Przyznanie Polsce i Ukrainie prawa organizacji Euro 2012 było od początku decyzją ryzykowną z uwagi na nasze zapóźnienie cywilizacyjne w stosunku do Zachodu. Ci, którzy ową decyzję podejmowali, z pewnością zdawali sobie z tego sprawę. Wielkie organizacje rządzące światowym sportem ostatnio zrezygnowały jednak z bezpiecznych wyborów na rzecz takich, które mogą zmienić świat.
Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) mundial 2010 dała Republice Południowej Afryki, Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) pomimo wielu protestów przyznał tegoroczne letnie igrzyska Pekinowi, a Europejska Unia Piłkarska (UEFA) zrobiła niespodziankę nam i Ukraińcom, choć Włosi byli już tak pewni swego, że praktycznie powoływali komitet organizacyjny. Są to wszystko decyzje pokazujące, że sport to już nie zabawa, lecz przede wszystkim biznes i polityka.
Kiedy szef Ukraińskiej Federacji Piłkarskiej Hrihorij Surkis wymyślił polsko-ukraińską kandydaturę, mało kto wierzył w powodzenie tego projektu, nie było żadnych poważnych przygotowań. Pomysł rodził się wprawdzie w czasach polityczno-futbolowej gorączki, ale związanej przede wszystkim z walką z korupcją w naszej lidze. Decyzja UEFA sprawiła, że prezes PZPN Michał Listkiewicz w ciągu jednego dnia ze zwierzyny łownej stał się ojcem polskiego Euro i sojusznikiem w szlachetnej sprawie. To była sytuacja trudna do zaakceptowania dla pozostającego stanowczo zbyt długo na stanowisku ministra sportu Tomasza Lipca. Dopiero jego następczyni Elżbieta Jakubiak zaczęła energicznie działać i naprawdę poczuliśmy, że Euro to nasza narodowa sprawa.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że od kwietnia 2007, gdy zapadła decyzja w Cardiff, zrobiono za mało i upomnienia ze strony UEFA są uzasadnione, ale histeria, że mogą nam zabrać Euro, to przesada. Tego typu ostrzeżenia wysyłano do organizatorów wielu imprez. Przypomnijmy sobie żarty całej europejskiej prasy z Greków, którzy nocą leją asfalt, grzejąc go w cieple płonącego już olimpijskiego znicza. Byłem w Atenach na trzy miesiące przed olimpiadą 2004 i naprawdę nie odniosłem wrażenia, że wszystko idzie zgodnie z planem, a letnie igrzyska to impreza o wiele bardziej skomplikowana niż Euro czy mundial.
Po tym, jak reagujemy na najdrobniejszą krytykę, nawet na zaczepki jak ta, której autorem był ostatnio szef włoskiej ligi piłkarskiej Antonio Matarrese (jego krytyczne słowa wobec Polski i Ukrainy zresztą przekręcono), widać, że w nas samych żywy jest wciąż strach, czy damy radę. Nikt nie zadał pytania, kim jest Matarrese (to ktoś taki jak u nas Andrzej Rusko, szef spółki Ekstraklasa SA), w czyim imieniu przemawia i czy nie jest to czasem jego prywatna opinia.