Ukraińcy, a wraz z nimi Polacy, z pewnym zaskoczeniem odkryli na początku tego roku, że duże szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich na Ukrainie, które odbędą się 31 marca, ma komik i gwiazda telewizyjna Wołodymyr Zelenski. Większość sondaży wskazuje, że pokona on zarówno urzędującego prezydenta Petra Poroszenkę, jak i ukraińską „żelazną damę" Julię Tymoszenko.
Zelenski nie przypomina Ronalda Reagana. Wprawdzie 40. prezydent Stanów Zjednoczonych przez ćwierć wieku związany był z teatrem i telewizją, ale w późniejszym okresie swego życia przez kilkanaście lat działał w Partii Republikańskiej, co przyniosło mu stanowisko gubernatora Kalifornii, a następnie najwyższy urząd w państwie. Nieco więcej łączy go z Arnoldem Schwarzeneggerem, który wykorzystał swoją popularność jako gwiazda kina w działalności politycznej. Warto jednak przypomnieć, że zanim pochodzący z Austrii kulturysta objął stanowisko kalifornijskiego gubernatora, udzielał się politycznie zarówno na szczeblu stanowym, jak i ogólnokrajowym. Zelenski zna politykę jedynie dzięki popularnemu na Ukrainie serialowi „Sługa narodu", w którym odgrywa, nomen omen, rolę zwykłego Ukraińca, który w zaskakujący sposób zostaje prezydentem Ukrainy.
Perspektywa zwycięstwa Zelenskiego otwiera nowy etap w burzliwej historii politycznej niepodległej Ukrainy. Przedmiotem troski obywateli i zachodnich partnerów Ukrainy nie jest już zgodność nadchodzących wyborów z demokratycznymi standardami. Wprawdzie Poroszenko liczył, że uda mu się wykorzystać wsparcie podległej mu administracji i kontrolowanych przez zaprzyjaźnionych oligarchów mediów, aby wygrać wybory, ale chyba się przeliczył.
Dzisiejszej Ukrainie daleko do rzeczywistości politycznej sprzed dwu dekad, gdy ubiegający się o reelekcję ówczesny prezydent Leonid Kuczma umiejętnie wyreżyserował wybory, wprowadzając do drugiej tury przedpotopowego lidera Komunistycznej Partii Ukrainy Petra Symonenkę, z którym łatwo wygrał. Ukraina nie przypomina również innych państw poradzieckich, takich jak Azerbejdżan, gdzie w minionym roku urzędujący prezydent Ilham Alijew wygrał wybory prezydenckie w pierwszej turze, uzyskując 86 proc. głosów, lub Mołdawia, którą rządzą wspólnie formalnie proeuropejski oligarcha Vlad Plahotniuc i prawdziwie prorosyjski Igor Dodon, a liderzy niezależnej opozycji uskarżają się, że w celu wyeliminowania ich z walki politycznej władze podtruwają ich rtęcią.
Od Euromajdanu i wybuchu wojny z Rosją w 2014 r. Ukraina w istotnym stopniu przezwyciężyła dzielące ją podziały regionalne i związany z nimi dylemat dotyczący pożądanej orientacji polityki zagranicznej (Wschód czy Zachód?). W obecnych wyborach zasadniczą stawką nie jest już zwycięstwo „kandydata Zachodu" lub „kandydata Rosji". Poroszenko prezentuje się jako proeuropejski patriota; Zelenski potępia aneksję Krymu i wojnę w Donbasie, ale pragnie ją zakończyć poprzez kompromis z Putinem. Ukraina nie jest już jednak krajem rozdartym wewnętrznie, co było szczególnie widoczne w okresie wyborów prezydenckich w 2004 r., gdy ok. 90 proc. mieszkańców Galicji chciało głosować na Wiktora Juszczenkę, a ok. 90 proc. społeczeństwa Donbasu – na Wiktora Janukowycza. Dziś różnice regionalne w poparciu dla poszczególnych kandydatów nie odbiegają od tych notowanych w państwach zachodnich.