To świetne wyjście dla różnych drobnych oszustów czy sprawców wypadków drogowych (występek nie może być zagrożony karą wyższą niż dziesięć lat pozbawienia wolności). Mogą sprawnie dogadać wysokość kary z prokuratorem – i po sprawie. Wszyscy są zadowoleni. Skazany, bo godzi się na karę, którą uznaje za „do przyjęcia". Poza tym unika długiego procesu, a często i wątpliwej sławy. Prokurator – bo ma zamkniętą sprawę. Liczba zawieranych ugód rośnie. Stop! To by było zbyt piękne.
Liczba zawieranych ugód rosła. Czas przeszły jest tu niezbędny, bo było miło, ale się skończyło. Prokuratorzy nie chcą już się godzić, bo... muszą w tym celu raz pójść do sądu. Tak im niedawno zalecił prokurator generalny. Uznał najwyraźniej, że skoro już wysyłają akt oskarżenia z wnioskiem „ugodowym", to wypadałoby się na posiedzeniu sądu pokazać.
Prokuratorzy zaś chodzić nie chcą, bo po diabła? Skoro wszystko we wniosku opisali... Poza tym co roku wpływa im średnio milion dwieście nowych spraw, więc się za bardzo nie nudzą. Zaczynają więc z ugód rezygnować.
Lenie to więc czy pracusie? Jedno jest pewne – dobre pomysły kończą się tam, gdzie rzeczywistość zaczyna skrzeczeć. Choćby i głosem Andrzeja Seremeta.