Tropiciel śladów

Kilka miesięcy temu adwokat Andrzej Nogal podjął heroiczną decyzję. Postanowił mianowicie wyplenić całe zło z warszawskiej palestry. Jak powszechnie wiadomo bez narzędzi nawet wykopki nie są możliwe.

Aktualizacja: 17.02.2014 17:19 Publikacja: 17.02.2014 17:18

Aby zrealizować ów cel, kolega Nogal postanowił zostać Dziekanem Izby Adwokackiej w Warszawie. Skorzystał z dobrodziejstw demokracji czyli skrzyknął drużynę i zaczął prowadzić ostrą kampanię wyborczą. Sprawdzał, zwoływał i wytykał, krytykował i brał udział. Wszędzie go było pełno. Miał zostać dziekanem, a jego zwolennicy planowali przejąć radę adwokacką. Byli pryncypialni i sprawni, jak Timur i jego drużyna. Niestety - jak to się czasem zdarza - para poszła w gwizd. Wynik wyborów, niekorzystny dla kolegi Nogala, nie pozostawił żadnych wątpliwości – warszawscy adwokaci nie dostrzegli w nim lidera, któremu mogliby powierzyć kierowanie izbą. Kiedy ogłaszano wynik wyborów wielu nuciło przebój sprzed lat zaczynający się słowami bój to był „wasz" ostatni. Bo prawda, jak mówi klasyk, była porażająca. Kolega Nogal i jego drużyna przepadli z kretesem.

Od tego czasu przegrany konsekwentnie tropi zło w warszawskiej adwokaturze. Ostatnio, przejęty losem aplikantów, którzy muszą płacić za naukę więcej niż przed rokiem, przeprowadził analizę wydatków, które ORA w Warszawie ponosi na cele związane z szeroko rozumianym szkoleniem aplikantów. Cel równie szczytny, co nośny, bo nic nie budzi tak niezdrowego zaciekawienia jak seks (ten wątek nie będzie kontynuowany) i pieniądze. Zwłaszcza, gdy zarabiają je inni.

W życiu samorządowym jestem zwolennikiem rotacji. Dlatego od kilku lat nie pełnię żadnej funkcji. Tylko pomagam rzecznikowi dyscyplinarnemu, jako jeden z kilkudziesięciu zastępców. Ale dla kolegi Nogala to powód, by wpisać mnie, choć nie z imienia i nazwiska, na listę podejrzanych o kumoterstwo. Szkoda, że koledze Nogalowi nie przyszło do głowy, by sprawdzić czy potrafię szkolić młodych adwokatów? Czy mam coś wartościowego do przekazania aplikantom, którzy - zanim usiądą na ławie obrończej - mają szansę nigdy nie zobaczyć sali sądowej od środka? Ze śladów, które wytropił kolega Nogal wynika wręcz, że działacze samorządowi dominują wśród wykładowców. A szkolą, czytaj zarabiają, nie dlatego, że mają odpowiednie kwalifikacje, tylko dlatego, że są działaczami samorządowymi. Na liście proskrybowanych jest nawet rzecznik dyscyplinarny, co dziwi niepomiernie, bo to doktor nauk prawnych i wykładowca akademicki, który na liście osób prowadzących szkolenia znalazł się przed objęciem pierwszej funkcji samorządowej! Ale z wypowiedzi kolegi Nogala wynika, że otrzymanie wykładów obaj zawdzięczamy układom.

Sprawdziłem listę osób, które figurują na aktualnej liście szkolących. Jest ich łącznie ponad trzysta osób. Szkolą około trzy tysiące aplikantów. Oprócz adwokatów (około dwieście dwadzieścia osób), są na niej sędziowie, pracownicy naukowi i specjaliści różnych dziedzin, np. aktorzy (ta lista obejmuje osiemdziesiąt pięć nazwisk, głownie sędziów zresztą).  Pośród szkolących – termin wykładowca jest błędny, bo ilość wykładów pozostaje w proporcjach do zajęć typu case study jak 1:100 - jest wielu członków ORA, ale znaczna ich część została wpisana na listę prowadzących szkolenia, przed dostąpieniem zaszczytu bycia członkiem władz izby. Trzech członków Prezydium ORA nie prowadzi szkoleń, poza wykładami wprowadzającymi (etyka, działanie samorządu itd.). Na dwudziestu dwóch sędziów sądu dyscyplinarnego szkolenia prowadzi pięciu, a na czterdziestu pięciu zastępców rzecznika dyscyplinarnego, zaledwie ośmiu. Dlatego obawiam się, że kolega Nogal albo kieruje się złą wolą, albo nie zna desygnatu pojęciowego czasownika dominować.

Od kilku lat wśród osób, które doznały samorządowej łaski prowadzenia szkoleń, nie ma kolegi Nogala. Na liście jest, zajęć nie prowadzi. Myślę, że kolega Nogal doskonale wie, gdzie leżą przyczyny takiego stanu rzeczy, mam nadzieję, że wyjawi je w kolejnej publikacji. Pulitzer murowany. Zwracam jednak uwagę, że aplikanci, którzy mają swój quasi samorząd (starostów), wystawiają szkolącym oceny. Piszą skargi i wymieniają poglądy na forach internetowych. W rezultacie dotarcie do prawdy nie powinno być trudne. Prowadzenie ćwiczeń typu case study dla grupy niespełna pięćdziesięciu osób, to niemałe wyzwanie. Pięćset złotych za godzinę robi wrażenie, ale tylko wtedy, gdy szkolący działa jak Cezar – veni, vidi, vici. Tak nie jest, ponieważ czas pracy szkolącego składa się z trzech pozycji, przy czym same zajęcia nie są najbardziej czasochłonne. Przygotowanie kilku lub kilkunastu kazusów i uważne sprawdzenie pięćdziesięciu apelacji to kilkanaście godzin pracy. Jeśli podzielić zarobek z kilkugodzinnych zajęć przez ilość godzin przeznaczonych na „prace domowe" okaże się, że stawka godzinowa nie przekracza stu złotych za godzinę. Na rynku usług prawniczych taka stawka nie poraża. ZA tak na marginesie - kiedy kolega Nogal prowadził zajęcia z aplikantami, otrzymywał za swój trud takie samo wynagrodzenia jak pozostali. Czyli wynagrodzenie, które obecnie uważa za wygórowane. Ale wtedy wszystko było cacy. Bo wtedy pięćset złotych za godzinę nie było zdzierstwem (Kali się kłania).

Dla kolegi Nogala mam następującą propozycję. Zbierzemy aplikantów, których Pan szkolił i aplikantów, którzy byli szkoleni przeze mnie. Porównajmy oceny, jakie nam wystawili. Jeśli okaże się, że w oczach szkolonych wypadam gorzej niż kolega Nogal, natychmiast zacznę prowadzić zajęcia za darmo albo – co powinno uradować Kolegę - poproszę, by moje zajęcia przepisać na Niego (solennie przyrzekam, że wynagrodzenia, jakie otrzyma, nie będę mu wytykać). Ale jeśli okaże się, że oceny aplikantów, których szkolił kolega Nogal poświadczą moje obawy, że zasadnie pominięto Go przy układaniu listy osób prowadzących szkolenia, kolega Nogal przestanie publicznie jątrzyć. Natychmiast!

PS. Powyższa wypowiedź nie oznacza, że sposób szkolenia aplikantów adwokackich i zasady wydawania pieniędzy wpłacanych przez aplikantów, oceniam pozytywnie. Uważam, że aplikanci zasługują na więcej. Z drugiej strony mam zastrzeżenia do ich aktywności. Powinna być znacznie większa. Ale to temat na odrębną wypowiedź.

Aby zrealizować ów cel, kolega Nogal postanowił zostać Dziekanem Izby Adwokackiej w Warszawie. Skorzystał z dobrodziejstw demokracji czyli skrzyknął drużynę i zaczął prowadzić ostrą kampanię wyborczą. Sprawdzał, zwoływał i wytykał, krytykował i brał udział. Wszędzie go było pełno. Miał zostać dziekanem, a jego zwolennicy planowali przejąć radę adwokacką. Byli pryncypialni i sprawni, jak Timur i jego drużyna. Niestety - jak to się czasem zdarza - para poszła w gwizd. Wynik wyborów, niekorzystny dla kolegi Nogala, nie pozostawił żadnych wątpliwości – warszawscy adwokaci nie dostrzegli w nim lidera, któremu mogliby powierzyć kierowanie izbą. Kiedy ogłaszano wynik wyborów wielu nuciło przebój sprzed lat zaczynający się słowami bój to był „wasz" ostatni. Bo prawda, jak mówi klasyk, była porażająca. Kolega Nogal i jego drużyna przepadli z kretesem.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie