W ciągu ostatnich pięciu lat prawie o 14 proc. wzrosła liczba firm, które wybrały podatek liniowy. W przełożeniu na prosty język oznacza to, że przybywa osób, które rezygnują lub muszą zrezygnować z pracy na etacie, zakładają działalność gospodarczą, podpisują umowę z byłym już pracodawcą, który przestał nimi kierować, i fiskusowi oddają tylko 19 proc. swoich zarobków.
Firmy dzięki temu nie odprowadzają za nich składek na ubezpieczenia społeczne, a działy kadr mają mniej pracy. Samozatrudnieni wybierają podatek liniowy, bo dla nich jest najbardziej korzystny. Dlaczego? Płacą 19 proc., niezależnie od tego, ile zarobią. Nawet gdy wpłynie im na konto ponad 85 tys. zł rocznie, nie wchodzą w drugi próg podatkowy, czyli stawkę 32 proc.
Pytanie, na czym polega problem, skoro fiskus nie rzuca kłód pod nogi ani liniowcom, ani firmom, które dalej im płacą, tylko na podstawie innej umowy. Ano państwo, idąc na łatwiznę, dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Gorszy jest kierowca autobusu, który założył działalność gospodarczą, podpisał umowę z byłym pracodawcą i wybrał podatek liniowy. Fiskus bez problemu stwierdził, że jest zależny od pracodawcy. Jeździ według ustalonego rozkładu jazdy, więc nie prowadzi działalności na własny rachunek. I nie pozwolił mu się korzystnie opodatkować. Lepiej być więc analitykiem czy doradcą na samozatrudnieniu. Każdy wie, że o samodzielności w tych zawodach mogą tylko pomarzyć, ale fiskusowi trudniej to udowodnić.
A to niejedyny przykład. Pracodawca proponuje przejście na działalność gospodarczą pannom czy kawalerom oraz matkom i ojcom, którzy chcą się wspólnie rozliczać i korzystać z ulgi na dzieci. Ci drudzy muszą się dwa razy zastanowić, co zrobić, by nie stracić, bo na podatku liniowym z ulg nie skorzystają. Ci pierwsi myśleć o tym nie muszą, wybór mają oczywisty.
Mam nadzieję, że fiskus nie pójdzie po rozum do głowy i nie zacznie utrudniać życia singlom wystawiającym faktury, a rząd w końcu zrozumie, że problemem dla polskich firm, poza ciągłymi zmianami w prawie, są wysokie koszty ubezpieczeń społecznych i prowadzenie spraw kadrowych. Pracownika trzeba szkolić, wysyłać na badania, samozatrudnionego – nie. Tymczasem rząd nic nie ułatwia. I dlatego wobec fiskusa lepiej być bogatym singlem.