Na początku z rozbawieniem, a obecnie z rosnącym zażenowaniem obserwuję, jak większość społeczeństwa, a i kolegów publicystów, kulturą interesuje już tylko wtedy, kiedy znany artysta umrze, dostanie nagrodę (koniecznie za granicą) albo wybitna aktorka pokaże nagie pośladki w spektaklu wybitnego reżysera. Ta ostatnia sytuacja przypomina gombrowiczowską „Ferdydurkę”. Wytrawny pedagog profesor Pimko już dawno wiedział, że uwagę znudzonych, bezmyślnych uczniaków może zwrócić wyłącznie „pupa”.
Idąc tym tropem,[link=http://www.rp.pl/artykul/9157,439397_Cieslik__Komu_Szczepkowska_pokazala_posladki_.html] Mariusz Cieślik w tekście „Komu Joanna Szczepkowska pokazała pośladki”[/link] („Rz”, 26 lutego 2010) wykorzystuje „pupę”, by napisać: państwo udaje, że zarządza kulturą, tymczasem kierują nią, z ukrycia, wpływowe koterie artystyczne. Jedną z najgroźniejszych, skupionych wokół Krystiana Lupy, wspomniana Joanna Szczepkowska, agentka sił porządku, rozpracowała na próbach i na premierze postanowiła obnażyć. Striptizem! Teza może i wyrazista, ale argumenty, jakie przedstawił Cieślik, są... do d...
[wyimek]W chwilach sukcesów nie mówi się o artystycznej mafii, tylko o narodowej dumie. Ot, taki kibolski odruch, po którym padają kibolskie inwektywy [/wyimek]
Przede wszystkim, śmiem twierdzić, że spektaklu nie widział. Próbuje pisać zaocznie i jest głuchy na doniesienia w sprawie, którą analizuje. Inaczej nie twierdziłby, że spektakl Lupy to pieniądze wyrzucone w błoto, bo przecież wróci na afisz w marcu, z Mają Ostaszewską.
Na marginesie muszę dodać, że nie rozumiem, jak w znakomitym przedstawieniu, którego tematem jest droga do skromności i prostoty, którą odbyły – wbrew licznym prowokacjom i skandalom – Simone Weil i grająca ją wspaniale Małgorzata Braunek, można dostrzec tylko sprawę tyłka.