Platforma musi skrócić kadencję

Doprowadzenie do jednoczesnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych jest sprawą być albo nie być dla obecnego premiera i jego otoczenia – twierdzi europoseł

Publikacja: 11.02.2008 00:06

Platforma musi skrócić kadencję

Foto: Rzeczpospolita

Red

Kilka dni temu poseł PO Jarosław Gowin „wygadał się” w mediach, że wewnątrz jego partii rozważa się skrócenie kadencji Sejmu i przeprowadzenie wyborów parlamentarnych wiosną 2011 roku. Powodem miało być polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej w drugiej połowie tego roku, a więc w normalnym terminie wyborów.

Rzeczywiście zamieszanie wyborcze w czasie prezydencji lub przygotowań do niej mogłoby zaszkodzić naszej reputacji i skuteczności. I rzeczywiście nie praktykuje się w krajach unijnych odbywania elekcji w tak ważnym momencie. Pytam jednak: czy jest to powód rzeczywisty, czy tylko pretekst, i czy prawdą jest sama podana przez Gowina informacja. Stawiam też pytanie, dlaczego akurat w tym momencie i w taki sposób informacja ta przedostała się do opinii publicznej.

Uważam, że planem grupy trzymającej władzę w PO jest rzeczywiście skrócenie kadencji i rozpisanie nowych wyborów parlamentarnych, ale nie w terminie podanym przez Gowina, tylko na jesieni 2010 roku. Oczywiście te rozważania opierają się na założeniu, że nic dramatycznego, typu afera Rywina, nie wydarzy się w międzyczasie i ekipa Tuska dotrwa do tego momentu.

Jedyna formalna przeszkoda w przeprowadzeniu wszystkich wyborów wspólnie niedługo zostanie usunięta. Grzegorz Schetyna zapowiedział już stworzenie kodeksu wyborczego, który ujednolici przepisy tak, że jedna komisja będzie mogła przeprowadzić całość procedur. To oznacza, że wybory na wszystkie szczeble władzy będą mogły zostać przeprowadzone w jednym terminie, co teraz jest jeszcze niemożliwe.

Prawdopodobnie wybory będą trwały dwa dni, bo PO odebrała w 2007 lekcję o wadze frekwencji dla swojego wyniku. Aby to publicznie uzasadnić, Platforma będzie używała argumentu niezakłócania polskiej prezydencji i przygotowań do niej, ale też, jakże selektywnie stosowanego, argumentu o tanim państwie. Połączone wybory będą po prostu znacznie tańsze, a i kampania w ciągu kilku miesięcy zamiast kilkunastu będzie dobrze postrzegana.

Prawdziwe intencje Tuska i jego „dworu” są jednak zupełnie inne. Doprowadzenie do wspólnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych jest bowiem sprawą być albo nie być pozycji obecnego premiera i jego otoczenia. Pozwolę sobie przeanalizować kilka powodów, dla których moim zdaniem PO dążyć będzie naprawdę do wyborów na jesieni 2010.

Podstawowym problemem Tuska, obok kłopotów codziennego rządzenia państwem, jest to, aby utrzymać, a nawet pogłębić, dzisiejszą polaryzację między PiS a PO. Oznacza to niedopuszczenie do powstania innej niż partia Kaczyńskich alternatywy dla obecnego rządu. Partia na czele z Kaczyńskimi, nawet przy bardzo słabym rządzie, masie błędów i strajków, długo jeszcze nie będzie mogła wygrać z Platformą.

Ta polaryzacja jest bardzo dla Tuska korzystna. Widać to w sondażach, ale także z innych analiz wynika, że PiS w obecnym kształcie ma naturalną barierę wzrostu i nie będzie nigdy, z poprawką na frekwencję, miało ponad 50-procentowego poparcia. To z kolei oznacza, że jeśli nie nastąpi gwałtowna zapaść i nie wybuchnie żadna wielka afera, Tusk może rządzić i po następnych wyborach, najwyżej dopraszając sobie słabiutką lewicę.

Ten „polaryzacyjny” cel jest dla PO strategicznie pierwszoplanowy. Miała temu służyć ordynacja większościowa lub mieszana, ale zdaje się, że liderzy PO będą musieli się z tego pomysłu wycofać pod wpływem PSL. Skoro nie tym sposobem, to innym. Połączenie wyborów temu celowi służy doskonale. Starcie Tusk – Kaczyński, przy słabym peletonie pozostałych kandydatów, służy polaryzacji. Dodatkowo w tym starciu Tusk może się czuć pewnie. Tak więc i prawica narodowa z twarzą Kaczyńskich, i centrolewica z twarzą LiD, w obecnym kształcie są idealnymi rywalami dla ekipy PO.

Platforma może w normalnej sytuacji stracić władzę tylko, jeśli frekwencja okaże się dramatycznie słaba. Wtedy zmobilizowany, choć mniejszościowy, elektorat PiS może zdecydować o zwycięstwie. Sprawą kluczową dla Tuska jest więc, aby również w przyszłych wyborach Polacy, zwłaszcza młodzi, udali się do urn. Nie jest to ani oczywiste, ani proste.

W 2007 roku mobilizację powodowała niechęć do rządu Kaczyńskiego i rozbudzone nadzieje na zmiany. Po paru latach może już nie być takiego „pospolitego ruszenia”, a rozczarowanie rządami Tuska odbije się na frekwencji. Dlatego, aby ją podnieść, należy uskrajnić wybory, stworzyć atmosferę przełomowej decyzji i wyjątkowości momentu.

Nic tak nie polaryzuje wyborów i nie zwiększa frekwencji jak wybory personalne, symboliczne, fundamentalne. Jeśli będą to nie tylko wybory prezydenckie, cieszące się i tak większym zainteresowaniem, ale połączenie wszystkich wyborów, to frekwencja będzie zagwarantowana.

Tusk oprócz rywalizacji zewnętrznej musi zagwarantować sobie dominację w partii. Na razie jest ona niezagrożona, ale może się to zmienić po pierwszych poważnych kryzysach i wpadkach. Optymalne, z punktu widzenia Tuska i jego otoczenia, jest przeprowadzenie wyborów wewnątrz partii teraz, w atmosferze sukcesu i posiadania władzy, i utrzymanie tych władz do czasu po następnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Zwiększa to pewność Tuska, że będzie miał pełną kontrolę nad decyzjami i odbiera potencjalnej opozycji nawet pretekst do zabrania głosu.

PO wydała na ostatnią kampanię 30 milionów złotych, czyli więcej, niż udało się zebrać Jurkowi Owsiakowi

Wybory prezydenckie przed parlamentarnymi byłyby dla otoczenia Tuska katastrofą. Gdyby premier startował w wyborach prezydenckich, albo by je wygrał i w związku z tym odszedł z partii, albo przegrał, a jego pozycja przed decyzjami o kształcie list znacznie by osłabła. W takiej sytuacji, nawet jeśli Tusk przeprowadziłby wybór wygodnego dla niego następcy, i tak nie byłaby to osoba mająca silną politycznie pozycję.

PO wbrew dawnym deklaracjom pobiera gigantyczną dotację z budżetu państwa. Jednocześnie kierownictwo odmówiło przekazywania tych środków do struktur terenowych i cały fundusz centralizuje pod swoją kontrolą. Sądzę, że w momencie wyborów może zebrać się nawet 60-milionowy budżet. To gigantyczne pieniądze zapewniające PO absolutną dominację.

Porównywalny budżet może mieć tylko PiS, a to służy, jak wyżej napisałem, celowi polaryzacyjnemu. Nie tylko uniemożliwi wybicie się jakiejkolwiek nowej siły, ale też, jeśli znajdzie się w rękach sprawnych sztabowców, pozwoli na przeprowadzenie najbardziej spektakularnej kampanii w wolnej Polsce.

Tu jednak pojawia się problem. W ordynacjach zawarte są, i tak w moim przekonaniu za duże, limity wydatków. Platforma wydała na przykład na kampanię 2007 ponad 30 milionów złotych, czyli więcej, niż udało się zebrać Jurkowi Owsiakowi. Z perspektywy sztabowców jest to jednak tylko 30 milionów. Dla otoczenia Tuska optymalne jest połączenie wyborów, a co za tym idzie kampanii i limitów finansowych. Jeśli zsumuje się wszystkie limity finansowe, wtedy te gigantyczne środki zgromadzone na partyjnych kontach będą mogły zostać wydane. Jednoczesna kampania tworzy również znacznie lepsze warunki do centralizacji, na czym zależy „dworowi”, oraz skupienia całego przekazu na sukcesie prezydenckim Tuska. To kolejna bardzo poważna przesłanka, aby obecne kierownictwo PO dążyło za wszelką cenę do połączonych wyborów na jesieni 2010.

Wszystkie te powody prowadzą do jednoznacznego wniosku: w interesie Tuska i jego otoczenia jest przyspieszenie wyborów parlamentarnych i ich połączenie z pozostałymi. Niemożliwe, żeby liderzy Platformy tego nie dostrzegali ani żeby zawahali się przed zrealizowaniem tego planu. Jeśli coś stanęłoby na przeszkodzie, to albo zdecydowany opór wszystkich pozostałych sił w parlamencie, co uniemożliwiłoby skrócenie kadencji, albo jakaś bomba, która wybuchłaby pod rządem PO – PSL i wcześniej usunęłaby go ze sceny. Nie ma jednak wciąż jasności, kiedy kierownictwo PO zdecyduje się wprowadzić ten temat do dyskusji publicznej. Być może pretekstem stanie się debata nad zapowiadanym kodeksem wyborczym.

Dlaczego więc Jarosław Gowin w tym właśnie momencie wypuszcza do mediów przeciek z informacją wywołującą pytania i prowokującą do dyskusji?Moim zdaniem są trzy potencjalne wytłumaczenia.

Pierwsze, najprostsze i najbardziej prawdopodobne, to naiwność posła. Nie należy on do ścisłego grona współpracowników Tuska. Nie jest dopuszczany do decydujących rozmów i rzeczywistych planów. Z drugiej strony bardzo zabiega o wzmocnienie swojej pozycji zarówno u premiera, w klubie parlamentarnym, jak i w mediach. Prawdopodobnie usłyszał więc gdzieś strzęp informacji albo celowo mylną wiadomość, może uczestniczył w jakiejś sondażowej rozmowie i, chcąc popisać się wiedzą, opowiedział to dziennikarzom.

Drugie wytłumaczenie zakłada działanie Gowina wspólnie z realnym kierownictwem PO. Być może informacja została wysłana celowo, aby zobaczyć reakcję i ocenić siłę argumentu o polskiej prezydencji w UE do zmiany kalendarza wyborczego. Kiedyś przecież władze Platformy będą musiały powiedzieć, do czego dążą, i uzasadnić to. Wątpię jednak, aby używały do tego Gowina.

Trzecie uzasadnienie przedstawiam jako czystą spekulację. Jeśli w PO istniałaby jakaś opozycja lub choć jej zalążek, oczywistym celem takiej grupy byłoby uniemożliwienie realizacji scenariusza zakładanego przez „dwór”. Jeśli z Platformy po kadencji rządzenia będzie w ogóle co zbierać, kluczem do uratowania partii jest, aby w przyszłych wyborach parlamentarnych nie powtórzyła się sytuacja, gdy całkowity dyktat w partii sprawuje Tusk. A na to jedynym sposobem byłoby doprowadzenie do rozdzielenia w czasie wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Gdyby tak było, „przeciek” Gowina mógłby być próbą spalenia pomysłów na połączone, a tym samym wcześniejsze wybory...

To wariant najmniej prawdopodobny. W tym momencie nie ma w PO takiej opozycji. Nie sądzę również, że osoby mogące ją w przyszłości stworzyć myślały dwa – trzy kroki do przodu.

Autor, w latach 1999 – 2002 prezydent Warszawy, był działaczem KLD, Unii Wolności oraz Platformy Obywatelskiej, z której list został wybrany do Parlamentu Europejskiego. W 2006 r. został wykluczony z PO

Kilka dni temu poseł PO Jarosław Gowin „wygadał się” w mediach, że wewnątrz jego partii rozważa się skrócenie kadencji Sejmu i przeprowadzenie wyborów parlamentarnych wiosną 2011 roku. Powodem miało być polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej w drugiej połowie tego roku, a więc w normalnym terminie wyborów.

Rzeczywiście zamieszanie wyborcze w czasie prezydencji lub przygotowań do niej mogłoby zaszkodzić naszej reputacji i skuteczności. I rzeczywiście nie praktykuje się w krajach unijnych odbywania elekcji w tak ważnym momencie. Pytam jednak: czy jest to powód rzeczywisty, czy tylko pretekst, i czy prawdą jest sama podana przez Gowina informacja. Stawiam też pytanie, dlaczego akurat w tym momencie i w taki sposób informacja ta przedostała się do opinii publicznej.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?