Rozdzielenie wojny i wypędzeń

Szef Widomego Znaku Manfred Kittel w swoich publikacjach na temat wypędzeń zawarł wiele półprawd i opinii, które nie sposób pozostawić bez komentarza - wskazuje niemiecki publicysta Kurt Nelhiebel

Publikacja: 13.03.2010 21:03

Berlińska wystawa poświęcona wypędzeniom

Berlińska wystawa poświęcona wypędzeniom

Foto: Fotorzepa, Witold Chojnacki Wit Witold Chojnacki

Red

Żadna niemiecka grupa ludności nie doświadczyła po Drugiej Wojnie Światowej tak wiele politycznej uwagi jak Wypędzeni – ani osoby poszkodowane w wyniku bombardowań, ani wdowy wojenne, nie wspominając już całkiem o politycznych ofiarach władzy narodowosocjalistycznej. Mimo to Wypędzeni zawsze czuli się skrzywdzeni. Ponad 60 lat po wypędzeniach ich cierpienie w opinii Związku Wypędzonych wciąż jeszcze nie jest w wystarczającym stopniu przyjmowane do wiadomości. Zaradzenia temu rzekomemu złu podjął się urodzony w 1962 r. historyk Manfred Kittel. W studium o sytuacji wypędzonych po zakończeniu wojny[1] przejmuje on ich skargi i po 185 stronach tekstu z pomocą 242 cytatów z „Deutscher Ostdienst” (DOD), organu Związku Wypędzonych, dochodzi do wniosku, jakoby od początku strukturalnie trudna sytuacja ”kultury pamięci o historycznym niemieckim Wschodzie” w latach siedemdziesiątych za czasów koalicji socjalliberalnej rozwinęła się tak niekorzystnie, że przyjęła „cechy drugiego, duchowego wypędzenia Wypędzonych” (str. 183). Kittel podchwytuje tym samym stworzone przez Ralpha Giordano pojęcie „drugiej winy”, wedle którego Niemcy po pierwszej winie z czasów Hitlera poprzez jej późniejsze wyparcie ściągnęli na siebie drugą winę.[2]. Tezę tę uważa za legendę. Jego własna legenda o „wypędzeniu Wypędzonych” kończy się przyznaniem, że u socjaldemokratów Wypędzeni zawsze mogli czuć się dobrze. Według niego pod względem polityki wschodniej Willy Brandt dokonał tylko tego, czego czołowi politycy CDU już po nim oczekiwali, ale tylko nie wypowiadali głośno. Brzmi to tak: „Zadziwiająco duża gotowość ludności Republiki Federalnej nie tylko do politycznego uznania granicy na Odrze i Nysie, ale też niejako do duchowego skreślenia starego Wschodu, zdaje się nie być w żadnym razie wyłącznie rezultatem pozapolitycznego zmysłu rzeczywistości w erze odprężenia lub tendencji do wypierania motywowanych polityką odprężenia. O wiele bardziej była ona zakorzeniona w tendencjach, które miały swój początek już w latach pięćdziesiątych” (str. 175). Tak samo jak Brandt, również Adenauer miał być przekonany o tym, „że tereny wschodnie nigdy więcej nie będą już należały do Niemiec” (str. 77). Pomiędzy partiami Unii a Socjaldemokratami już w czasach Wielkiej Koalicji Kurta Georga Kiesingera miał istnieć wyższy stopień konsensusu w sprawach polityki wschodniej, niż powszechnie przypuszczano. Decyzję o negocjacjach ze Związkiem Radzieckim miała podjąć już Wielka Koalicja, a nie dopiero koalicja socjalliberalna (str. 102).

Mimo to Kittel surowo osądza socjaldemokratów, nierzadko stosując przy tym „przeraźliwą wymowę swoich źródeł”.[3] Jego krytyka rzekomo niedostatecznego uwzględnienia historycznego niemieckiego Wschodu w kulturze pamięci Republiki Federalnej pokrywa się z zasadniczą postawą Związku Wypędzonych, który konsekwentnie powitał powołanie Kittela na dyrektora federalnej fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” stwierdzeniem, że tym samym „zostały wyznaczone właściwe kierunki”.[4] Aplauz otrzymał Kittel także z szeregów partii Unii. Przewodniczącemu Grupy Wypędzonych, Uciekinierów i Wysiedleńców z frakcji CDU/CSU w Bundestagu, Jochanowi-Konradowi Fromme przydarzył się przy tym wstydliwy lapsus; użył on w odniesieniu do Republiki Czeskiej określenia z żargonu nazistowskiego „Tschechei”.

Berliński Tagesspiegel skorzystał z okazji do przypomnienia „apologetycznie ugruntowanej rozprawy doktorskiej” Kittela o pokonywaniu przeszłości w erze Adenauera, która ściągnęła na niego zarzut usprawiedliwiania sądów wojennych Hitlera.[5] Jego promotor Horst Möller nie tylko przymknął oczy na to usprawiedliwienie, ale także na szereg nieprawidłowości rzeczowych. Möller wybił się w roku 2000 tym, że na znak swojej łączności z Ernstem Nolte zastąpił Angelę Merkel w funkcji laudatora, po tym jak przewodnicząca CDU odmówiła wygłoszenia uroczystej mowy z okazji przyznania przez Fundację Niemiecką Nagrody im. Konrada Adenauera Ernstowi Nolte, powołując się na „osobiste trudności” z laureatem.[6] Möller zdystansował się wprawdzie od najbardziej spornych tez Noltego, ale jego wystąpienie było tak samo ostro krytykowane przez kolegów, jak zbiór wypracowań na temat spornej „Czarnej Księgi Komunizmu”, którą wydał pod tytułem „Czerwony Holocaust i Niemcy” w roku 1999. Natomiast „Junge Freiheit” chwaliła ten zbiór jako „wspaniały środek” do zrozumienia i oceny najbardziej spornych wypowiedzi w (Czarnej) Księdze.[7]

[srodtytul] Luki w wiedzy [/srodtytul]

Przez sześć lat ordynariusz historii nowszej i najnowszej na Uniwersytecie Monachijskim zapoznawał wschodzącego historyka Kittela, według jego słów, z zagadnieniami historii czasu i przede wszystkim historii federalnej. Na koniec wyszło z tego świadectwo czystości dla ery Adenauera, które czyta się miejscami jak artykuł z organu CSU Bayern-Kurier w erze Marcela Heppa lub Wilfrieda Scharnagla. Naturalnie Kittel nie może powstrzymać się od wspomnienia kilku najgorszych skandali Republiki Federalnej, jak choćby przypadku sekretarza stanu w Federalnym Urzędzie Kanclerskim i komentatora norymberskich ustaw rasowych, dr Hansa Globke, którego deputowany SPD Carlo Schmid niegdyś w Bundestagu zaliczył do tych osób, których postępowanie obiektywnie prowadzi do Auschwitz.[8] Nie omija też nazwisk byłego Naczelnego Radcy Sądu Wojennego Ernsta Kantera i byłego Federalnego Ministra ds. Wypędzonych Theodora Oberländera. Dla niego są to jednak tylko przykłady politycznych nagonek. Wysoce nieposzlakowane osobistości nie brały Globkemu za złe, że „pomógł tysiącom Żydów dyskretnie, ale w sposób prawnie niepodważalny”, pisze Kittel w swojej legendzie o „drugiej winie” (str. 368), nie nazywając jednak konkretnie choćby jednego jedynego przypadku. Ani słowa także o tym, że Globke sam później odczuł swój komentarz do ustaw rasowych jako „okropny i przerażający” i ani słowa o tym, że jego przypadek „musiał przesunąć straszne wydarzenia przeszłości w półmrok tego, co być może nie jest całkiem nieusprawiedliwione, ale w każdym razie wybaczalne, nie wspominając już o negatywnych skutkach dla porządku publicznego, społeczno-politycznego”, jak zauważył Hermann Greive, profesor judaistyki w Instytucie Martina Bubera w Kolonii w swojej historii nowożytnego antysemityzmu.[9]

Do tych negatywnych skutków należało między innymi to, że jeden z najgorszych oprawców z obozu koncentracyjnego, skazany później na dożywotnie ciężkie więzienie Oswald Kaduk, w procesie w sprawie Auschwitz przytoczył przypadek Globkego na swoje odciążenie. On sam miał być przecież „tylko pomocnikiem”. Osoby „naprawdę winne” miały chodzić wolne. „Gdy pomyślę o sekretarzu stanu Globkem, to pytam się, dlaczego mierzy się dwiema różnymi miarami.”[10] Była lekarka-więźniarka dr Ella Lingens nie robiła tajemnicy ze swojej pogardy wobec późniejszych prób oczyszczenia. W rejonie chorych obozu kobiecego w Auschwitz spotkała lekarza SS dr Rohde, który sądził, że zna ją z czasów wspólnych studiów w Marburgu. „On uratował mi życie”, powiedziała świadek, „ale jest też odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy. Wszyscy, którzy w ten sposób próbowali sobie stworzyć alibi, mordowali w innych przypadkach bez wahania”.[11]

Minister ds. Wypędzonych Theodor Oberländer (CDU) według relacji Kittela stał się ofiarą celowego oszczerstwa. „W tej sprawie” jego dymisja była jakoby nieuzasadniona (str. 342). Chociaż Oberländer z powodu memorandum dla wojskowego „Oberbefehlshaber Russland Süd” w 1943 r. został wyrzucony z NSDAP i obłożony zakazem wykładania, to „mocno zainspirowane przez SPIEGLA dziennikarstwo akcyjne” postawiło ministra w roku 1959 „ponownie pod pręgierzem” (str. 83).

W rzeczywistości skandal polityczny wokół Ministra ds. Wypędzonych został wywołany przez frankfurcki tygodnik Die Tat. Organ pozostałych przy życiu i ofiar reżimu narodowosocjalistycznego w wydaniu z 26 września 1959 r. pod tytułem „Minister Oberländer ciężko podejrzany” napisał, że w czasie obecności stojącego pod politycznym kierownictwem Oberländera batalionu „Nachtigall” [Słowik] po niemieckim wkroczeniu do Lwowa doszło do masowych mordów na Żydach i intelektualistach.[12] Aby wstrzymać rozpowszechnianie wydania, minister w godzinach nocnych w miejscu druku w Fuldzie uzyskał zarządzenie o zajęciu i zadbał tym samym niechcący o taki rozgłos, jakiego właśnie chciał uniknąć. Oberländer nie mógł wypowiedzieć się publicznie o zajściach w Lwowie. Po tym jak sam Adenauer odwrócił się od niego, w dniu 3 maja 1960 r. wręczył swoją dymisję. Karne postępowanie przygotowawcze przeciwko niemu zostało umorzone z powodu braku podejrzenia o przestępstwo. Prokuratura w Bonn w postanowieniu o umorzeniu potwierdziła, że w Lwowie rzeczywiście doszło do pogromu. Nie można też wykluczyć, że pojedynczy członkowie batalionu „Nachtigall”, których nazwisk nie da się stwierdzić, wbrew jednoznacznym rozkazom dowódcy batalionu dr Herznera i oficera łącznikowego Oberländera brali udział w ekscesach w Lwowie.[13] Bez przywiązywania wagi do historycznego znaczenia tego przypadku akta zostały zniszczone jako „niegodne archiwizacji”.

Także były Naczelny Radca Sądu Wojennego Ernst Kanter, który po Drugiej Wojnie Światowej pełnił funkcję przewodniczącego 3. Senatu w Trybunale Federalnym w politycznych postępowaniach karnych, znajduje w Kittelu usilnego, choć nieszczególnie dobrze znającego się na rzeczy obrońcę. Kantera oskarżono o to, że jako główny sędzia Wehrmachtu w okupowanej Danii był odpowiedzialny za egzekucję dużej liczby niemieckich żołnierzy i duńskich bojowników ruchu oporu.[14] Kittel, powołując się na publikację prasową z wydawnictwa Axel Springer twierdzi, że Kanter należał do ruchu oporu, a ze strony duńskiej po roku 1945 nie podnoszono przeciwko niemu wyraźnie żadnych zarzutów.[15] Na obronę wywodzi dalej, że niemieckie sądy wojenne miały do wypełnienia tylko „zwykłe zadania sędziów karnych” i nie były „typową instytucją narodowosocjalistyczną”. Ani słowa o tym, że 23 000 niemieckich żołnierzy zostało straconych na podstawie wyroków niemieckich sądów wojennych, podczas gdy amerykańskie siły zbrojne w latach wojny dokonały egzekucji 146 własnych żołnierzy, Francuzi 102 a Brytyjczycy 26.[16] Twierdzenie, że ze strony duńskiej po roku 1945 nie były podnoszone żadne zarzuty przeciwko Kanterowi, jest fałszywe. W 1958 r. duński „Komitet byłych więźniów politycznych i członków narodowego ruchu wyzwoleńczego” przekazał niemieckiej ambasadzie w Kopenhadze oświadczenie protestacyjne, w którym twierdzono, że miejsce Kantera jest „nie na krześle sędziowskim, ale na ławie oskarżonych”.[17]

Fałszywe jest również przedstawienie przez Kittela afery orderowej wokół zastępcy przewodniczącego rady nadzorczej Ruhrchemie AG, dr Heinricha Bütefischa, wedle którego oburzona opinia publiczna zapobiegła przyznaniu Wielkiego Krzyża Zasługi Republiki Federalnej byłemu dyrektorowi IG-Farben (str. 172). Prawdą jest raczej, że Bütefisch, którego nazwisko Kittel przemilcza, otrzymał order. Jako dyrektor należących do koncernu IG-Farben zakładów Leunawerke Bütefisch był odpowiedzialny za przymusowy zakład w Auschwitz-Monowitz, gdzie więźniowie obozu masowej zagłady byli przed uśmierceniem osadzani do pracy przymusowej. Aliancki Trybunał Wojskowy w Norymberdze skazał z tego powodu Bütefischa w dniu 20 lipca 1948 r. na sześć lat więzienia. Federalny Krzyż Zasługi został mu przekazany w marcu 1964 przez Ministra Gospodarki Północnej Nadrenii-Westfalii Gerharda Kienbauma podczas Tygodnia Braterstwa – w cztery miesiące po rozpoczęciu frankfurckiego procesu oświęcimskiego. Dopiero telefon szwajcarskiej gazety żydowskiej unaocznił uczestnikom, jaką niezręczność popełnili. Ukazujący się w Zurychu Israelitisches Wochenblatt zwrócił się do kancelarii orderu w Bonn z zapytaniem, czy rzeczywiście zgadza się to, co się tam wydarzyło i czy nie wiedziano, o kogo chodzi w przypadku Heinricha Bütefischa. Kancelaria zaalarmowała po tym prezydenta federalnego Heinricha Lübke (CDU) i premiera Północnej Nadrenii-Westfalii Franza Meyersa (CDU), z takim skutkiem, że Bütefisch musiał zwrócić swój order.[18] Inny z drużyny byłych dyrektorów IG-Farben mógł zatrzymać Order Zasługi, mianowicie dr Friedrich Jähne. Cztery lata wcześniej otrzymał nawet Wielki Federalny Krzyż Zasługi z Gwiazdą, przy czym nikt już nie pamiętał o tym, że Jähne z powodu „zbrodni grabieży cudzej własności na terenach okupowanych” został skazany na półtora roku więzienia.

[srodtytul] W „królestwie legendy” [/srodtytul]

To, co Kittel prezentuje czytelnikowi jako przykład publicznej czujności, było więc w rzeczywistości jednym z wielu przykładów wypartej przeszłości narodowosocjalistycznej, którymi era Adenauera była prawie wybrukowana. Wszystko to Kittel z wielkim gestem odsuwa na bok, bo „w obliczu decydującego pytania o ‘pokonywanie przeszłości’ w drodze urządzenia stabilnej demokracji” wydaje mu się to „ostatecznie drugorzędne” (str. 228). Niemiecka historia federalna jawi mu się w wielu miejscach „jako jedyna próba ideowego i materialnego pokonania narodowosocjalistycznej przeszłości” (str. 387). Wszelkie „’antyfaszystowskie’, neomarksistowskie lub inne krytykujące przywrócenie dawnego porządku politycznego teorie na temat nieudanego ‘pokonania przeszłości’ w erze Adenauera” miałyby należeć do „królestwa legendy” (str. 385).

Tymczasem w relacji Kittela nowe „pokonanie przeszłości” przesunęło się na horyzont czasowy, pokonanie przeszłości NRD. Tego też jednak nie rozumie do końca. Jego twierdzenie, że „straszni” prawnicy SED byli „trudni do pojmania”, bo rząd Modrowa dał im okazję „do przefarbowania swoich akt kadrowych”, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością (str. 383). W rzeczywistości federalny wymiar sprawiedliwości potrafił bardzo dobrze pojmać sędziów z NRD. W toku „zasadniczo zmienionego orzecznictwa” (BGH AZ 5 StR 747/94 [Trybunał Federalny sygn. akt 5 StR 747/94]) wyrzucił z pokładu wszystko, co dotychczas wymyślił dla ochrony obciążonych sędziów narodowego socjalizmu; po uniewinnieniu nazistowskiego wymiaru sprawiedliwości w żadnym wypadku nie mogło nastąpić uniewinnienie wymiaru sprawiedliwości NRD. Tak więc Bundestag zmienił ustawowe terminy przedawnienia, a Trybunał Federalny w odniesieniu do obywateli NRD pozbawił mocy najwyższą zasadę działania państwa prawa, zakaz karania wstecz na podstawie artykułu 103 Ustawy Zasadniczej, posunięcie, które do dzisiaj pozostało w dalekim stopniu niezauważone.

Jak słychać Kittel tymczasem zdystansował się do swojej nieudanej próby na temat udanego pokonania przeszłości w erze Adenauera. W młodzieńczym uniesieniu podszedł ponoć do tego tematu zbyt ostro. Później na gruncie międzynarodowych kontaktów naukowych zrewidował swoją pozycję i doszedł do odmiennego zdania.[19]

Taka rewizja zrobiłaby też dobrze jego książce z roku 2007 o rzekomym wypędzeniu wypędzonych, już tylko z powodu twierdzenia, że podczas przymusowego wysiedlenia zmarły szacunkowo „jakieś dwa miliony ludzi”.[20] Rok wcześniej wyrażał się daleko ostrożniej. W swojej napisanej wspólnie z Horstem Möllerem pracy o dekretach Beneša, o której jeszcze będzie mowa, czytamy, szacunki sięgały „od kilkuset tysięcy do ponad dwóch milionów”.[21] Archiwum Federalne w roku 1975 oszacowało liczbę ofiar na 600 000. Kittel zna tę liczbę, ale nie podaje jej, jawnie dlatego, że Związek Wypędzonych obstawał wtedy przy dwóch milionach, liczbie, którą Ingo Haar tymczasem tak samo odrzucił jako nieuzasadnioną. Prawidłowo należy wyjść od 500 000 do 600 000 ofiar przemocy.[22] Przymusowe wysiedlenie 12 do 14 milionów Niemców z Europy Środkowowschodniej Kittel nazywa „największą akcją wypędzeń w historii świata” (str. 7). Według Gottholda Rhode to wydarzenie było jednak częścią obszerniejszej akcji łącznej. „Uprzytomnijmy sobie”, pisze Rohde, „że w ostatnich dwunastu latach ponad 40 milionów ludzi w Niemczech Wschodnich i Europie Wschodniej, gnanych przymusem i strachem, musiało opuścić swoją ojczyznę.”[23] Między innymi Rhode przypomina o rygorystycznym wysiedleniu 1,2 miliona Polaków i 300 000 Żydów, którzy pomiędzy rokiem 1939 a 1940 zostali przeniesieni do tak zwanego Generalnego Gubernatorstwa. Te przeprowadzane przeważnie w nocy z zaskoczenia ewakuacje były dla osób nimi dotkniętych nadzwyczaj ciężkie, co bardzo zaszkodziło Niemcom na wschodzie, „bo podczas wszystkich późniejszych przedsięwzięć można było wskazywać na ten przykład”. Sam Kittel i jego mentor Horst Möller mówią o 40 do 70 milionach Europejczyków, którzy w epoce obydwu wojen światowych „od Finlandii aż po Kaukaz” stracili swą ojczyznę.[24]

[srodtytul]Instrumentalizacja „niemieckich cierpień i ofiar” [/srodtytul]

Co oznacza wymuszona strata ojczyzny, może w rzeczywistości ocenić tylko ten, kto sam przeżył wypędzenie. Także osoby wygnane z kraju przez narodowych socjalistów czuły się głęboko zranione utratą ojczyzny. Poruszające opisy, stworzone na dalekim wygnaniu, w ciężkich warunkach życiowych dają temu najwymowniejsze świadectwo. Tym wypędzonym zabrania się równoprawnego miejsca w zbiorowej pamięci, nie dlatego, że chodzi o porównywalnie małą grupę – ziomkostwo Niemców z Litwy liczy według własnych informacji w końcu także tylko tysiąc osób -, ale dlatego, że ich los w przeciwieństwie do losu „normalnych” wypędzonych nie dał się zinstrumentalizować.

Według Kittela w czasach Zimnej Wojny w Republice Federalnej istniało „wystarczająco dużo okazji politycznych do uwypuklenia (wschodnio)niemieckich cierpień i ofiar” i do tego, aby zbrodni popełnionych przez Niemców na wschodzie „nie stawiać w centrum wydarzeń” (str. 9). Zachodni sojusznicy tolerowali wypieranie przeszłości narodowosocjalistycznej, tak długo jak uważali swoją politykę odpychania komunistycznej strefy wpływów za obiecującą. Zmieniło się to w roku 1959 wraz z wygłoszonym po raz pierwszy publicznie żądaniem francuskiego prezydenta Charlesa de Gaulle’a, aby Niemcy zachodni uznali granicę na Odrze i Nysie jako warunek ponownego zjednoczenia Niemiec. Strona niemiecka poddaje się „niebezpiecznej iluzji na temat stanu faktycznego i możliwości jego korekty”, mówiono do tego uzupełniająco z Paryża.[25] Nie zważając na to rząd i opozycja wciąż schlebiały Wypędzonym, aby nie odstraszyć ich jako wyborców. Jeszcze w roku 1961 zarząd SPD domagał się „powrotu Wypędzonych, czyli urzeczywistnienia ich prawa do ojczyzny”.[26]

Kittel wspomina wypowiedź de Gaulle’a jedynie na marginesie (str. 77). W zamian wyczerpująco zajmuje się mediami niemieckimi, które odegrały „główną rolę w zmianie klimatu wokół polityki wschodniej i kultury pamięci” (str. 31). Wymienia z nazwiska warszawskiego korespondenta Frankfurter Allgemeine Zeitung, Hansjakoba Stehle, który jako „bardziej zdecydowany zwolennik nowej polityki wschodniej” został przez wydawców FAZ zastąpiony przez „bardziej wstrzemięźliwą koleżankę”, dziennikarza telewizyjnego Jürgena Neven du Mont, który z powodu artykułu o Wrocławiu został przez związki Wypędzonych nazwany „zamaskowanym komunistą na służbie Gomułki” oraz dziennikarza telewizyjnego Klausa Bednarza, którego filmy dokumentalne miały być „problematyczne” (str. 153). O ataku wściekłych Wypędzonych na Neven du Monta podczas spotkania Ślązaków w 1963 r. w Kolonii Kittel umiał napisać tylko, że pół tuzina radykalnych nerwusów dało się porwać do obelg i gróźb, „podczas gdy sto tysięcy innych uczestników spotkania jedynie buczeniem artykułowało swoje niezadowolenie” (str. 44). Na taśmie to niezadowolenie brzmiało tak: „Zabić Neven du Monta! Nie potrzebujemy tych świń, które zdradzają ojczyznę. Wyślijcie tego osobnika do Polski! Żydowska świnia! Komunistyczna świnia! Polski pies! Zabić! Bolszewicy z Niemiec Wschodnich precz!”[27] Konserwatywna Deutsche Zeitung z 11 czerwca 1963 uznała to za „odmianę wolności opinii” i mówiła o wybuchu złości „z rozgoryczenia z powodu własnej niemocy”, chociaż Wypędzeni w żadnym czasie nie byli wydani bezbronnie wrogiemu w ich mniemaniu światu mediów. Oprócz 336 własnych periodyków o łącznym nakładzie okrągłych dwóch i pół miliona egzemplarzy również szeroko rozgałęziona według Kittela prasa Springera dbała o „pewną przeciwwagę”.

O ile już Konrad Adenauer starał się, aby, jak przyznał Kittel, „nie zawsze łatwe w utrzymaniu pod względem polityki zagranicznej” związki Wypędzonych nie urosły ponad miarę (str. 77), to SPD i FDP musiały użyć już naprawdę wszystkich sił, aby utrzymać w ryzach „najradykalniejszą grupę walczącą z polityką wschodnią Brandta i Scheela”, jak sam określił się BdV.[28] Znały one bolesne miejsce „notorycznie potrzebującego pieniędzy” BdV i cięły, aby zapewnić sobie nieco oddechu, między innymi środki dla prezydium Związku Wypędzonych. Ministerstwo ds. Stosunków Wewnątrzniemieckich wyjaśniło, że organizacja, która według własnych danych reprezentuje okrągłe 11 milionów ludzi, powinna właściwie być w stanie finansować swoje biuro federalne własnymi siłami. Według relacji BdV dopłaty do organizacji dla związków Wypędzonych w ciągu trzech lat zostały zmniejszone o połowę. Kittel łączy z tym pytanie, czy tego zdarzenia nie można interpretować „jako symptomu ‘wypędzenia Wypędzonych’ z niemieckiego społeczeństwa federalnego”. „Na pewno nie bezpośrednio”, brzmi jego odpowiedź, ale może kryło się za tym problematyczne wyobrażenie, że wschodnioniemieckie dziedzictwo kulturowe można pielęgnować bez tych, którzy pochodzą z odnośnych rejonów i są demokratycznie legitymowani do mówienia o starej ojczyźnie (str. 111). Przypuszczenie to trafia w próżnię, tym bardziej, że – jak przyznaje Kittel – rozwój etatu kulturalnego Ministerstwa ds. Wypędzonych nie musiał być koniecznie interpretowany jako oznaka „nowej wrogości” rządu federalnego wobec pracy kulturalnej Wypędzonych. Także w latach po roku 1969 istniały realne podwyżki w „znanej ograniczonej wysokości” (str. 113).

[srodtytul] Mylne obrazy [/srodtytul]

To, co zostało przedstawione jako konflikt pomiędzy Socjaldemokratami a Wypędzonymi, w rzeczywistości było konfliktem pomiędzy SPD a kierownictwem Związku Wypędzonych. W przeciwieństwie do wrażenia, jakie usiłuje wywołać prezydium BdV, opinie polityczne wypędzonych w każdym czasie różniły się pomiędzy sobą tak samo, jak u innych grup ludności. I tak w roku 1970 tylko 20 000 osób uczestniczyło w wielkiej manifestacji BdV przeciwko nowej polityce wschodniej z Franzem Josefem Straußem w roli głównego mówcy, czyli o wiele mniej niż podczas zwykłych zielonoświątkowych spotkań Wypędzonych. Rzeczywiście ta manifestacja symbolizowała strzał w plecy; najpóźniej od tego momentu Związki Wypędzonych według Kittela stały w jednej linii z CDU, a przede wszystkim z CSU i stawiały, jak wyrazili się Strauß i funkcjonariusz Wypędzonych Czaja, „legalny opór” przeciwko „partii rezygnacji Brandta i Scheela” (str. 105 i 111). Nie zważając na „duchowy stan wojny” (Kittel) pomiędzy partiami koalicji SPD/FDP i wielkimi związkami Wypędzonych (str. 171) rząd nigdy nie zakręcił całkowicie kurka z pieniędzmi dla związków Wypędzonych, ale nadal wspierał wschodnioniemiecką kulturę pamięci pomimo jej „potencjalnie rewizjonistycznych implikacji”[29]. To nie Bawaria, Badenia Wirtembergia czy Szlezwik-Holsztyn, ale kierowany przez SPD kraj związkowy Północna Nadrenia Westfalia według analizy BdV z roku 1974 uznawana była za „wzorowy kraj” dla patronatów nad byłymi niemieckimi powiatami i gminami na wschodzie. Kittel przyznaje, że „stara niemiecka narodowa nauka o Wschodzie” w niektórych punktach „rzeczywiście wymagała przeglądu”.[30]

Mylny obraz rysuje frankoński historyk również w odniesieniu do wyroku z Karlsruhe w sprawie Traktatu podstawowego z NRD. Czytelnik dowiaduje się tylko, że Trybunał Federalny w roku 1973 mocno pod względem prawnym zapisał dalsze istnienie Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r., że na gruncie prawa międzynarodowego nie można jeszcze ostatecznie dysponować Niemcami Wschodnimi i że tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej nawet w wyniku wejścia w życie Układu Warszawskiego nie stały się zagranicą. Brzmi to jak zwycięstwo krytyków Willy Brandta, w rzeczywistości jednak – i o tym u Kittela nie znajdziemy ani słowa – doznali oni klęski pod względem prawnym. Bawarskiemu rządowi w drodze wniosku w Karlsruhe nie udało się mianowicie odrzucić Traktatu o podstawach stosunków z NRD jako niekonstytucyjnego i tym samym nieważnego. Konstrukcja prawna o dalszym istnieniu Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r. rozbiła się tymczasem o normatywną siłę faktów. „Umową o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec” z 12 września 1990 r. ostateczny charakter granic zjednoczonych Niemiec został potwierdzony i uznany za istotny składnik pokojowego porządku w Europie. Tak zwana Umowa Dwa plus Cztery w imieniu Republiki Federalnej Niemiec została podpisana przez ówczesnego Ministra Spraw Zagranicznych Hansa-Dietricha Genschera (FDP). Ani on, ani Kanclerz Federalny Kohl (CDU) nie zostali z tego powodu zwymyślani jako „politycy rezygnacji”.

Z widowni znikł nie tylko okrzyk bojowy „Rezygnacja to zdrada”, ale także stawiane przez związki Wypędzonych żądanie stworzenia centralnej placówki zbiorczej dla rejestracji zbrodni wypędzeń, która w taki sam sposób, jak działo się to w przypadku „godnych potępienia zbrodni z czasów Hitlera” miała rejestrować również „godne potępienia zbrodnie sił zwycięskich”. Nie byłby to Manfred Kittel – żałuje on, że to żądanie pojawiło się ponownie dopiero w połowie lat sześćdziesiątych w kontekście debaty o przedawnieniu zbrodni nazistowskich i nie było „bardziej masowo reprezentowane” już wcześniej, kiedy „wątpliwości dotyczące historycznego wyrównania byłyby mniej powszechne” (str. 71). Musiałoby to jednak zdarzyć się jeszcze przed rokiem 1952, jeszcze zanim Theodor Heuss dał zwolennikom takiego wyrównania następującą odprawę: „Nazywanie bezprawności i brutalności innych po to, aby się na to powoływać, to postępowanie osób bez moralnych wymagań, które istnieją we wszystkich narodach. Taryfa cnoty, którą narody same się przystrajają, jest sprawą szkodliwą i banalną. Zagraża ona jasnemu, przyzwoitemu uczuciu do ojczyzny, które poniesie każdego, kto świadomie stoi w swojej historii, które temu, kto widzi wielkie rzeczy, może dać dumę i bezpieczeństwo, nie może go jednak sprowadzać na złą drogę tępoty faryzejskiej pewności siebie. Gwałtowność i bezprawie nie są rzeczami, które powinno się i wolno używać do wzajemnej kompensacji; ponieważ niosą one w sobie to złe niebezpieczeństwo kumulowania się w świadomości duchowej; ich waga staje się najgorszym ciężarem w pojedynczym losie, gorzej jeszcze, w losie ludów i narodów.”[31]

[srodtytul]Kittela „łańcuchy motywów” i wypędzenie [/srodtytul]

Pół wieku po dobitnym upomnieniu pierwszego prezydenta Republiki Federalnej Niemiec Manfred Kittel uskarża się na to, że w przeciwieństwie do ścigania zbrodni narodowego socjalizmu „setki tysięcy zbrodni wypędzeń” nie tylko nie było ściganych, ale „że to zło nie wywołało nawet większych debat społecznych w Republice Federalnej” (str. 180). Te debaty chciałby teraz oczywiście nadrobić. Wskutek rewolucji z lat 1989/90 i rozszerzenia UE na wschód miejscom pamięci „wypędzenie” i „niemiecki Wschód” przyrosła znowu „funkcja polityczna”, jaka w erze odprężenia w logiczny sposób już by jej prawie” nie przysługiwała (str. 183).

W jakim kierunku powinna przebiegać dyskusja, unaocznia krytyczna postawa Kittela wobec owych „części środowiska publicystycznego i intelektualnego”, u których widzi on tendencję „do postrzegania przymusowych wysiedleń Niemców ze Wschodu jedynie jako sprawiedliwej pokuty za winę wojny światowej i Holocaustu i rozwiązania niesprawiedliwego charakteru samego wypędzenia w prostej analizie przyczyn i skutków”. Przedstawienie utraty terenów wschodnich jako „wyłącznej konsekwencji wojny Hitlera” uważa za niewystarczające (str. 136), co kończy się przepisywaniem historii, a tym samym sprzeciwem wobec Angeli Merkel, która takim próbom udzieliła jednoznacznej odmowy. W swojej mowie na Westerplatte koło Gdańska wygłoszonej z okazji 70. rocznicy napaści Niemiec na Polskę oświadczyła: „Kiedy w moim kraju do dziś myślimy też o losie Niemców, którzy wskutek wojny stracili swoją ojczyznę, to czynimy to w świadomości odpowiedzialności Niemiec, która była na początku wszystkiego. Wtedy czynimy to, nie chcąc zmieniać niczego w trwającej zawsze historycznej odpowiedzialności Niemiec. To się nigdy nie zdarzy.”

Wraz z powołaniem na dyrektora fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” Manfredowi Kittelowi przybyły nowe możliwości do odrobienia „szerokich deficytów w kulturze pamięci”, na które się uskarżał. Sami Wypędzeni od początku okazywali niewielkie zainteresowanie zorganizowanym zajęciem się przeszłością. Według ankiety z Allensbach w połowie lat osiemdziesiątych tylko jeden procent Wypędzonych należał do jakiegoś ziomkostwa, jak donosił hamburski tygodnik Die Zeit w dniu 25. stycznia 1985 r. Według Kittela „tylko część” członków uczestniczy w działaniach organizacji wypędzonych. Konkretne zapytania o ilość członków BdV pozostawia bez odpowiedzi. Od trzydziestu lat wciąż jest mowa o dwóch milionach, przy tym wszystkie ziomkostwa należące do BdV mają w sumie tylko 323 000 członków.

Swoją krytykę „prostej analizy przyczyn i skutków” Kittel wyjaśnia w przypisie do swojej książki o „Wypędzeniu Wypędzonych” (str. 169). Mówi tam o „łańcuchach motywów rodzaju polityki narodowej, polityki władzy, ideologicznego i psychologii mas”, które współdziałały przy podejmowaniu decyzji o wypędzeniu i odsyła do „porównywalnie pod względem europejskim naszkicowanego” artykułu „Dekrety Beneša i wypędzenie”, który napisał wspólnie z byłym promotorem swojej pracy doktorskiej Horstem Möllerem.[32] W przeciwieństwie do tego, co obiecuje tytuł, autorom mniej chodzi o te dekrety, ale o wiele bardziej o nowe wyjaśnienie nowszej historii europejskiej. Chcieliby oni wyjąć wydalenie Niemców z Polski i Republiki Czechosłowackiej z bezpośredniego kontekstu historycznego, a mianowicie przyczynowości wojny i wypędzenia i tym samym tak dalece, jak to tylko możliwe, odciążyć Niemców ze współodpowiedzialności za wydarzenia powojenne, tak jak w roku 1986 Ernst Nolte próbował zrelatywizować niemiecką winę za masowy mord na Żydach przez odesłania do stalinowskiego „Archipelagu Gułag”. To, co Nolte wtedy drobiazgowo opisał, deputowany do Bundestagu z ramienia CSU i rzecznik Ziomkostwa Niemców Sudeckich, Walter Becher, sformułował już w roku 1979: „Holocaust był wszędzie”.[33] Dawnemu towarzyszowi broni Konrada Henleina przysługuje prawdopodobnie także duchowe autorstwo Kittela „Wypędzenia Wypędzonych”, w końcu Becher w związku z nowymi zaleceniami podręczników pod koniec lat siedemdziesiątych mówił o zamierzonym „wygnaniu niemieckiej kultury i historii”.[34] Zdaje się, że także słownictwo Ernsta Noltego zachwyciło Kittela. U niego czytaliśmy: „Czy ‘morderstwo klasowe bolszewików’ nie było logicznym i faktycznym prius dla ‘mordu rasowego’ narodowych socjalistów?”[35] Kittel wyraża się podobnie. U niego czytamy: „Wprawdzie wypędzenie bez faktycznego prius terroru narodowosocjalistycznego zapewne nie miałoby miejsca, ale sam ten czynnik nie wystarcza do wyjaśnienia historycznie wielopłaszczyznowej akcji wypędzeń.”[36]

Do przyczyn przymusowych wysiedleń na wschodzie Europy i ich nieobecności w zachodniej części kontynentu Kittel i Möller zaliczają ideę etnicznie homogenicznego państwa narodowego. Czesi mieli przez stulecia doświadczać Niemców jako „narodu z roszczeniem wyższości kulturalnej i – wywodzącym się z niego roszczeniem dominacji politycznej”. Ponieważ rany narodów słowiańskich – jak wyrażają się obaj autorzy – po długich latach obcego panowania „mocno paliły”, to w „niejako nadrabianym akcie nacjonalistycznym zrealizowały one mniej lub bardziej represyjną politykę przeciwko niemieckim – i innym –mniejszościom”, teza, którą narodowy ruch Niemców sudeckich od dawna przytacza na usprawiedliwienie swojej nielojalności wobec państwa czechosłowackiego. Hitler musiał jakoby „nie dopiero zdobyć, ale jedynie celowo podpalić materiał wybuchowy”, aby pod pretekstem rewizji Wersalu (i St. Germain) stworzyć geostrategiczne warunki wyjściowe dla planowanej „wojny o przestrzeń życiową” ze Związkiem Radzieckim.

To, że nacjonalistycznie usposobieni aktywiści mniejszości niemieckich swoim nielojalnym zachowaniem przyczynili się do wywołania potencjału konfliktu, Kittel/Möller uznają tylko w sposób ograniczony. Ten argument jest według nich niewystarczający jako „generalny klucz do wyjaśnienia” kolektywnego wypędzenia Niemców, chociaż jest możliwe – jak pisze Alfred M. de Zayas, krytyk alianckiej polityki wypędzeń – „wykazanie na podstawie dokumentów” udziału osób o narodowości niemieckiej w „nielojalnych akcjach lub sprzysiężeniach przed wojną w Polsce i Czechosłowacji”.[37] Według relacji de Zayasa niemieckie mniejszości zrobiły niewiele dla wywołania inwazji Hitlera – wzięły na siebie więcej winy, niż częściowo zgodziły się na rasistowską arogancję nowych władców i traktowały narody słowiańskie w latach okupacji po ludzku. Z rozgoryczenia wobec folksdojczów w Polsce i Czechosłowacji powstał według słów de Zayasa „potężny impuls do rozwiązania sprawy raz na zawsze”.[38]

[srodtytul]Masaryk nie lepszy niż Henlein? [/srodtytul]

Przez „grubiańską współczesną logikę” postrzegania wypędzenia jako „jądra usprawiedliwionego odwetu i wskazującego przyszłość etnicznego rozwiązania” (str. 564), Kittel i Möller niewiele mają na myśli. Dla „nieustabilizowanych, chwiejnych demokracji” w Europie Środkowowschodniej niemieckie grupy narodowe oznaczały „nieprzejrzane wyzwanie egzystencjalne”. Brakowało im „pewności siebie wielkiego narodu” i owego opanowania, z którym Francuzi respektowali „szczególne cechy” Niemców w Kraju Saary. Od samego początku ojcowie założyciele Czechosłowacji mieli „bardzo problematyczny stosunek” do Niemców w kraju. Jakby wciąż jeszcze nie pojął „procesu budzenia się narodów bez historii”[39], jakby wciąż jeszcze także po 90 latach trzeba było wątpić w legalność utworzenia państwa czechosłowackiego, pisał Kittel w Frankfurter Allgemeine Zeitung: „skoro mówi się, że sudecki przywódca Konrad Henlein w roku 1938 stał się zdrajcą państwa czechosłowackiego, to kim wobec tego byli – według tych samych kryteriów – Masaryk i Beneš w 1918 w stosunku do monarchii Habsburgów?” [40]

To, że historyk ma odwagę wyjścia do opinii publicznej z takim porównaniem, wiąże się z rozpowszechnioną nieznajomością zdarzeń pomiędzy Morawą a Wełtawą. Ta nieznajomość, wynikająca po części również z niechęci większości Niemców, ale też większości Europejczyków do zajmowania się historią i rolą niemieckich mniejszości w Europie Środkowowschodniej umożliwiła niemieckiemu ruchowi narodowemu zakotwiczenie swojego obrazu historii jako prawdy historycznej w publicznej świadomości. Rolę Henleina przed rokiem 1938 Kittel i Möller opisują całkowicie bezkrytycznie z punktu widzenia ziomkostwa Niemców Sudeckich, chociaż jako środka zaradczego należało użyć np. dobrze ugruntowanej dwutomowej historii stosunków niemiecko-czeskich, tak samo jak Jana Křena „Wspólnoty konfliktów”. [41] Sam Henlein swoją rolę opisał później tak: „Aby chronić się przed wtrącaniem się Czechów, byliśmy zmuszeni kłamać i wypierać się naszego przywiązania do sprawy narodowego socjalizmu. Chętniej przyznawalibyśmy się otwarcie do narodowego socjalizmu. Pytanie jednak, czy bylibyśmy wówczas w stanie wypełnić nasze zadanie – zniszczyć Czechosłowację.”[42]

Także „Anschluss” Sudetów do Rzeszy Niemieckiej obaj historycy przedstawiają w stylu „Propagandy Heim ins Reich”. Według ich słów wypełniało się w ten sposób najgorętsze życzenie większości Niemców sudeckich, aby zobaczyć swoją ojczyznę „znowu pod zwierzchnictwem niemieckim”, tak jakby kiedykolwiek już żyli pod zwierzchnictwem niemieckim.

Sami Czesi według wrażenia Kittela i Möllera w porównaniu z Polakami czy Jugosłowianami wyszli z tego bez szwanku, chociaż niemiecka polityka okupacyjna w „poniżonych do protektoratu Czechach” zawsze była wystarczająco straszna. Mimo to wszystko miałoby przemawiać za tym, aby „kwestię rzeczywistego wymiaru terroru narodowosocjalistycznego traktować z ostrożnością jako czynnik doświadczenia dla polityki wypędzeń lub nie-wypędzeń”.[43] Beneš dał rozpoznać, że u podstaw jego polityki nie leżały doświadczenia z Trzecią Rzeszą, ale „motywy leżące historycznie głębiej”. Jako dowód na „starsze, zakorzenione od długiego czasu w konfliktach narodowościowych motywy wypędzeń” Kittel bez podania źródeł cytuje Beneša słowami: „Przypomnijcie sobie o tym, co przydarzyło się nam w wyniku germanizacji przez wszystkie te stulecia od czasu Husytów”.[44] W każdym razie doświadczenia z Niemcami nazistowskimi i Niemcami nie były ponoć jedyną przyczyną przymusowego wydalenia; co najwyżej przyczyniły się „decydująco do radykalizacji starszych narodowych afektów” (str. 562).

W opublikowanym 2 kwietnia 2005 r. wywiadzie Manfred Kittel snuł dalej ten wątek. Pytanie do niego brzmiało: „Wypędzenie Niemców z terenów wschodnich byłej Rzeszy Niemieckiej jest ważnym tematem dla prawicowych ekstremistów. Pan twierdzi, że o tym nie wolno mówić w Niemczech. Dlaczego prawicowi ekstremiści instrumentalizują ten temat?” Odpowiedź: „Wiąże się to z błędnym wyobrażeniem prawicowych ekstremistów, że istnieją homogeniczne wspólnoty narodowe. Prawicowi ekstremiści wyobrażają sobie etnicznie homogeniczną niemiecką ‘aryjską’ wspólnotę narodową, którą należy za wszelką cenę utrzymywać „czystą”, wzmacniać czy też podnosić na duchu. Widocznie kręgi prawicowych ekstremistów sądzą, że uda się to, jeśli wystylizują rzekomą rolę ofiarną własnego narodu. Ten topos wciąż powtarza się w retoryce prawicowych ekstremistów: biedny i mniej lub bardziej niewinny obu wojen światowych naród niemiecki jest stale dyskryminowany moralnie i wykorzystywany finansowo przez międzynarodową wspólnotę państw, najpóźniej od roku 1945. Na tym tle debata o wypędzeniu dostarcza argumentów pasujących do schematu ofiary prawicowych ekstremistów. Prezydent Federalny Köhler mówił kiedyś o ‘przyczynie wywołującej’. Tą ‘przyczyną wywołującą’ wypędzenie Niemców była więc kiedyś polityka przemocy Narodowych Socjalistów na wschodzie Europy podczas Drugiej Wojny Światowej. Natomiast prawicowi ekstremiści uważają, że fenomeny i rozwoje, jak choćby panslawizm czy ucisk mniejszości niemieckojęzycznych wskutek Traktatu Wersalskiego doprowadziły w końcu do tego wypędzenia. Jak ważne by w rzeczywistości nie były jednak te czynniki dla głębszego zrozumienia ideologii wypędzeń, tak mylne jest nadawanie im większej wagi niż polityce narodowych socjalistów.”[45]

[srodtytul] Podsumowanie [/srodtytul]

Tym, co Manfred Kittel chce nam powiedzieć swoimi publikacjami jest: Po pierwsze: możemy zapomnieć o przeszłości narodowosocjalistycznej, ona jest już załatwiona. Po drugie: Wypędzonym (czytaj: Niemcom) musi być w końcu oddana sprawiedliwość. Po trzecie: państwa wypędzające muszą w końcu załatwić też swoją przeszłość. Polska i Czechy powinny przyznać, że sama wojna i zbrodnie narodowych socjalistów nie skłoniłyby ich do wypędzenia Niemców, gdyby już od dawna nie chodziło im o rozliczenie się z Niemcami. Poza tym, przy całym złu, jakie ich spotkało, nie powinni zapomnieć, jakich dobrodziejstw użyczyła im niemiecka pilność.

To, o co zdaniem Kittela chodzi, opisuje on powołując się na polityka CDU i przewodniczącego Towarzystwa Polsko-Niemieckiego, Friedberta Pflügera, na koniec tak: „Na pewno Wypędzeni i świadomi historii Niemcy zaakceptują wewnętrznie ‘ostateczność dzisiejszej granicy pomiędzy Niemcami a Polską’, tak jak została ona przypieczętowana w roku 1990 na gruncie prawa międzynarodowego, tym szybciej ‘kiedy odczują’, że nie zaprzecza się ’700-letniej niemieckiej przeszłości‘ w dużych częściach dzisiejszej Polski – i do niemieckiego dziedzictwa kulturowego w dzisiejszych Czechach czy innych regionach Europy Środkowowschodniej odnosi się to samo” (str. 185).

Ponad tym wszystkim nie można zapominać, jaki kierunek wyznaczył Bundestag. W Ustawie o utworzeniu fundacji Niemieckie Muzeum Historyczne cel fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie w § 16 opisany jest następująco: „Celem tej niesamodzielnej fundacji jest podtrzymywanie w duchu pojednania pamięci o ucieczkach i wypędzeniach w20. wieku w historycznym kontekście Drugiej Wojny Światowej i narodowosocjalistycznej polityki ekspansji i zagłady i jej skutków.”

[i]Tłumaczenie Małgorzata Wilczyńska[/i]

[i]W oryginale tekst ukazał się w niemieckim piśmie nauk historycznych "Zeitschrift fur Geschichtswissenschaft", nr 1, 2010 rok [/i]

[ramka]Kurt Nelhiebel

Urodził się w 1927 roku w okolicach Liberca w Czechosłowacji, na pograniczu z Niemcami. Jest niemieckim dziennikarzem prasowym i radiowym. Należał do tych Niemców sudeckich, którzy demonstrowali poglądy antyfaszystowskie. Mimo to po wojnie został wysiedlony do Niemiec. Na początku lat 60. był reporterem gazety „Gemeinde”, pisma wspólnoty żydowskiej w Wiedniu. W 1963 roku napisał 21 relacji z procesu strażników obozowych z Auschwitz, który odbył się we Frankfurcie nad Menem. Pracował w dziale informacji rozgłośni w Bremie. Jest autorem siedmiu książek o skrajnej prawicy w RFN i historii Niemców Sudeckich [/ramka]

[ramka]Przypisy

[1] Manfred Kittel, Vertreibung der Vertriebenen? Der historische deutsche Osten in der Erinnerungskultur der Bundesrepublik (1961 – 1982) [Wypędzenie Wypędzonych? Historyczny Wschód niemiecki w kulturze pamięci Republiki Federalnej (1961 – 1982), Monachium 2007.

[2] Ralph Giordano, Die zweite Schuld oder Von der Last, ein Deutscher zu sein [Druga wina albo O ciężarze bycia Niemcem], Hamburg 1987.

[3] die tageszeitung, 9.5.2006

[4] Informacja Związku Wypędzonych (BdV) z dnia 7.7.2009. W wywiadzie dla Spiegla Kittel przypomniał najpierw swoją tezę o wypędzeniu Wypędzonych: „Czasami Wypędzeni w Republice Federalnej musieli czuć się wypędzonymi po raz drugi – tym razem z publicznej pamięci.” Der Spiegel, nr 53, 28.12.2009, Str. 38.

[5] Manfred Kittel, Die Legende von der „Zweiten Schuld”. Vergangenheitsbewältigung in der Ära Adenauer [Legenda o „Drugiej winie”. Pokonywanie przeszłości w erze Adenauera], Berlin 1993.

[6] Gustav Seibt, w: Die Zeit, nr 23/2000.

[7] Junge Freiheit, 14.1.2000.

[8] Protokół Bundestagu, 18. lutego 1960, str. 5584 i nast.

[9] Hermann Greive, Geschichte des modernen Antisemitismus in Deutschland [Historia nowożytnego antysemityzmu w Niemczech], Darmstadt 1983, str. 173.

[10] Frankfurter Rundschau, 10.3.1964.

[11] Conrad Taler (Kurt Nelhiebel), Asche auf vereisten Wegen. Eine Chronik des Grauens – Berichte vom Auschwitz-Prozeß [Popiół na zlodowaciałych drogach. Kronika zgrozy – raporty z procesu oświęcimskiego], Kolonia 2003, str. 22.

[12] Die Tat. Wochenzeitung der deutschen Widerstandsbewegung. Interessenorgan der Hinterbliebenen und Opfer [Die Tat. Tygodnik niemieckiego ruchu oporu. Organ interesów pozostałych przy życiu i ofiar], nr 38/1959. Por. Der Bund, Berno, 18.3.1960.

[13] Kurt Nelhiebel, So war das mit Herrn Oberländer [Tak to było z panem Oberländerem], w: Blätter für deutsche und internationale Politik, nr 9-2004.

[14] Marc von Miquel, Ahnden oder amnestieren? Westdeutsche Justiz und Vergangenheitspolitik in den sechziger Jahren [Karać czy udzielać amnestii? Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości i polityka przeszłości w latach sześćdziesiątych], Getynga 2004, str. 63; Alexander von Brünneck, Politische Justiz gegen Kommunisten 1949-1968 [Polityczny wymiar sprawiedliwości przeciwko komunistom 1949-1968], Frankfurt nad Menem 1978, str. 229.

[15] Die Welt, 22. listopada 1958.

[16] Manfred Messerschmidt/Fritz Wüllner, Die Wehrmachtsjustiz im Dienste des Nationalsozialismus. Zerstörung einer Legende [Wymiar sprawiedliwości Wehrmachtu w służbie narodowego socjalizmu. Upadek legendy], Baden-Baden 1987.

[17] Conrad Taler (Kurt Nelhiebel), Zweierlei Maß. Oder: Juristen sind zu allem fähig [Podwójna miara. Albo: Prawnicy są do wszystkiego zdolni], Kolonia 2002, str. 140 i nast.

[18] Źródła: Die Tat, 21.3.1964; Israelitisches Wochenblatt, Zürich, 25.3.1964; Associated Press (AP), 30.4.1964; Der Spiegel, nr 15/1964; Taler, Asche auf vereisten Wegen.

[19] Der Tagesspiegel, 16.7.2009.

[20] Kittel, Vertreibung der Vertriebenen?, str. 7.

[21] Manfred Kittel/Horst Möller, Die Beneš-Dekrete und die Vertreibung der Deutschen im europäischen Vergleich [Dekrety Beneša i wypędzenie Niemców w porównaniu europejskim], w: Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte 54 4 (2006), str. 568.

[22] Ingo Haar, Die deutschen „Vertreibungsverluste” – Zur Entstehungsgeschichte der „Dokumentation der Vertreibung” [Niemieckie „straty w wyniku wypędzeń“ – o historii powstania „Dokumentacji wypędzeń“], w: Tel Aviver Jahrbuhfrdush ecihe3 20) t.2122 oe he/ŁgnRuek/anrMcesn(y.,Usrne re n ogndsKntut Bvleug o,i n ahdmĄrte ecď u ecihedrdushnBvleugwseshf uch für deutsche Geschichte 35 (2007), str. 251-272. Josef Ehmer/Jürgen Reulecke/Rainer Mackensen (wyd.), Ursprünge, Arten und Folgen des Konstrukts „Bevölkerung“ vor, im und nach dem „Dritten Reich“. Zur Geschichte der deutschen Bevölkerungswissenschaft [Źródła, rodzaje i następstwa konstruktu „ludność“ przed, w i po „Trzeciej Rzeszy“. O historii niemieckiej nauki o ludności , Wiesbaden 2009.

[23] Volker Rhode, Völker auf dem Wege. Verschiebungen der Bevölkerung in Ostdeutschland und Osteuropa [Ludy w drodze. Przesunięcia ludności w Niemczech Wschodnich i Europie Wschodniej], Kilonia 1952.

[24] Kittel/Möller, Die Beneš-Dekrete, str. 541.

[25] Frankfurter Allgemeine Zeitung, 2.4.1959.

[26] Frankfurter Allgemeine Zeitung, 24.1.1961.

[27] Frankfurter Rundschau, 11.6.1963.

[28] Doskonały przegląd organizacji Niemców Sudeckich w okresie pomiędzy 1945 a 1955 daje Tobias Weger, „Volkstumskapf” ohne Ende? Sudetendeutsche Organisationen, 1945-1955 [„Walka narodowościowa” bez końca? Organizacje Niemców sudeckich, 1945-1955], Frankfurt nad Menem m.in. 2008.

[29] Kittel, Vertreibung der Vertriebenen?, str. 106.

[30] Tamże, str. 173.

[31] Mowy niemieckich Prezydentów Federalnych Heussa, Lübkego, Heinemanna, Scheela, Monachium 1979, str. 20.

[32] Kittel/Möller, Die Beneš-Dekrete.

[33] Mowa podczas Dnia Niemców Sudeckich w Monachium, 3.6.1979, w: Deutsch-Tschechische Nachrichten, nr 66/2005, str. 10.

[34] Kittel, Vertreibung der Vertriebenen?, str. 142.

[35] Frankfurter Allgemeine Zeitung, 6 czerwca 1986.

[36] Kittel, Vertreibung der Vertriebenen?, str. 169.

[37] Alfred M. de Zayas, Die Anglo-Amerikaner und die Vertreibung der Deutschen [Anglo-Amerykanie i wypędzenie Niemców], Monachium 1977, str. 28.

[38] Tamże str. 30.

[39] Karl Renner, cyt. za: Johann Wolfgang Brügel, Tschechen und Deutsche 1918-1938, Band I [Czesi i Niemcy 1918-1938, tom I], Monachium 1967, str. 109.

[40] Frankfurter Allgemeine Zeitung, 12.7.2005.

[41] Brügel, Tschechen und Deutsche; Jan Křen, Die Konfliktgemeinschaft. Tschechen und Deutsche 1780-1918 [Wspólnota konfliktów. Czesi i Niemcy 1780-1918], Monachium 2000.

[42] Der Neue Tag, 5.3.1941.

[43] Kittel/Möller, Die Beneš-Dekrete, str. 578.

[44] Frankfurter Allgemeine Zeitung, 12.7.2005.

[45] www.netz-gegen-nazis.de [/ramka]

Żadna niemiecka grupa ludności nie doświadczyła po Drugiej Wojnie Światowej tak wiele politycznej uwagi jak Wypędzeni – ani osoby poszkodowane w wyniku bombardowań, ani wdowy wojenne, nie wspominając już całkiem o politycznych ofiarach władzy narodowosocjalistycznej. Mimo to Wypędzeni zawsze czuli się skrzywdzeni. Ponad 60 lat po wypędzeniach ich cierpienie w opinii Związku Wypędzonych wciąż jeszcze nie jest w wystarczającym stopniu przyjmowane do wiadomości. Zaradzenia temu rzekomemu złu podjął się urodzony w 1962 r. historyk Manfred Kittel. W studium o sytuacji wypędzonych po zakończeniu wojny[1] przejmuje on ich skargi i po 185 stronach tekstu z pomocą 242 cytatów z „Deutscher Ostdienst” (DOD), organu Związku Wypędzonych, dochodzi do wniosku, jakoby od początku strukturalnie trudna sytuacja ”kultury pamięci o historycznym niemieckim Wschodzie” w latach siedemdziesiątych za czasów koalicji socjalliberalnej rozwinęła się tak niekorzystnie, że przyjęła „cechy drugiego, duchowego wypędzenia Wypędzonych” (str. 183). Kittel podchwytuje tym samym stworzone przez Ralpha Giordano pojęcie „drugiej winy”, wedle którego Niemcy po pierwszej winie z czasów Hitlera poprzez jej późniejsze wyparcie ściągnęli na siebie drugą winę.[2]. Tezę tę uważa za legendę. Jego własna legenda o „wypędzeniu Wypędzonych” kończy się przyznaniem, że u socjaldemokratów Wypędzeni zawsze mogli czuć się dobrze. Według niego pod względem polityki wschodniej Willy Brandt dokonał tylko tego, czego czołowi politycy CDU już po nim oczekiwali, ale tylko nie wypowiadali głośno. Brzmi to tak: „Zadziwiająco duża gotowość ludności Republiki Federalnej nie tylko do politycznego uznania granicy na Odrze i Nysie, ale też niejako do duchowego skreślenia starego Wschodu, zdaje się nie być w żadnym razie wyłącznie rezultatem pozapolitycznego zmysłu rzeczywistości w erze odprężenia lub tendencji do wypierania motywowanych polityką odprężenia. O wiele bardziej była ona zakorzeniona w tendencjach, które miały swój początek już w latach pięćdziesiątych” (str. 175). Tak samo jak Brandt, również Adenauer miał być przekonany o tym, „że tereny wschodnie nigdy więcej nie będą już należały do Niemiec” (str. 77). Pomiędzy partiami Unii a Socjaldemokratami już w czasach Wielkiej Koalicji Kurta Georga Kiesingera miał istnieć wyższy stopień konsensusu w sprawach polityki wschodniej, niż powszechnie przypuszczano. Decyzję o negocjacjach ze Związkiem Radzieckim miała podjąć już Wielka Koalicja, a nie dopiero koalicja socjalliberalna (str. 102).

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką