Kilka dni temu poseł PO Jarosław Gowin „wygadał się” w mediach, że wewnątrz jego partii rozważa się skrócenie kadencji Sejmu i przeprowadzenie wyborów parlamentarnych wiosną 2011 roku. Powodem miało być polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej w drugiej połowie tego roku, a więc w normalnym terminie wyborów.
Rzeczywiście zamieszanie wyborcze w czasie prezydencji lub przygotowań do niej mogłoby zaszkodzić naszej reputacji i skuteczności. I rzeczywiście nie praktykuje się w krajach unijnych odbywania elekcji w tak ważnym momencie. Pytam jednak: czy jest to powód rzeczywisty, czy tylko pretekst, i czy prawdą jest sama podana przez Gowina informacja. Stawiam też pytanie, dlaczego akurat w tym momencie i w taki sposób informacja ta przedostała się do opinii publicznej.
Uważam, że planem grupy trzymającej władzę w PO jest rzeczywiście skrócenie kadencji i rozpisanie nowych wyborów parlamentarnych, ale nie w terminie podanym przez Gowina, tylko na jesieni 2010 roku. Oczywiście te rozważania opierają się na założeniu, że nic dramatycznego, typu afera Rywina, nie wydarzy się w międzyczasie i ekipa Tuska dotrwa do tego momentu.
Jedyna formalna przeszkoda w przeprowadzeniu wszystkich wyborów wspólnie niedługo zostanie usunięta. Grzegorz Schetyna zapowiedział już stworzenie kodeksu wyborczego, który ujednolici przepisy tak, że jedna komisja będzie mogła przeprowadzić całość procedur. To oznacza, że wybory na wszystkie szczeble władzy będą mogły zostać przeprowadzone w jednym terminie, co teraz jest jeszcze niemożliwe.
Prawdopodobnie wybory będą trwały dwa dni, bo PO odebrała w 2007 lekcję o wadze frekwencji dla swojego wyniku. Aby to publicznie uzasadnić, Platforma będzie używała argumentu niezakłócania polskiej prezydencji i przygotowań do niej, ale też, jakże selektywnie stosowanego, argumentu o tanim państwie. Połączone wybory będą po prostu znacznie tańsze, a i kampania w ciągu kilku miesięcy zamiast kilkunastu będzie dobrze postrzegana.