Dlaczego – z bardzo prostej przyczyny. W ostatnich miesiącach zdarzyło mi się dowiedzieć z radia, że przeciwko mojemu klientowi skierowano do sądu akt oskarżenia. Spodziewałem się tego, ale zawsze wydawało mi się, że jako obrońca powinienem o tym wiedzieć wcześniej niż media. Ot, takie głupie przekonanie, że najpierw należy poinformować strony o czynnościach procesowych, a dopiero później wykonać w tej sprawie telefon do dziennikarza. Także z mediów wszyscy współpracownicy innego mojego klienta mogli się dowiedzieć, że postawiono mu bardzo poważne zarzuty, które mogą go zdyskredytować w oczach kontrahentów.
Oczywiście nie podano nazwisk, ale tylko głuchy i ślepy mógłby się nie domyślić, o kogo chodzi.
Czym owe przecieki się różnią? Może źródłem informacji. W sprawach moich klientów tym źródłem były niewątpliwie organy państwa, które nawet się z tym niespecjalnie kryły. W wypadku afery podsłuchowej nie wiemy tak naprawdę, kto był źródłem ostatniego przecieku materiałów. Dla mnie te sytuacje niestety się nie różnią, nawet jeżeli źródła informacji są inne. To, że ujawnione ostatnio materiały ze śledztwa podsłuchowego mogą zaszkodzić świadkom, podejrzanym, a przede wszystkim osobom z kręgu organów ścigania, jest przykre. Jednak sytuacja moich klientów jest równie smutna – osoby, które są niewinne, gdyż takimi zgodnie z regułami prawa są, dopóki nie zostanie wydany prawomocny wyrok skazujący, już dzisiaj zostają napiętnowane i ponoszą często namacalne i materialne szkody. To, że za kilka lat postępowanie zostanie umorzone lub zapadnie wyrok uniewinniający, szkód tych już nie naprawi.
Jestem legalistą, więc nie pochwalam ujawnienia materiałów z afery podsłuchowej. Chciałoby się jednak rzec, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. W swej naiwności chciałbym więc wierzyć, że organy ścigania wyciągną z tej lekcji wnioski i również one przestaną szafować informacjami z postępowań przygotowawczych. Tylko wtedy bowiem zostanie zrealizowane w praktyce (nie tylko prawnej) domniemanie niewinności. Zapewne jednak jestem naiwny.
Autor jest adwokatem, przewodniczącym Komisji Komunikacji Społecznej Naczelnej Rady Adwokackiej