Reklama
Rozwiń

Krew w Pałacu Sprawiedliwości - Kowalczuk o odpowiedzialności za błędy włoskich sędziów

We Włoszech z entuzjazmem została przyjęta propozycja, by sędziowie osobiście odpowiadali za popełnione błędy w sztuce.

Aktualizacja: 26.04.2015 14:40 Publikacja: 26.04.2015 14:00

Udzielanie pomocy jednej z ofiar oskarżonego Claudio Giardiello przed wejściem do sądu w Mediolanie

Udzielanie pomocy jednej z ofiar oskarżonego Claudio Giardiello przed wejściem do sądu w Mediolanie

Foto: AFP

W czwartek 9 kwietnia oskarżony o matactwa finasowe Claudio Giardiello w gmachu mediolańskich sądów zastrzelił świadka, współoskarżonego, sędziego i ranił dwie inne osoby. W tragedii jak w zwierciadle odbijają się najpoważniejsze choroby Italii: bylejakość i słabość państwa, niewydolny i rozprzężony wymiar sprawiedliwości, powszechna korupcja i brak poszanowania dla jakichkolwiek reguł.

Ile nabojów w magazynku

Giardiello (57 l.) od kilku lat był stałym gościem ogromnego mediolańskiego Pałacu Sprawiedliwości. Sam skarżył, ale w feralny czwartek to on był oskarżonym. Rozprawa rozpoczęła się o 9.30. Po godzinie wdał się w kłótnię z własnym adwokatem, który zagroził mu natychmiastową rezygnacją. O 10.50 Giardiello wyciągnął z kieszeni berettę 98 i wystrzelił do dwóch współoskarżonych, byłych wspólników, a w tym momencie śmiertelnych wrogów. Jednego zabił, a swego siostrzeńca Davide zranił. Potem strzelił do chwilę przedtem zaproszonego na salę w charakterze świadka swego byłego adwokata Lorenza Appianiego i położył go trupem. Wybiegł z sali, na schodach postrzelił przypadkowo spotkanego biegłego sądowego z kilku swoich poprzednich procesów. Potem wpadł do biura sędziego Fernanda Ciampiego, który orzekał w przeszłości upadek kilku jego firm deweloperskich, i zabił go dwoma strzałami. Giardiello bez trudu opuścił gmach sądu i ruszył skuterem do Carvico pod Mediolanem w poszukiwaniu kolejnej ofiary – swego byłego wspólnika, który szczęśliwie nie stawił się w sądzie, bo reprezentował go adwokat. Po drodze został zatrzymany przez policyjny patrol. I przyznał, że jechał, by zabić.

Nie kradli dla siebie

Kim jest morderca? Z lektury poświęcających mu całe strony włoskich gazet wynika, że aferzystą, krętaczem, łapówkarzem, oszustem i złodziejem – podobnie jak jego wspólnicy. Jako biznesmen (budownictwo, handel nieruchomościami, usługi deweloperskie) rozpoczął działalność w Mediolanie w drugiej połowie lat 80., a więc w czasie budowlanego boomu, a przede wszystkim w atmosferze totalnej korupcji. Wówczas cała Italia pokryta była siecią powiązań biznesmenów z politykami. Zamówienia publiczne – od budowy autostrad po usługi sprzątalnicze – politycy rozdawali w zamian za łapówki. Do lokalnych siedzib partii politycznych przedsiębiorcy przynosili pieniądze w kopertach, a bywało, że w walizkach. Szły na finansowanie partyjnej działalności. Gdy w 1992 r. wybuchła największa w historii Włoch afera korupcyjna (1230 osób skazanych), która w efekcie zmiotła wszechwładną chadecję, socjalistów i zmusiła premiera Craxiego do ucieczki do Tunezji, każdy z zatrzymanych polityków z dumą podkreślał, że nie kradł dla siebie, ale dla swojej partii. Z kolei biznesmeni podkreślali, że organizowali lewe pieniądze, bo inaczej ich firmy by zbankrutowały. Nie tylko zdaniem złośliwych sytuacja uległa potem zmianie tak, że politycy i biznesmeni zaczęli kraść i oszukiwać na swój prywatny rachunek, co dziś w Italii jest smutną normą. W porównaniu z rekinami korupcji Giardiello i jego wspólnicy byli małymi rybkami. Ich firmy obracały rocznie co najwyżej kilkunastoma milionami euro. Budowali i sprzedawali nieruchomości, kasując 25 proc. należności pod stołem, korumpowali i dawali się korumpować. A zarobione w ten sposób nieopodatkowane pieniądze potrafili wydać w wielkim stylu: najdroższe restauracje, kluby, luksusowe samochody, piękne kobiety. W 2003 r. wybrali się w czwórkę w interesach do Krakowa. Ale Giardiello z kolegą spóźnili się na ostatni popołudniowy samolot. Ku zdumieniu wspólników spóźnialscy pojawili się wieczorem na kolacji w krakowskim hotelu. Okazało się, że płacąc fortunę, wynajęli prywatny odrzutowiec.

Jak często między oszustami bywa, pokłócili się w końcu o podział lewych pieniędzy i 2,5 mln euro, które wyparowały z kasy i bankowego konta jednej z ich firm. Część tych pieniędzy dotknięty hazardowym nałogiem Giardiello zostawił w kasynach. Niepomny ryzyka podał wspólników do sądu. Ci oczywiście odpowiedzieli kontroskarżeniami, co przełożyło się na kilka procesów. Najgorzej wyszedł na tym Giardiello.

Rzym, miasto mafijne

W 2008 r. musiał ogłosić upadłość i popadł w biedę. Jeszcze próbował się podnieść, ale pogrążyło go sfałszowanie gwarancji finansowych, na podstawie których chciał otrzymać kredyt. Zamieszkał ze swoją byłą filipińską gosposią w małym mieszkanku na peryferiach (żonę z dwójką dzieci porzucił w czasach dobrobytu). Przedtem był posiadaczem dwóch eleganckich apartamentów w centrum Mediolanu, kilku domów letniskowych nad morzem. Z eleganckiego mercedesa musiał się przesiąść na skuter. O swoją życiową katastrofę od początku, a z upływem czasu coraz natarczywiej, oskarżał wspólników. W końcu zaczął im grozić przez telefon, w esemesach i mailach. Zastrzelony w sądzie adwokat Appiani trzy lata wcześniej przestał reprezentować Giardiella, bo uznał, że ma do czynienia z paranoikiem. W końcu Giardiello, jak informują ci, którzy utrzymywali z nim potem bliższe kontakty, uznał, że padł ofiarą zmowy wspólników z sędziami, biegłymi i Appianim. Oczywiście sąd już na samym początku tej dintojry się zorientował, że ma do czynienia z bandą aferzystów. Dlatego w ostatnim procesie na tragicznie przerwanej 9 kwietnia rozprawie wszyscy usiedli na ławie oskarżonych.

Wstrząśnięte włoskie media podnoszą, że gdyby nie hazardowy nałóg i paranoja Giardiello, biznes aferzystów z pewnością kwitłby w najlepsze. I dziwią się, że niektórzy byli wspólnicy mordercy nadal mogli się zajmować interesami. Nie tylko zdaniem pesymistów tak właśnie funkcjonuje do cna przeżarta korupcją Italia. W grudniu ubiegłego roku okazało się, że stolica doczekała się własnej, żerującej na groszu publicznym mafii. Grupę przestępczą stworzyli politycy, biznesmeni i gangsterzy. Aresztowano 50 osób, ale sprawa jest rozwojowa. Podejrzany jest były burmistrz Rzymu Gianni Alemanno, szef gabinetu jego poprzednika i kilku asesorów obecnego włodarza miasta Ignazio Marina. Rzym został praktycznie oddany w zarząd komisaryczny nowo powołanego prefekta policji Franco Gabriellego. W związku z mafijnym uwikłaniem rozwiązane zostały rzymskie struktury lewicowej Partii Demokratycznej premiera Metteo Renziego.

Jak się okazało, po uszy umoczeni w korupcję są organizatorzy wystawy EXPO 2015 w Mediolanie. Dyrektor i kilku jego kolegów siedzą w areszcie. Podobny los spotkał szefów projektu MOSE – systemu ruchomych zapór, które mają uchronić Wenecję przed zatopieniem. A chodzi o dwie sztandarowe inwestycje państwa, dzięki którym mówi o nim cały świat. Co więcej, Roberto Helg, szef Izby Handlowej Sycylii, przez lata celebrowany jako bohater walki z mafijnym haraczem, został 3 marca aresztowany, bo wziął 100 tys. euro łapówki. Nic więc dziwnego, że zdaniem organizacji Transparency, jeśli chodzi o stopień skorumpowania w 2014 r., Italia dzierży palmę pierwszeństwa wśród krajów Unii, przed Bułgarią i Grecją, a w czołówce była od zawsze. Gdyby nie to, może 9 kwietnia nie doszłoby do tragedii. W końcu Giardiello pokłócił się z kompanami głównie o podział nieuczciwie zarobionych pieniędzy.

Wchodzi, kto chce

Do tej tragedii nie doszłoby również, gdyby w Italii przestrzegano reguł, szczególnie tych dotyczących ładu i bezpieczeństwa, gdyby ktokolwiek dbał o bezpieczeństwo Włochów. Adriano Celentano na swoim blogu napisał: „Ciao rządzie! Przepraszam, że zawracam wam głowę. Nie wiem, czy wiecie, ale jakiś pan wszedł do sądu w Mediolanie i zastrzelił trzy osoby. Dlaczegoście go wpuścili?".

To pytanie zadają sobie wszyscy Włosi. Jak Giardiello wszedł do gmachu sądu z bronią, nie jest do końca jasne. Najpewniej bocznym wejściem dla adwokatów i pracowników, gdzie rok temu, w imię oszczędności, zlikwidowano detektor metali. Przedtem stał tam również uzbrojony strażnik. Teraz dyżurują tylko sprawdzający plastikowe wejściówki portierzy. Jest mowa o sfałszowanej legitymacji, ale tej przy mordercy nie znaleziono. Za to, jak wykazała rewizja, w szufladzie biurka w domu miał takich kilka, zresztą dość prymitywnie podrobionych. Jak jednak ujawniają pracownicy mediolańskiego Pałacu Sprawiedliwości, kontrole są pobieżne, a często nie ma ich wcale. Dziennikarce „Corriere della Sera" udało się tamtędy przejść na piękne oczy i to godzinę po strzelaninie. Trudno przesądzać, dlaczego morderca wszedł i wyszedł z gmachu bez najmniejszych problemów, ale okazuje się, że już cztery lata temu w ramach oszczędności chroniących sądy karabinierów i policję zastąpiły dwie prywatne firmy ochroniarskie. Za zgodą Prokuratury Generalnej, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo sądów, liczbę uzbrojonych, przeszkolonych agentów (kosztują dwa razy więcej) zredukowano o 50 proc. Po raz trzeci we Włoszech w XXI w. w gmachu sądu z przeszmuglowanego pistoletu zginęli ludzie. Mimo to do zespołu sądów w Rzymie można wejść praktycznie bez kontroli. Także wieczorem przez pusty parking, jak uczynił to 10 kwietnia, a więc dzień po tragedii w Mediolanie, reporter „La Repubblica". Potem mógł do woli buszować w niezabezpieczonych aktach sądowych i archiwach albo zaczaić się na kogoś w jego własnym biurze. Tego samego dnia Mario Ferri, znany z notorycznego wbiegania na boiska piłkarskie w czasie meczu, bez przeszkód wszedł do sądu w rodzinnej Pescarze z pistoletem, wszystko sfilmował i wrzucił na Facebooka.

Wezuwiusz zabudowany

Tak niestety funkcjonuje państwo włoskie. Od rzymskich strażników miejskich, którzy w sylwestra się gremialnie rozchorowali (w 86 proc.), przez wiecznie chorych pracowników społecznej służby zdrowia, źle zorganizowanych urzędników, którzy każą petentom godzinami wystawać w kolejkach, po okradających bagaże pasażerów pracowników lotniska w Mediolanie, których nie można za to zwolnić, podobnie jak nauczyciela pedofila. Nie darmo na zboczach ciągle dymiącego Wezuwiusza pobudowało się nielegalnie 600 tys. ludzi. Im dalej na południe, tym państwo jest słabsze, a zaświadcza o tym potęga organizacji mafijnych. Im dalej na południe, w tym większej pogardzie są prawo i normy, od przepisów ruchu drogowego poczynając, na płaceniu podatków kończąc.

Być może nie doszłoby do tragedii w Mediolanie, gdyby sprawniej funkcjonował włoski wymiar sprawiedliwości. Procesy szajki aferzystów z Giardiello na czele toczyły się od ośmiu lat i nadal końca nie widać. Być może, gdyby wyroki zapadły od razu, morderca nie popadłby w paranoję. Mimo że wymiar sprawiedliwości kosztuje Włocha więcej niż Niemca, na sprawiedliwość w Italii trzeba czekać minimum pięć lat. Spóźnienia dotyczą ponad 5 mln spraw. Większość z nich wyląduje w koszu, bo zarzucane w nich oskarżonym przestępstwa ulegną przedawnieniu. Na groźby rozsyłane przez mordercę nikt nie reagował, choć były zgłaszane. Nikt nie cofnął wydanego mu w 2011 r. pozwolenia na broń. Włoscy sędziowie znów pokazali, że zasługują na fatalną opinię. W ataku megalomanii ich Rada Naczelna ogłosiła, że trupy w mediolańskim sądzie to efekt... medialnej i społecznej nagonki na środowisko sędziowskie. Faktem jest, że na Facebooku pojawiła się strona „Wszyscy jesteśmy Claudio Giardiello". Z wielu haniebnych wpisów wynika, że Fernando Ciampi jako sędzia zasłużył sobie na kulkę. Niemniej Włosi nie mają poczucia, że wymiar sprawiedliwości ich broni. Chodzi nie tylko o ciągnące się latami procesy, ale też o liczne błędy i wyroki, nierzadko motywowane politycznie, zapadające wbrew społecznemu poczuciu sprawiedliwości. Dlatego propozycja, by sędziowie osobiście odpowiadali za popełnione błędy w sztuce, spotkała się z takim entuzjazmem. O tym, że włoskie wymierzanie sprawiedliwości to raczej loteria niż ważenie racji, najlepiej świadczy to, że w głośnych procesach Amerykanki Amandy Knox i Raffaele Sollecito, oskarżonych o mord na brytyjskiej studentce w Perugii, włoskie sądy wydały pięć różnych wyroków, a ten sam Sąd Kasacyjny najpierw skazał ich na ponad ćwierć wieku więzienia, by miesiąc temu uniewinnić.

Gdyby włoskie państwo, jego aparat ścigania i wymiar sprawiedliwości działały zgodnie ze standardami Europy Północnej, gdyby Włosi, zamiast nagminnie omijać prawo i normy, mieli do nich choć elementarny szacunek, nikt nie strzelałby w sądzie w Mediolanie.

Autor jest wieloletnim korespondentem „Rzeczpospolitej" w Rzymie i Watykanie

Opinie Prawne
Piątkowski, Trębicki: Znachorzy próbują „leczyć” szpitale z długów
Opinie Prawne
Andrzej Ladziński: Diabeł w ornacie, czyli przebierańcy w urzędach
Opinie Prawne
Mateusz Radajewski: Nie namawiajmy marszałka Sejmu do złamania konstytucji
Opinie Prawne
Prof. Gutowski: Po wyborach w 2023 r. stworzyliśmy precedens, jesteśmy jego zakładnikami
Opinie Prawne
Bieniak, Mrozowska: Zakaz reklamy, który uderzał w przedsiębiorców