Na stronie internetowej Sejmu można znaleźć informację o projekcie zmiany Konstytucji RP złożonym w lutym tego roku do laski marszałkowskiej przez grupę posłów PO (druk sejmowy nr 2989). Pod projektem podpisanych jest ponad 100 partyjnych koleżanek i kolegów marszałka Bronisława Komorowskiego, m.in. Jarosław Gowin, Andrzej Halicki, Małgorzata Kidawa-Błońska, Joanna Mucha, Stefan Niesiołowski, Sławomir Nowak i – jako przedstawiciel wnioskodawców – Grzegorz Schetyna. 27 kwietnia marszałek zakwalifikował konstytucyjną inicjatywę swoich kolegów do pierwszego czytania w Sejmie.
Projekt jest zbiorem kilkunastu poprawek, których nie spaja żadna klarowna koncepcja ustrojowa ani przewodnia myśl. Chyba że za taką uznamy małostkowe wręcz deprecjonowanie urzędu prezydenta RP. Dotyczy ono zarówno jego symbolicznego wymiaru, jak i realnych atrybutów władzy. Trudno to pogodzić z siłą demokratycznego mandatu, jaką w Polsce głowa państwa czerpie z powszechnych wyborów.
Obowiązujący przepis konstytucji, zgodnie z którym prezydent jest „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej”, projektodawcy chcą zastąpić określeniem prezydenta jako „reprezentanta państwa” bez przymiotnika, pasującym także do każdego ambasadora. Dlaczego dotychczasowe sformułowanie przeszkadza politykom Platformy?
Jeśli chodzi o realne atrybuty władzy prezydenta, to przede wszystkim chcą oni osłabić prezydenckie weto ustawodawcze. Do jego odrzucenia ma wystarczyć bezwzględna większość głosujących posłów zamiast dotychczasowych trzech piątych. Przy tak osłabionym wecie Sejm, który w wyniku innych zawartych w projekcie PO poprawek ma zostać zmniejszony (do 300 miejsc) i może być zdominowany przez jedną partię (w razie wprowadzenia większościowego systemu wyborczego), nie będzie musiał się liczyć w pracach ustawodawczych ani z głową państwa, ani z opozycją.
W kilku dziedzinach, w których konstytucja daje dziś prezydentowi dużą swobodę oceny przedstawianych mu inicjatyw, jego rola ma zostać zredukowana do funkcji formalnego wykonawcy woli innych polityków lub urzędników. Prezydent byłby kimś w rodzaju notariusza państwa, gotowego do sporządzenia odpowiedniego dokumentu, gdy życzy sobie tego inny ośrodek władzy.