Zastraszyć, ośmieszyć, zepchnąć do intelektualnego i społecznego getta każdego, kto myśli inaczej – oto strategia polemiczna profesora Wojciecha Sadurskiego. W tekście „Egzorcyzmowanie Ewy Kopacz” („Rz” 1.07.2008) próbuje on przekonywać, że stwierdzenie, iż Ewa Kopacz mogła sama się ekskomunikować, jest „brutalnym i bezwzględnym atakiem”, a ludzie, którzy przypominają, że w tradycji katolickiej (ale i całej tradycji zachodniej Europy) sumienie i moralność są ważniejsze niż prawo stanowione, to „ekstremiści” wzywający do anarchii i bezprawia. A wszystko w jednym celu: udowodnienia, że z obrońcami życia nie należy dyskutować, ale trzeba ich zepchnąć poza nawias społecznej debaty.
Problem polega na tym, że profesor Sadurski nie odnosi się do argumentów stawianych przez obrońców życia, lecz polemizuje z własnymi opiniami i stereotypami, nie potrafiąc się wznieść ponad swój – dość zresztą zamknięty – system filozoficzny. Sugestia, że podkreślając wyższość moralności nad prawem, wzywa się od razu do bezprawia i anarchii, przypomina jako żywo argumentację Kreona z „Antygony” Sofoklesa.
Ten grecki władca, dokładnie tak jak Wojciech Sadurski, próbował przekonywać (a ponieważ miał za sobą siłę państwa, więc mu się to udało), że sumienie, nakazy moralności oraz miłości rodzinnej powinny ustąpić przed autorytetem prawa stanowionego. Tyle że od tego momentu cała zachodnia cywilizacja próbowała zrobić wszystko, by na taki konflikt swoich obywateli więcej nie narażać i by dowieść wyższości orzeczeń sumienia nad prawem stanowionym.
Przekonanie to leży także u podstaw chrześcijaństwa. Pierwsi męczennicy ginęli na rzymskich arenach, odmawiając podporządkowania się bezprawnym decyzjom państwa, które wymagały od nich oddawania boskiej czci cesarzowi. Bóg i jego prawa były dla nich ważniejsze niż ustawy. I tak już zostało.
Także Tomasz Morus został kanonizowany (a potem uczyniony patronem polityków i rządzących) za sprzeciw sumienia. Uznał on, że wierność prawdzie i wolności sumienia jest istotniejsza od wierności państwu, które wymaga zdrady wiary. W XX wieku takich męczenników były tysiące, zarówno w hitlerowskich Niemczech, jak i krajach komunistycznych. Za każdym razem ich kanonizacje czy beatyfikacje były dokonywane za to, że sprzeciwili się prawu stanowionemu, które ich zdaniem było złe.