Trudno niekiedy zrozumieć postępowanie mediów w trakcie kampanii wyborczych. Mam świadomość, że to gorący czas, w którym wielu dziennikarzy, redaktorów naczelnych czy właścicieli ulega pokusie, by pokazać swoje sympatie polityczne czy po prostu dopomóc popieranemu kandydatowi lub zgoła odwrotnie – zaszkodzić temu, którego się nie akceptuje.
Nie ma chyba demokratycznego kraju, w którym nie obserwowałoby się tego rodzaju zachowań.
Artykuł jednej z gazet codziennych, wydawałoby się poważnych, wzbudził jednak moje zdumienie. Sprawa jest sprzed wielu już dni. Celowo czekałem na opisanie tego kuriozum, licząc – może trochę naiwnie – że ktoś w tej redakcji (nie była to redakcja gościnnej „Rz") opamięta się i choćby sprostuje przekaz płynący z tego tekstu.
Powiązano mianowicie znaną sprawę SKOK z wymiarem sprawiedliwości, wskazując, że osoby zasiadające w Radzie Naukowej Spółdzielczego Instytutu Naukowego są z tą sprawą powiązane. Nie chcę się tu rozwodzić nad istotą zawirowań wokół SKOK, ale nad jakością dziennikarstwa, które w imię interesów politycznych nie cofnie się przed stworzeniem iście spiskowej teorii dziejów.
Sędziowie Sądu Najwyższego, wspaniałe nazwiska znane każdemu prawnikowi w Polsce, zasiadali w radzie tego instytutu. To fakt. I w związku z tym – tak rozumiem wydźwięk artykułu – tworzyli jakieś wyimaginowane macki SKOK w Polsce... To już teoria spiskowa. Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, wie, że sędziowie, profesorowie często zasiadają w tego typu ciałach. Nic w tym zdrożnego. Przypisywanie im, mówiąc delikatnie, jakichś niecnych intencji uważam za ogromne nadużycie. To tak, jakby obciążyć każdego Włocha, że korzysta z autostrady, w której budowie uczestniczyły firmy powiązane z mafią. Przecież to absurd.