dużo bardziej szkodliwa dla sądownictwa, w wyniku której pozbawiono prezesów rzeczywistego wpływu na funkcjonowanie sądów.

Konia z rzędem temu, kto wskaże jakąkolwiek inną firmę czy instytucję, w której nominalny szef nie ma nic do powiedzenia w sprawach finansowych i kadrowych. Tak właśnie jest w sądach, gdzie pieniędzmi i pracownikami zarządza dyrektor sądu, który jest de facto pracownikiem  Ministerstwa Sprawiedliwości, jako że to minister go powołuje, odwołuje oraz ustala jego wynagrodzenie. Wprawdzie wyjątkowo cierpliwy papier, na którym zapisano ustrój sądów powszechnych, zniósł także zapis, że to prezes sądu jest zwierzchnikiem służbowym dyrektora, ale doprawdy zadziwiające to zwierzchnictwo, skoro zwierzchnik nie tylko nie zatrudnia, nie zwalnia i nie wynagradza podwładnego, ale także nie wydaje podwładnemu poleceń, ani też go nie ocenia.

Za jedyny przejaw zwierzchnictwa prezesa nad dyrektorem można co najwyżej uznać zapis, iż prezes sądu raz w roku określa potrzeby sądu konieczne dla zapewnienia warunków prawidłowego funkcjonowania i sprawnego wykonywania przez sąd zadań. Jeżeli jednak określanie raz w roku potrzeb jest przejawem zwierzchnictwa, to równie dobrze można przyjąć, że dziecko pisząc raz w roku list do św. Mikołaja, jest tegoż świętego zwierzchnikiem. Tyle tylko, że aby taki list przyniósł zamierzony efekt, dziecko przez cały rok musi być grzeczne. Analogicznie grzeczny powinien być prezes sądu, jeżeli chce osiągnąć efekt w postaci sprawnej pracy sądu.

To bowiem od całkowicie uznaniowych decyzji urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości zależy, ile w danym sądzie będzie etatów sędziowskich, ilu sędziów będzie delegowanych, ilu będzie asystentów i urzędników, wreszcie ile dany sąd otrzyma pieniędzy i na co będzie mógł je wydać. Prezesowi sądu pozostaje tylko grzecznie prosić o niezabieranie etatu po urzędniku X, który przeszedł na emeryturę, po asystencie Y, który o dziwo wybrał pracę poza sądem, o pozostawienie w sądzie referendarza Z, który jest akurat niezbędny na delegacji w ministerstwie, wreszcie o pieniądze na zakup papieru, na którym będzie mógł napisać informację o działalności sądu. Tę informację minister może następnie uznać za niewystarczającą, co z kolei może oznaczać nawet rażące niewywiązywanie się przez prezesa z obowiązków służbowych. Jeżeli zatem prezes okaże się nieskuteczny w proszeniu (określaniu potrzeb) i nie otrzyma niezbędnych etatów i środków finansowych, przez co pogorszą się wyniki sądu, to tym samym może okazać się, że ten słabo proszący prezes nie wywiązuje się z obowiązków, kto wie, czy nawet nie w stopniu rażącym.

Takie ukształtowanie pozycji prezesa sądu, gdzie miarą jego skuteczności pozostaje stan relacji z urzędnikami ministerstwa, może chyba w pewnej mierze tłumaczyć ton, jaki przybrał prezes dużego sądu okręgowego w powszechnie znanej rozmowie telefonicznej z asystentem asystenta polityka.

Pomieszanie z poplątaniem

Oczywiście system zależności w sądownictwie nie jest wcale tak prosty i oprócz podległości ministrowi sprawiedliwości (jego urzędnikom) prezes sądu, co naturalne, podlega prezesowi sądu przełożonego, a ponadto cały szereg kompetencji mają organy samorządowe: zgromadzenie ogólne sędziów okręgu, zgromadzenie ogólne sędziów apelacji, zebrania sędziów danego sądu, a także kolegium sądu okręgowego i kolegium sądu apelacyjnego. Kompetencje wszystkich tych organów wzajemnie się nakładają, krzyżują i plączą w sposób niezrozumiały, a niekiedy wręcz absurdalny. Dla przykładu: prezes sądu rejonowego podlega prezesowi sądu okręgowego, jednak dyrektor sądu rejonowego (którego formalnym zwierzchnikiem pozostaje prezes) nie podlega wcale dyrektorowi sądu okręgowego, lecz dyrektorowi sądu apelacyjnego. Żeby było jeszcze ciekawiej, oceny pracy dyrektora sądu rejonowego, na podstawie rocznego sprawozdania sporządzanego przez innego dyrektora (sądu apelacyjnego) dokonuje zgromadzenie ogólne sędziów apelacji, mimo że wcześniej przygotowany przez tegoż dyrektora sądu rejonowego projekt planu finansowego opiniował jeszcze inny organ, a mianowicie kolegium sądu okręgowego. Taki kompetencyjny galimatias nie dotyczy wyłącznie stanowiska dyrektora sądu. Również zupełnie iluzoryczne, by nie powiedzieć żadne, są na przykład kompetencje prezesa w stosunku do działających przy sądzie kuratorów i komorników, choć oczywiście w przypadku uchybień w pracy tych organów winny jest zawsze sąd, którym przecież kieruje prezes.

Cóż zatem z tego, że teoria i praktyka zarządzania są zgodne co do tego, że najlepszymi firmami i instytucjami kierują niewielkie sztaby o prostej strukturze. W sądownictwie stworzono struktury wyjątkowo skomplikowane, a przez to całkowicie niewydolne. Wydaje się, że poszukując wyjścia z tego kompetencyjnego chaosu, należałoby zacząć od wyeliminowania najsłabszego ogniwa, a jak wskazałem wcześniej, najsłabszym ogniwem jest bez wątpienia prezes sądu. Skoro zatem 79 sądów przemianowanych na wydziały zamiejscowe działa już bez prezesów, eksperyment można rozszerzyć, likwidując stanowiska prezesów we wszystkich sądach. Pozostawione resztki  kompetencji prezesa szczegółowo wymienione w regulaminie urzędowania sądów powszechnych, takie jak udzielanie informacji o sprawach Rzecznikowi Praw Obywatelskich czy prowadzenie ewidencji udziału ławników w rozprawach, z powodzeniem mogliby przejąć dyrektorzy i przewodniczący wydziałów.

Ponieważ sąd bez prezesa to wydział zamiejscowy, można chyba od razu nazwać wszystkie te organizacyjne dziwolągi wydziałami zamiejscowymi Ministerstwa Sprawiedliwości, podkreślając przy tym oczywiście, że działające w ramach tych wydziałów sądy są nadal niezależne, a sędziowie niezawiśli. Cierpliwy papier zniesie wszystko, Trybunał Konstytucyjny być może też.

CV

Krzysztof Dziedzic jest sędzią Sądu Okręgowego w Poznaniu

Cywilizacyjna potrzeba budowania nowoczesnej administracji publicznej wymaga poszukiwania takich rozwiązań, które z jednej strony umożliwiają szybkie rozpoczęcie działalności gospodarczej przy ograniczonych do minimum formalnościach obciążających obywateli, a z drugiej pozwalają organom państwa wypełniać ich ustawowe obowiązki. W realizacji takiego założenia niewątpliwie pomaga rozwój technologii informatycznych.

Niewiele się zmieniło

Pozostało 96% artykułu
Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"