Zanim kupisz mieszkanie od dewelopera sprawdź, czy dom nie stoi na gruncie będącym przedmiotem użytkowania wieczystego. A to przypadek coraz częstszy, bo pod budownictwo mieszkaniowe regularnie wykorzystuje się tereny po zlikwidowanych fabrykach z czasów socjalizmu. Grunty, na których stały fabryki, były własnością Skarbu Państwa lub gminy. Państwowe przedsiębiorstwa miały je w zarządzie, który po 1989 r. przekształcono w użytkowanie wieczyste. Kupiłeś mimo to? Spodziewaj się przed końcem roku wypowiedzenia dotychczasowej opłaty za użytkowanie wieczyste i kilku-, a nawet kilkunastokrotnej podwyżki. I nie zdziw się, gdy po homeryckich bojach w Samorządowym Kolegium Odwoławczym (SKO) i sądzie okaże się, że wartość całej nieruchomości będzie – w twoim przypadku – nieco inna niż wartość tej samej nieruchomości dla twojego sąsiada przez ścianę.
Najważniejsza jest wartość
Ustalenie opłaty za użytkowanie wieczyste w świetle ustawy o gospodarce nieruchomościami wydaje się banalnie proste. Punktem wyjścia jest wartość nieruchomości, a opłata wynosi 1, 2 lub 3 proc. w zależności od sposobu korzystania z nieruchomości. Powtórzmy, punktem wyjścia jest wartość nieruchomości, a wyliczenie wysokości opłaty to już czynność czysto rachunkowa.
Wartość nieruchomości nie jest stała i zależy od wielu czynników. Dlatego „wysokość opłaty rocznej z tytułu użytkowania wieczystego nieruchomości gruntowej podlega aktualizacji nie częściej niż raz na trzy lata, jeżeli wartość tej nieruchomości ulegnie zmianie" (art. 77 ustawy o gospodarce nieruchomościami – u.g.n.). Inicjatorem „aktualizacji", jeżeli wartość nieruchomości wzrosła, jest właściciel gruntu (Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego). Gdy wartość spadła, stosowny wniosek może złożyć użytkownik wieczysty.
Dalej jest tryb odwoławczy przed SKO i sprzeciw do sądu, który rozpoznaje sprawę od początku. Jakiekolwiek dokumenty zgromadzone w związku z wypowiedzeniem wysokości opłaty (przede wszystkim operat szacunkowy sporządzony na zlecenie właściciela gruntu) oraz akta postępowania przed SKO interesują sąd w stopniu minimalnym, żeby nie powiedzieć wcale. Prowokuje to do postawienia pytania, czy udział SKO w procedurze odwoławczej jest potrzebny. Z mojego doświadczenia wynika, że SKO starają się rozpoznać sprawę jak najmniejszym kosztem. Jeżeli w postępowaniu nie zostanie złożony przez zainteresowanego operat szacunkowy nieruchomości, nawet wypunktowanie rażących błędów w operacie przygotowanym na zlecenie właściciela gruntu, najczęściej nie ma wpływu na wynik sprawy. Jedynie wyjątkowo, kiedy w postępowaniu przed SKO złożymy negatywną opinię stowarzyszenia biegłych wydaną w trybie art. 157 ust. 1 u.g.n. eliminującą operat przygotowany na zlecenie właściciela nieruchomości, udaje się sprawę wygrać. Jeżeli natomiast złożymy w SKO kontroperat wyceniający wartość nieruchomości na znacząco niższa kwotę, typowa praktyka orzecznicza polega na wyciągnięciu średniej z obu operatów jako podstawy ustalenia wysokości opłaty.
Poza tym odwołanie do SKO łamie system. Kolegia orzekają w postępowaniu administracyjnym, podczas gdy chodzi o umowę prawa cywilnego, a i sprzeciwy od orzeczeń SKO trafiają do sadu cywilnego. Żeby było śmieszniej (a może straszniej), jeżeli nawet wygramy sprawę w SKO i wypowiedzenie umowy zostanie przez SKO uznane za nieuzasadnione, właściciel nieruchomości może złożyć od tego orzeczenia sprzeciw, co eliminuje je z obrotu prawnego. Wpis sądowy musi natomiast zapłacić użytkownik wieczysty pod rygorem anihilacji całej procedury odwoławczej i konieczności płacenia opłaty w podwyższonej wysokości. Przepis bowiem uznaje wniosek złożony przez użytkownika wieczystego do SKO automatycznie za pozew w postępowaniu sądowym, a w konsekwencji niezależnie od tego, z czyjej inicjatywy sprawa w sądzie wyląduje, to użytkownik wieczysty jest powodem. To jednak chyba najmniejszy z absurdów całej procedury.