Projekty groźne dla prasy

Gdyby projekty prawa prasowego PiS i SDP stały się obowiązujące, miałoby to fatalne skutki dla wolności słowa i prasy w Polsce – pisze publicysta

Publikacja: 15.09.2008 04:14

Prawo prasowe wymaga zmiany. Obecnie obowiązujące było uchwalane w głębokim PRL, w innych realiach politycznych i technologicznych. Niestety, ten temat jest wyjątkowo konfliktowy. Prawo prasowe reguluje działalność mediów, a uchwalają je politycy, którzy przez te media są krytykowani i atakowani. W ten sposób stają się niejako sędziami we własnej sprawie.

15 września Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego organizuje debatę o prawie prasowym, której podstawą mają być trzy projekty: autorstwa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Izby Wydawców Prasy oraz Klubu Parlamentarnego PiS. Tylko pierwszy jest kompletnym projektem całkiem nowej ustawy. Pozostałe dwa skupiają się na nowelizacjach, przy czym IWP prezentuje propozycje najmniej kontrowersyjne, w zasadzie ograniczając się na przystosowaniu starego prawa do nowych warunków rynkowych i technicznych, ale nie zmieniając jego istoty. Warto zatem przyjrzeć się projektom PiS i SDP. Niestety, ich uważna lektura prowadzi do wniosku, że żaden z nich nie powinien być podstawą tworzenia nowego prawa, a wdrożenie proponowanych w nich rozwiązań mogłoby mieć fatalne skutki dla wolności słowa i prasy w Polsce.

Projekt PiS trudno określić inaczej niż jako kuriozalny. Posłowie tej partii skupili się tylko na dwóch aspektach prawa prasowego: kwestii odpowiedzi i naruszenia dóbr osobistych. Znając problematyczne stosunki wielu polityków Prawa i Sprawiedliwości z mediami, nie sposób tak skonstruowanego projektu odczytywać inaczej niż jako próbę nałożenia mediom kagańca i zarazem zapewnienia sobie wygodnej trybuny do wygłaszania partyjnych tyrad.

Instytucja odpowiedzi, jaką w swoim projekcie proponuje PiS, miałaby absurdalne skutki. Przepis został bowiem skonstruowany w taki sposób, że zmuszałby media do publikacji nie tylko sprostowań odnoszących się do faktów, ale także polemik wobec „ocen” zawartych w tekstach. Innymi słowy, jeśli publicysta w swoim komentarzu napisze na przykład, że prezes PiS nosi źle dobrany krawat, polityk tej partii będzie mógł zażądać miejsca na opublikowanie opinii, iż krawat Jarosława Kaczyńskiego jest najpiękniejszy na Wiejskiej.

Mało tego – projekt zastrzega wprawdzie, że odpowiedź nie może być dłuższa niż materiał, którego dotyczy, ale zaraz dodaje, że ograniczenia tego się nie stosuje, jeśli nie spowoduje to „nadmiernych utrudnień lub kosztów”. A co to są „nadmierne utrudnienia i koszty” i kto miałby oceniać, czy takie są? Nie wiadomo. PiS stworzyło przepis, który pozwalałby na każdą negatywną ocenę jego działań odpowiadać wielostronicowymi elaboratami. Redaktorzy naczelni musieliby stworzyć specjalne dodatki poświęcone wyłącznie „odpowiedziom” polityków na negatywne oceny ich dotyczące.

Druga ważna zmiana dotyczy przypadku, gdy dziennikarz opublikuje materiał zawierający nieprawdziwe informacje. Posłowie PiS chcą, aby taka sytuacja zawsze oznaczała bezprawność działania dziennikarza, nawet jeśli przy zbieraniu materiałów dochował szczególnej staranności. Za takim sformułowaniem przepisów szłyby doniosłe konsekwencje prawne, choć dziennikarz, który zachował staranność, nie ponosiłby konsekwencji nieprawdziwej publikacji. Propozycję PiS skrytykowało Biuro Studiów i Analiz Sądu Najwyższego.

Wydawałoby się, że projekt zmiany prawa prasowego przygotowany przez stowarzyszenie dziennikarskie musi być lepszy i uwzględniać specyfikę zawodu. Niestety, propozycja firmowana przez SDP pełna jest pomysłów dziwacznych i nijak się mających do rzeczywistości.

Zabawnie jest już tam, gdzie mamy próbę zdefiniowania zadań mediów. W jednym z przepisów czytamy np., że „zadaniem prasy jest przekazywanie […] wyważonych komentarzy”. Wygląda więc na to, że wyraziste i bynajmniej niewyważone komentarze publicystów takich jak Maciej Rybiński, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Żakowski czy autor tego tekstu nie miałyby prawa bytu.Zastrzeżenia może też budzić wymóg „bezstronności” prasy. Definicji „bezstronności” oczywiście w projekcie nie znajdziemy, ale można założyć, że w wielu krajach, gdzie kwitnie wolność mediów, nie jest spełniany. Nie spełnia go na przykład wiele brytyjskich gazet, które przed wyborami otwarcie deklarują, którą partię popierają. Polskie media jak ognia musiałyby unikać zadeklarowania jasnej linii wobec istniejących ugrupowań, choć na świecie nie jest to niczym wyjątkowym.

Oto inna ciekawostka. Według projektu SDP dziennikarz ma obowiązek rozpowszechniać „opinie posiadające podstawę faktyczną”. Powstaje pytanie, co z opiniami komentatorów życia politycznego, którzy z zasady muszą uciekać w spekulacje i tworzyć scenariusze przyszłości, a zatem tworzyć opinie nieposiadające podstawy faktycznej. Stracą pracę?Projekt nieudolnie zajmuje się także prowokacją dziennikarską. Przepis mówi, że nie podlega karze dziennikarz, który nakłonił podstępem inną osobą do czynu zabronionego w celu wszczęcia przeciwko niej postępowania karnego i w ten sposób dobrowolnie zapobiegł dokonaniu czynu zabronionego. A co z prowokacjami z rodzaju przedarcia się dziennikarza przez słabe zabezpieczenia na płytę lotniska? Tego typu działania w cytowanym przepisie się nie mieszczą. Dziennikarz pójdzie siedzieć.Takich kwiatków jest w propozycji SDP mnóstwo.

Projekt stowarzyszenia – podobnie zresztą jak dwa pozostałe – pozostawia na miejscu kuriozalny wymysł PRL: autoryzację. Autoryzacja jest instytucją z gruntu złą. Pozwala politykowi zrezygnować z odpowiedzialności za własne słowa i ingerować w tekst czasem w stopniu bardzo głębokim.

Dla polityków to oczywiście wygodne. Dla mediów i ich odbiorców – fatalne. W dodatku, choć obowiązek autoryzacji istnieje dla wszystkich rodzajów środków masowego przekazu, w praktyce wypełnia go jedynie prasa drukowana lub media internetowe, które są na skutek tego na straconej pozycji wobec mediów elektronicznych.

W zachodniej, zwłaszcza anglosaskiej, prasie autoryzacja jest nieznana. Politykowi w ogóle nie przyszłoby do głowy, że mógłby sobie dowolnie manipulować własnymi, raz wypowiedzianymi słowami. Do wielkiej rzadkości należą sytuacje, gdy w wywiadach z najwyższej rangi urzędnikami zmienia się jakieś szczegóły, a i to jedynie, gdy zgodzi się autor i wydawca. W zamian za to obowiązuje zasada dokładnego przytaczania słów rozmówcy z zaznaczaniem każdej zmiany. W ten sposób obie strony mają poczucie odpowiedzialności za to, co zostaje powiedziane i jak potem jest przekazywane.

Z dosłownym przytaczaniem słów rozmówcy może być w Polsce problem. Politycy posługują się kiepską polszczyzną, nie potrafią mówić krótko i zwięźle, brną w dygresje i rozwlekłości. Dlatego rozmowę czasem trzeba oszlifować. Wybór powinien jednak należeć do redakcji. Nowe prawo prasowe powinno przedstawiać alternatywę: albo wypowiedź zostaje przytoczona słowo w słowo bez autoryzacji, albo może zostać zredagowana, ale wtedy należy ją przedstawić rozmówcy do akceptacji. A i wówczas powinien mieć prawo zmienić w niej tylko rzeczy absolutnie kluczowe, jeśli uzna, że zostały przeinaczone.

Projekt SDP idzie w bardzo niebezpiecznym kierunku, wprowadzając klasyfikację dziennikarzy, co trudno odczytywać inaczej niż jako wstęp do stworzenia korporacji zawodowej. Miałyby powstać trzy kategorie dziennikarzy: pracownik redakcji, dziennikarz licencjonowany i dziennikarz zawodowy, różniące się stażem, statusem i uprawnieniami (redaktorem naczelnym mógłby zostać tylko dziennikarz zawodowy i tylko posiadający polskie obywatelstwo). Projekt wprawdzie korporacji nie ustanawia, ale zawarta w nim klasyfikacja osób pracujących w dziennikarstwie jest niepotrzebna i szkodliwa, bo de facto zamyka zawód.Tymczasem wielkim atutem dziennikarskiej profesji w Polsce jest właśnie to, że dotąd pozostaje otwarta dla wszystkich i także dzięki temu nie gnębią jej patologie, jakie pojawiają się w każdym z zamkniętych zawodów: solidarność środowiskowa nosząca cechy mafijnej lojalności czy korporacyjne sądownictwo, którego głównym zadaniem jest oczyszczanie swoich.

Nowe prawo prasowe jest z całą pewnością potrzebne. Jeśli jednak jego projekt miałby iść śladem propozycji PiS lub SDP, lepiej zostańmy przy tym, co jest.

Autor jest publicystą dziennika „Fakt„

Prawo prasowe wymaga zmiany. Obecnie obowiązujące było uchwalane w głębokim PRL, w innych realiach politycznych i technologicznych. Niestety, ten temat jest wyjątkowo konfliktowy. Prawo prasowe reguluje działalność mediów, a uchwalają je politycy, którzy przez te media są krytykowani i atakowani. W ten sposób stają się niejako sędziami we własnej sprawie.

15 września Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego organizuje debatę o prawie prasowym, której podstawą mają być trzy projekty: autorstwa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Izby Wydawców Prasy oraz Klubu Parlamentarnego PiS. Tylko pierwszy jest kompletnym projektem całkiem nowej ustawy. Pozostałe dwa skupiają się na nowelizacjach, przy czym IWP prezentuje propozycje najmniej kontrowersyjne, w zasadzie ograniczając się na przystosowaniu starego prawa do nowych warunków rynkowych i technicznych, ale nie zmieniając jego istoty. Warto zatem przyjrzeć się projektom PiS i SDP. Niestety, ich uważna lektura prowadzi do wniosku, że żaden z nich nie powinien być podstawą tworzenia nowego prawa, a wdrożenie proponowanych w nich rozwiązań mogłoby mieć fatalne skutki dla wolności słowa i prasy w Polsce.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?