Rezygnacja Donalda Tuska ze startu w wyborach prezydenckich spowodowała ożywioną dyskusję nad możliwymi scenariuszami rozwoju sytuacji w Polsce w ciągu najbliższych lat. Plan Tuska jest obarczony politycznym ryzykiem, bo swoją decyzją premier pozbawił partię rządzącą najsilniejszego kandydata na najwyższy urząd w państwie.
Jednak dla premiera wybory prezydenckie to dopiero pierwszy etap planu politycznego, w ramach którego chce poprowadzić Platformę do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych wypadających w 2011 roku. Gdyby ten plan się powiódł, PO byłoby pierwszą partią w 20-letniej historii odzyskanej polskiej demokracji, której udałaby się sztuka wygrania dwa razy z rzędu wyborów parlamentarnych. Aby to okazało się możliwe, partia Tuska musi zrealizować dwa główne cele. Pierwszy to wyłonienie kandydata na prezydenta, który będzie miał równe (a może większe) niż Donald Tusk szanse w walce z Lechem Kaczyńskim. Drugi cel to odbudowanie społecznego zaufania i poparcia dla rządu, na którego czele stoi Tusk.
[srodtytul]Nie dla budżetowych jastrzębi[/srodtytul]
Przedstawienie planu politycznego w dniu ogłoszenia danych mówiących, że Polska jako jedyna unijna gospodarka odnotowała w minionym roku wzrost gospodarczy większy, niż przewidywano, to pierwszy krok na drodze do odnowienia wizerunku rządu, który w ostatnich miesiącach nadwyrężyła tak zwana afera hazardowa oraz budzące niepokój opinii publicznej informacje na temat narastających problemów w systemie emerytalnym i opieki zdrowotnej.
Przedstawienie planu kontynuacji reform modernizacyjnych ma umożliwić ucieczkę do przodu przed zarzutami o bezczynność rządu wymuszoną prezydenckimi ambicjami premiera. Te zarzuty towarzyszyły mu, odkąd stanął na czele koalicyjnego rządu Platformy i PSL. Jednocześnie plan reform jest na tyle długofalowy i rozłożony na etapy, żeby zminimalizować ich społeczne koszty.