Andrzej Jankowski
Jeszcze nie wrócił do równowagi rozmontowany przez resort sprawiedliwości system doręczeń sądowych, a już w oczy Temidy zagląda nowa katastrofa. W przygotowanym w Ministerstwie Sprawiedliwości projekcie nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych znalazły się rozwiązania, które pod znakiem zapytania stawiają konstytucyjną zasadę trójpodziału władz, a wraz z nią sędziowską niezawisłość. Minister sprawiedliwości tym razem niczego już nie owija w bawełnę: chce mieć prawo wglądu w akta prowadzonych spraw sądowych.
Niebezpieczne narzędzia nacisku
I niech nikogo nie zwiodą gładkie słówka o zwiększeniu „efektywności nadzoru", które mają uzasadniać tę zmianę. Jest to w gruncie rzeczy najprawdziwszy zamach stanu władzy administracyjnej na gwarancje niezawisłego sądzenia. Doprawdy, strach pomyśleć, jak niebezpiecznym narzędziem nacisku mogą stać się akta spraw sądowych w rękach ministra sprawiedliwości, członka rządu, a więc gremium zmotywowanego politycznie.
Oczywiście, i bez tego resortowego wspomagania znajdą się sędziowie, którzy zapotrzebowanie władzy odgadywać będą bez zbędnych słów, kwalifikując np. grudniowe wydarzenia na Wybrzeżu w 1970 r. jako bójkę ze skutkiem śmiertelnym, ale ufam, że z takimi patologiami upora się nadzór instancyjny. Tak naprawdę jest to jedyny nadzór, który ma rację bytu w wymiarze sprawiedliwości. Nadzór administracyjny, jak zresztą każdy nadzór, sugeruje zawsze istnienie mniejszej lub większej podległości. Sugeruje też brak partnerstwa, co nasi sędziowie w relacjach z resortem sprawiedliwości odczuwają szczególnie boleśnie. Śledząc kolejne zmiany prawa o ustroju sądów, dochodzę do wniosku, że ich podstawowym celem jest zaspokajanie wilczego apetytu władzy wykonawczej na rozszerzanie swojego imperium nad sądownictwem. Czy chcącemu efektywnie troszczyć się o działalność organizacyjną sądów, ministrowi potrzebne są akta sądowe? A może akta sądowe są mu potrzebne, by mógł efektywnie dbać o poprawę warunków wykonywania działalności orzeczniczej?
Tylko w uzasadnionych przypadkach
Jedno jest pewne: ministrowi sprawiedliwości przestały już wystarczać informacje i dokumenty o wykonywaniu obowiązków nadzorczych, które rutynowo przekazywane są do resortu przez zaufanych prezesów sądów apelacyjnych. Minister chce mieć na swoim biurku jeszcze akta sądowe. Nie wiem, czy nie dowierza prezesom z apelacji. Chce mieć wgląd w akta sądowe i już. Artykuł 37g § 1 pkt 3 projektu z 13 2013 r. dodaje wprawdzie, że takie żądanie może się pojawić tylko w „uzasadnionych przypadkach", ale jest to sformułowanie raczej standardowe. Ot, taki bardzo wygodny listek figowy. I nawet osoby, które z przepisami mają kontakt jedynie od święta, wiedzą już, że takie kurtuazyjne zwroty pojawiają się w prawie zawsze, ilekroć ustawodawca chce z wstydliwego wyjątku uczynić powszechną praktykę.