Swoistą próbą wyjścia z politycznego impasu, w którym znalazł się rząd po upublicznieniu prokuratorskich akt z tzw. afery taśmowej.
Przesłanie jest proste: grzechem nie jest sama treść nagrań, ale nieporadność i brak wyobraźni prokuratury, która pozwoliła na skandaliczny wyciek akt do internetu. Ma tę tezę potwierdzić ewentualne odwołanie Andrzeja Seremeta na dziewięć miesięcy przed upływem ustawowej sześcioletniej kadencji, a ta przebiegała dotychczas raczej spokojnie.
Oprócz takiej zapewne kalkulacji po raz pierwszy widzimy bardzo wyraźnie, jak iluzoryczna jest niezależność prokuratora generalnego i prokuratury i jak instrumentalnie ową niezależność traktuje władza, zresztą wcale tego nie ukrywając. Robi użytek z jednego z kilku haczyków, który pozostawił w ustawie o prokuraturze ustawodawca, dając rządowi i posłom realny wpływ na jej działalność.
Haczyk w postaci nieprzyjęcia rocznego sprawozdania był straszakiem od samego początku urzędowania Andrzeja Seremeta (2010 r.). Premier Donald Tusk każdego roku miesiącami celebrował przyjęcie tego dokumentu, trzymając Seremeta i całą Prokuraturę Generalną w swoistym szachu. Mimo że raz sprawozdania nie podpisał (po aferze Amber Gold), do próby odwołania prokuratora generalnego nigdy wcześniej jednak nie doszło.
Ewa Kopacz pokazała, że nie musi być to jedynie straszak, ale instrument polityczny, którego można bez skrupułów użyć bez specjalnego nawet uzasadnienia, po to by ratować rząd i PO, które w wyniku afery znalazły się w politycznej pułapce.