[b][link=http://blog.rp.pl/wroblewski/2010/01/21/cena-naiwnosci/]Skomentuj[/link][/b]
Nie każde prezydenckie orędzie budzi tyle emocji. Ale też nie każdy prezydent odważyłby się stanąć w szranki z najpopularniejszym w Stanach Zjednoczonych serialem telewizyjnym. Na wieść, że Biały Dom planuje wystąpienie Baracka Obamy w Kongresie przed ostatnim, specjalnym odcinkiem "Lost" ("Zagubieni"), w Internecie zawrzało.
Rzecznik Robert Gibbs musiał osobiście odkręcać medialny zgrzyt. "Nie chcemy, żeby miliony ludzi musiały z niecierpliwością słuchać wystąpienia prezydenta, czekając na rozwikłanie zagadki "Lost"" – tłumaczył. Ameryka odetchnęła. A jeszcze rok temu nikt i nic nie było w stanie skraść Obamowego spektaklu. Wtedy na prezydenckie orędzie na mrozie czekało 2 miliony ludzi, a 53 miliony Amerykanów oglądało mowę w telewizji. "Lost" obejrzało "zaledwie" 42 miliony.
[srodtytul]Ten jeden głos [/srodtytul]
Dziś poparcie dla Obamy spadło do 45 proc., co stanowi największy procentowy spadek w historii amerykańskiej prezydentury. To prawda, że Obama spadał z wysokiego konia, ale nawet w czasach George'a W. Busha nikomu nie przyszłoby do głowy, że w twierdzy demokratów w stanie Massachusetts fotel po zmarłym senatorze Edwardzie Kennedym może przejąć mało znany republikański polityk Scott Brown.