Piotr Kowalczuk o uniewinnieniu Silvio Berlusconiego przez włoski Sąd Najwyższy

Po głośnym procesie bunga-bunga trudno dziś rozsądzić, kto skompromitował się bardziej: lubieżny, leciwy satyr czy włoski wymiar sprawiedliwości – pisze publicysta.

Publikacja: 22.03.2015 08:00

W czerwcu 2013 r. w pierwszej instancji sąd w Mediolanie skazał Silvio Berlusconiego na siedem lat w

W czerwcu 2013 r. w pierwszej instancji sąd w Mediolanie skazał Silvio Berlusconiego na siedem lat więzienia

Foto: EPA

Silvio Berlusconi został ostatecznie uniewinniony przez Sąd Kasacyjny w słynnym procesie bunga-bunga. Do procesu nie powinno dojść, bo prokuratura postawiła przed sądem obyczaje, które mogą budzić zgorszenie i odrazę, ale przestępstwem nie są. Pierwszy dziennik Włoch „Corriere della Sera" tłumaczył, że ścigano grzech, a nie łamanie prawa. Stąd nie dziwią reakcje włoskiego Kościoła. Dziennik włoskich biskupów „Avvenire" piórem swego naczelnego Andrei Tarquinio skomentował, że uniewinnienie nie zmienia negatywnej moralnej oceny byłego premiera, najpoczytniejszy włoski tygodnik „Famiglia Cristiana" poucza, że uniewinnienie nie wymazało grzechów Berlusconiego, a sekretarz Konferencji Episkopatu biskup Nunzio Galantino podkreślił, że prawny aspekt tej sprawy to jedno, a moralny to drugie. Biczowanie grzesznika (a nie grzechu) przez ludzi włoskiego Kościoła nieco dziwi, oburzenie świeckich stróżów moralności, którzy za nieobyczajność chcą wsadzać za kratki („Kasacja zbawiła Berlusconiego" – tytułowała lewicowa „La Repubblica"), nieco mniej, podsycając jeszcze towarzyszące temu procesowi od początku wątpliwości. Pierwsza i zasadnicza to padające teraz pytanie, dlaczego ten proces się w ogóle odbył, skoro oskarżonego z braku jakichkolwiek dowodów przestępstwa uniewinnił i Sąd Apelacyjny, i Sąd Kasacyjny. Podejrzenia, że prokuraturą i sędzią śledczym, podobnie jak sądem pierwszej instancji, który Berlusconiego skazał, kierowały bardziej motywy polityczne niż prawne, przeradzają się powoli w pewność.

Krewna Mubaraka

Wszystko zaczęło się w maju 2010 r. Na posterunku policji w Mediolanie późnym wieczorem wylądowała zatrzymana 17-letnia Ruby, córka marokańskich imigrantów, podejrzana o kradzież współlokatorce (brazylijskiej prostytutce) 3 tys. euro. Przed północą na posterunek zadzwonił będący wówczas z oficjalną wizytą w premier Silvio Berlusconi, prosząc, by oddać dziewczynę pod opiekę jednej z mediolańskich radnych, która niebawem się po nią zgłosi. Tłumaczył, że dziewczyna jest krewną prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka, więc trzeba postępować dyskretnie, by uniknąć dyplomatycznego zatargu. Tak też się stało. Podczas przesłuchania na posterunku Ruby ujawniła, że bywała na przyjęciach w rezydencji Berlusconiego w Arcore.

Na trop incydentu wpadła mediolańska prokuratura i rozpoczęła zakrojone na szeroką skalę śledztwo. Chodziło o to, by udowodnić, że Berlusconi korzystał z usług nieletniej prostytutki, a przede wszystkim, że wymusił na mediolańskiej policji jej zwolnienie z aresztu. Ruby zeznała, że nigdy do zbliżenia z premierem nie doszło. Przyznała, że wszystkim przedstawiała się jako 24-letnia daleka krewna Mubaraka i zapewniała, że jest tancerką, a nie prostytutką. Z kolei policjanci tłumaczyli śledczym, że Berlusconi grzecznie perswadował i prosił, broń Boże nie stosując żadnych nacisków. I na dobrą sprawę w tym punkcie śledztwo, w dodatku w sprawie, w której nie ma żadnych poszkodowanych, powinno stanąć. Prokuratura za zgodą sądu postanowiła jednak zdobyć dowody na to, że Berlusconi świadomie korzystał z usług prostytutki niepełnoletniej, za co grozi kara do trzech lat więzienia, choć prostytucja i korzystanie z niej nie są we Włoszech ścigane. W związku z tym założono podsłuch telefoniczny blisko 200 gościom Berlusconiego w jego rezydencji pod Mediolanem (jak się później okazało, podsłuchano aż 150 tys. rozmów), mimo że niemal żadna z tych osób nie popełniła żadnego przestępstwa i nie była o nic oskarżona. Rozpoczęto też przesłuchania młodych kobiet, które brały udział w bankietach w Arcore. A gdy powoli zaczął się wyłaniać kompromitujący obraz i charakter wielu z tych spotkań, tajne w tym momencie śledztwa zeznania i transkrypty rozmów telefonicznych (wraz z nazwiskami przesłuchiwanych i podsłuchanych) wylądowały w mediach, co jednoznacznie wskazuje na prawdziwe motywy sądu w Mediolanie.

Wybuchł ogromny skandal, a 74-letni wówczas Berlusconi, skądinąd nie bez podstaw, stał się pośmiewiskiem całego świata. Wyszło na jaw, że wiele bankietów w eleganckiej posiadłości premiera wyglądało jak żywcem wyjęte z filmów soft porno lat 70.: tańce młodych kobiet z obnażonym biustem przebranych za zakonnice, policjantki, Baracka Obamę, niewybredne dowcipy, adoracja rzeźby młodzieńca z wyprężonym penisem etc. Wszystkie młode kobiety, w większości aspirujące do zrobienia kariery w telewizji albo na estradzie, ale też luksusowe prostytutki (tzw. escort, czyli damy do towarzystwa), zapraszane i zwożone do Arcore przez zaufanych Berlusconiego, otrzymywały na koniec drogie prezenty i gotówkę. Niektóre zostawały na noc. Niemniej jednak świadków na to, że premier brał do łóżka Ruby, nie znaleziono. Mimo to proces ruszył. Prokuratura nie zdecydowała się na wezwanie dziewczyny do złożenia zeznań, bo zdaniem prokurator Ildy Boccassini „jest notoryczną typową kłamczuchą z Maghrebu".

Surowy wyrok

Co zdumiewające, mimo braku jakichkolwiek dowodów w czerwcu 2013 r. w pierwszej instancji sąd w Mediolanie skazał Berlusconiego na siedem lat więzienia, czyli rok więcej, niż wnioskowała prokuratura: rok za korzystanie z prostytucji nieletniej, a sześć lat za wymuszenie na policjantach zwolnienia Ruby z aresztu. Wyrok był tak surowy, bo w sprawie wymuszenia sięgnięto po paragraf przewidziany za wymuszenia i haracze mafijne. Przede wszystkim jednak Berlusconi otrzymał zakaz pełnienia funkcji publicznych na zawsze, co praktycznie eliminowało go z życia politycznego. Zdaniem krytyków to był prawdziwy cel farsy, która rozegrała się przed mediolańskim sądem. Zgodnie jednak z włoskim prawem oskarżonemu przysługuje odwołanie do dwóch wyższych instancji. I dopiero wyrok kasacji przesądza ostatecznie o winie oskarżonego. Gdy po trzech miesiącach opublikowano uzasadnienie wyroku, okazało się, że sąd dał wiarę absolutnie nieprzekonującym poszlakom („oskarżony nie mógł nie wiedzieć", „ma przestępczą naturę" etc.) i prokuratorskiej teorii przestępstwa. Było jasne, że wyrok musi zostać unieważniony. Tak też zdecydował w 2014 r. Sąd Apelacyjny, a 11 marca 2015 r. potwierdził to Sąd Kasacyjny. Czy Berlusconi uprawiał płatny seks z nieletnią Ruby, nie było przedmiotem delibaracji sędziów. Uznali, że nawet jeśli, nie mógł wiedzieć, że jest nieletnia.

Przez dziurkę od klucza

W związku z tym zaczynają się pojawiać niewygodne pytania: Na jakiej podstawie w ogóle wdrożono śledztwo? Dlaczego wydano zgodę na podsłuch niewinnych i o nic niepodejrzanych ludzi? Dlaczego ciągano ich na przesłuchania (z George'em Clooneyem włącznie, bo też był gościem Berlusconiego w Arcore)? Jakim sposobem tajne materiały śledztwa przeciekły z prokuratury do prasy? Na jakiej podstawie trzy panie sędzie skazały Berlusconiego w 2013 r. na siedem lat więzienia? I wreszcie: Dlaczego wobec sprawców tych wszystkich grubych prawniczych fauli nikt nie próbuje wyciągnąć jakichkolwiek konsekwencji, choć narazili państwo na niepotrzebne wydatki (podsłuch kosztuje), nie mówiąc o wydatkach na prawników bezpodstawnie oskarżonego Berlusconiego. Jak podnosi wielu prawnych ekspertów, prokuratura, podglądając Berlusconiego przez dziurkę od klucza w drzwiach sypialni, i upubliczniając to, co zobaczyła, zachowała się nie jak ścigający przestępstwa, ale jak paparazzi.

Włochom zaimponował

Naturalnie prawicowe media, a najgłośniej należący do rodziny Berlusconich dziennik „Il Giornale", podnoszą, że za sprawą upolitycznionego wymiaru sprawiedliwości, który rozdmuchał skandal bunga-bunga, upadł rząd Berlusconiego (listopad 2011). Prawda była nieco inna. Oczywiście ujawnienie skandalu bunga-bunga pociągnęło za sobą niepowetowane szkody wizerunkowe, które boleśnie dotknęły premiera i Italię, ale wyłącznie za granicą. Na miejscu słupki sporej wówczas popularności Berlusconiego ani drgnęły, choć oczywiście Włosi się za swego premiera bardzo wstydzili i większość była bardzo oburzona. Ale generalnie na grzechy ciała Włosi patrzą przez palce, a bywa, że i z pewnym uznaniem. Gdy media podały sensację, że Berlusconi jednej nocy w Arcore zabawiał się aż z trzema kobietami i wszystkie zadowolił, mój fryzjer rzucił: „Spójrz pan! 74 lata i takie osiągi w łóżku! Zuch chłop!". Berlusconi stracił władzę, bo zbuntowała się i opuściła partię część jego parlamentarzystów pod wodzą Gianfranco Finiego, a na skutek spekulacji wartość włoskich obligacji tak spadła, że obsługa ogromnego długu publicznego powoli przestawała być możliwa. W końcu Berlusconi stracił większość w parlamencie i zrezygnował, ale skandal bunga-bunga miał na to wpływ ograniczony.

Tak czy inaczej, wszystko wskazuje na to, że to nie koniec afery. Mediolańska prokuratura prowadzi nowe dochodzenie, bo uważa, że Berlusconi przekupił świadków, czyli młode kobiety, które gościł w Arcore. Śledczy już przyjrzeli się ich komputerom, telefonom i kontom bankowym. Gdy wybuchł skandal, Berlusconi zaoferował tym paniom opłatę czynszu w osiedlu na peryferiach Mediolanu, a też 2,5 tys. euro miesięcznej zapomogi. W sumie wydał na to ponad 2 mln euro, ale już skończył, wypłacając niedawno każdej po 30 tys. euro. Jak tłumaczy, czuł się moralnie zobowiązany do pomocy tym kobietom, bo padły ofiarą medialnego linczu i teraz nie mogą znaleźć pracy. Śledztwo w tej sprawie toczy się też przeciw Ruby, która dziś jest rozbijającą się po świecie zamożną młodą kobietą (wyszła za mąż, ma dziecko, ale już się rozwiodła). Posiada salon kosmetyczny. Berlusconi przekazał jej na rozruch 56 tys. euro. Naturalnie te darowizny mogą budzić wątpliwości, ale jak udowodnić, że była to korupcja, nie bardzo wiadomo.

Będzie to już 35. proces Berlusconiego, a szykuje się następny. Zdaniem prokuratury Berlusconi w 2006 r. przekupił senatora, który za 3 mln euro opuścił szeregi rządzącej wówczas koalicji Romano Prodiego. Trudno nie zauważyć, że włoski wymiar sprawiedliwości ściga Berlusconiego z pewną uporczywością. Funkcjonariusze Temidy niejednokrotnie dawali przy tym haniebne dowody stronniczości i politycznego zaangażowania. Bez dania racji oskarżyli go nawet o zlecenie mafijnych zamachów na sędziów na Sycylii w 1992 r., a też o współudział w zamachu bombowym we Florencji rok później. Naturalnie Berlusconi nie jest człowiekiem kryształowym, jako premier i najbogatszy człowiek kraju był chodzącą sprzecznością interesów, został skazany za oszustwa podatkowe swego koncernu medialnego, ale na pewno nie jest zbrodniarzem.

Jeśli chodzi o proces bunga-bunga, trudno rozsądzić, kto skompromitował się bardziej: lubieżny, leciwy satyr czy włoski wymiar sprawiedliwości.

Autor jest publicystą, wieloletnim korespondentem „Rzeczpospolitej" w Rzymie

Opinie Prawne
Łukasz Guza: PiS straci przez weto w sprawie składki
Opinie Prawne
Wojciech Hermeliński: Kto ostatni w kolejce do głosowania?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Ostrzejszy kodeks karny nie zapewni bezpieczeństwa lekarzom
Opinie Prawne
Paulina Szewioła: Pomysły resortu rodziny nie pokrywają się z oczekiwaniami firm
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Długi weekend konstytucyjny
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku