Aby zrealizować ów cel, kolega Nogal postanowił zostać Dziekanem Izby Adwokackiej w Warszawie. Skorzystał z dobrodziejstw demokracji czyli skrzyknął drużynę i zaczął prowadzić ostrą kampanię wyborczą. Sprawdzał, zwoływał i wytykał, krytykował i brał udział. Wszędzie go było pełno. Miał zostać dziekanem, a jego zwolennicy planowali przejąć radę adwokacką. Byli pryncypialni i sprawni, jak Timur i jego drużyna. Niestety - jak to się czasem zdarza - para poszła w gwizd. Wynik wyborów, niekorzystny dla kolegi Nogala, nie pozostawił żadnych wątpliwości – warszawscy adwokaci nie dostrzegli w nim lidera, któremu mogliby powierzyć kierowanie izbą. Kiedy ogłaszano wynik wyborów wielu nuciło przebój sprzed lat zaczynający się słowami bój to był „wasz" ostatni. Bo prawda, jak mówi klasyk, była porażająca. Kolega Nogal i jego drużyna przepadli z kretesem.
Od tego czasu przegrany konsekwentnie tropi zło w warszawskiej adwokaturze. Ostatnio, przejęty losem aplikantów, którzy muszą płacić za naukę więcej niż przed rokiem, przeprowadził analizę wydatków, które ORA w Warszawie ponosi na cele związane z szeroko rozumianym szkoleniem aplikantów. Cel równie szczytny, co nośny, bo nic nie budzi tak niezdrowego zaciekawienia jak seks (ten wątek nie będzie kontynuowany) i pieniądze. Zwłaszcza, gdy zarabiają je inni.
W życiu samorządowym jestem zwolennikiem rotacji. Dlatego od kilku lat nie pełnię żadnej funkcji. Tylko pomagam rzecznikowi dyscyplinarnemu, jako jeden z kilkudziesięciu zastępców. Ale dla kolegi Nogala to powód, by wpisać mnie, choć nie z imienia i nazwiska, na listę podejrzanych o kumoterstwo. Szkoda, że koledze Nogalowi nie przyszło do głowy, by sprawdzić czy potrafię szkolić młodych adwokatów? Czy mam coś wartościowego do przekazania aplikantom, którzy - zanim usiądą na ławie obrończej - mają szansę nigdy nie zobaczyć sali sądowej od środka? Ze śladów, które wytropił kolega Nogal wynika wręcz, że działacze samorządowi dominują wśród wykładowców. A szkolą, czytaj zarabiają, nie dlatego, że mają odpowiednie kwalifikacje, tylko dlatego, że są działaczami samorządowymi. Na liście proskrybowanych jest nawet rzecznik dyscyplinarny, co dziwi niepomiernie, bo to doktor nauk prawnych i wykładowca akademicki, który na liście osób prowadzących szkolenia znalazł się przed objęciem pierwszej funkcji samorządowej! Ale z wypowiedzi kolegi Nogala wynika, że otrzymanie wykładów obaj zawdzięczamy układom.
Sprawdziłem listę osób, które figurują na aktualnej liście szkolących. Jest ich łącznie ponad trzysta osób. Szkolą około trzy tysiące aplikantów. Oprócz adwokatów (około dwieście dwadzieścia osób), są na niej sędziowie, pracownicy naukowi i specjaliści różnych dziedzin, np. aktorzy (ta lista obejmuje osiemdziesiąt pięć nazwisk, głownie sędziów zresztą). Pośród szkolących – termin wykładowca jest błędny, bo ilość wykładów pozostaje w proporcjach do zajęć typu case study jak 1:100 - jest wielu członków ORA, ale znaczna ich część została wpisana na listę prowadzących szkolenia, przed dostąpieniem zaszczytu bycia członkiem władz izby. Trzech członków Prezydium ORA nie prowadzi szkoleń, poza wykładami wprowadzającymi (etyka, działanie samorządu itd.). Na dwudziestu dwóch sędziów sądu dyscyplinarnego szkolenia prowadzi pięciu, a na czterdziestu pięciu zastępców rzecznika dyscyplinarnego, zaledwie ośmiu. Dlatego obawiam się, że kolega Nogal albo kieruje się złą wolą, albo nie zna desygnatu pojęciowego czasownika dominować.
Od kilku lat wśród osób, które doznały samorządowej łaski prowadzenia szkoleń, nie ma kolegi Nogala. Na liście jest, zajęć nie prowadzi. Myślę, że kolega Nogal doskonale wie, gdzie leżą przyczyny takiego stanu rzeczy, mam nadzieję, że wyjawi je w kolejnej publikacji. Pulitzer murowany. Zwracam jednak uwagę, że aplikanci, którzy mają swój quasi samorząd (starostów), wystawiają szkolącym oceny. Piszą skargi i wymieniają poglądy na forach internetowych. W rezultacie dotarcie do prawdy nie powinno być trudne. Prowadzenie ćwiczeń typu case study dla grupy niespełna pięćdziesięciu osób, to niemałe wyzwanie. Pięćset złotych za godzinę robi wrażenie, ale tylko wtedy, gdy szkolący działa jak Cezar – veni, vidi, vici. Tak nie jest, ponieważ czas pracy szkolącego składa się z trzech pozycji, przy czym same zajęcia nie są najbardziej czasochłonne. Przygotowanie kilku lub kilkunastu kazusów i uważne sprawdzenie pięćdziesięciu apelacji to kilkanaście godzin pracy. Jeśli podzielić zarobek z kilkugodzinnych zajęć przez ilość godzin przeznaczonych na „prace domowe" okaże się, że stawka godzinowa nie przekracza stu złotych za godzinę. Na rynku usług prawniczych taka stawka nie poraża. ZA tak na marginesie - kiedy kolega Nogal prowadził zajęcia z aplikantami, otrzymywał za swój trud takie samo wynagrodzenia jak pozostali. Czyli wynagrodzenie, które obecnie uważa za wygórowane. Ale wtedy wszystko było cacy. Bo wtedy pięćset złotych za godzinę nie było zdzierstwem (Kali się kłania).