Książka Mateusza Wernera „Wobec nihilizmu. Gombrowicz. Witkacy” ujmuje nihilizm jako stan naszej cywilizacji, konsekwencję nowoczesności, czyli emancypacji człowieka. Deklaracja Nietzschego: „Bóg umarł”, nie odnosi się do utraty wiary, ale śmierci cywilizacji ufundowanej na zaufaniu do mądrości świata, którego zwieńczeniem był Bóg.
Ład natury, porządek społeczny, moralność i poczucie piękna układały się w logiczny ciąg wynikania, czego gwarantem był byt najwyższy stanowiący miarę wszystkiego. Zakwestionowanie jego istnienia, „uwolnienie” człowieka, przyniosło konsekwencje, których ujawnienie zajęło nieco czasu. W miarę jego upływu optymistyczny projekt człowieka-boga, który przetwarza rzeczywistość na swój obraz i podobieństwo, odsłonił bezradność pozbawionego punktów odniesienia, niedefiniowalnego bytu ludzkiego, który egzystuje w martwym, odczarowanym świecie. Wyemancypowany rozum, światło i siła sprawcza nowego, wspaniałego świata ukazał swoją niesamowystarczalność i instrumentalny charakter, który powoduje, że używać go można w dowolnym celu.
Werner analizuje historię nihilizmu, który swoją samoświadomość uzyskiwać zaczyna w niemieckim romantyzmie. Oczywiście nihilistyczny syndrom pojawia się na Zachodzie dużo wcześniej. Stały towarzysz europejskiej kultury, acedia czyli apatia, której inną twarzą, jest melancholia wynikająca z poczucia obcości świata i powodowanej tym bezradności człowieka, filozoficzną wykładnię zyskuje w myśli Pascala kontynuowanej przez Kierkegaarda.
Przed nicością osaczającą obu tych myślicieli ratuje namiętna wiara w transcendentnego, niepoznawalnego Boga, ale jak łatwo ich postawę przekształcić w nihilizm, pokazują dzieje współczesnego egzystencjalizmu.
Swoją drogą pierwiastek nihilizmu w kulturze Zachodu już od starożytności niesie gnostycyzm, który odrzucał świat jako dzieło złego demiurga i zakładał zdolność człowieka do samozbawienia. Znaczenie tego nurtu dla współczesności najmocniej akcentuje – nie używając raczej kategorii nihilizmu – Eric Voegelin. O tym Werner nie pisze.