Wydarzenie muzyczne i kulturalne o doniosłym znaczeniu. Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie po 117 latach od premiery światowej w Dreźnie przygotował nową premierę jedynej opery Ignacego J. Paderewskiego – „Manru". I co? I nic.
To wystawienie „Manru" po dziesięcioleciach zapomnienia w Warszawie otrzymało dwie entuzjastyczne recenzje w „Rzeczpospolitej" – pióra Jacka Marczyńskiego, który na nowo odkrył muzykę Paderewskiego i wyróżnił wielki „Marsz Cyganów", wystawienie nazwał „wspaniałym". Owszem, potem ukazało się kilka recenzji w innych mediach chwalących operę i umiarkowanie kompozytora, orkiestrę, dyrygenta, i solistów... ale wrażenie społeczne wobec tego arcydzieła i dokonania artystycznego jest właściwie mało zauważalne. „Manru" Paderewskiego wróciło na scenę Teatru Wielkiego. Nie można dostać biletów. Tymczasem odkryliśmy skarb cenniejszy niż Bursztynowa Komnata.
Co się stało z dzisiejszym życiem kulturalnym w Polsce? Są artyści, są dzieła, a nie ma reakcji odpowiedniej do wydarzenia. Dam przykład: niedawno w Londynie przyznano doroczną nagrodę dla najlepszego dyrektora opery na świecie. Kto ją dostał? Czy dyrektor La Scali, a może Metropolitan Opera w Nowym Jorku, czy może dyrektor Houston Opera? Nie, operowego Oscara dostał po głosowaniu znawców i dyrektorów oper na świecie... Polak, dyrektor Teatru Wielkiego – Waldemar Dąbrowski. Odebrał najbardziej prestiżową nagrodę International Opera Award.
Widocznie niedostrzegalnie dla oczu polskich krytyków muzycznych i mediów Opera Narodowa za dyrekcji Waldemara Dąbrowskiego wyrosła na jeden z najlepszych teatrów operowych w Europie, a teraz się okazuje, że również na świecie. (Znakomite spektakle w reżyserii Mariusza Trelińskiego, np. „Król Roger").
Czy musi wybuchnąć Wezuwiusz?