Przemeblowanie

Nowy program Prawa i Sprawiedliwości będzie umiarkowanie lewicowy, tradycjonalistyczno-klerykalny i lekko ksenofobiczny – pisze prawnik i publicysta

Aktualizacja: 06.07.2010 09:43 Publikacja: 06.07.2010 01:24

Wojciech Sadurski

Wojciech Sadurski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Na dłuższą metę równie ważnym efektem wyborów prezydenckich 2010 co zwycięstwo Bronisława Komorowskiego – zwycięstwo, które przyjmuję z uczuciem zadowolenia i ulgi – jest metamorfoza PiS wynikająca ze strategicznej decyzji Jarosława Kaczyńskiego o odejściu od linii politycznej, którą skrótowo można nazwać linią IV RP. Metamorfoza ta, wymuszona przez dość racjonalną kalkulację polityczną dokonaną przez prezesa PiS w kontekście tych konkretnych wyborów, będzie miała skutki długofalowe, obejmujące niewątpliwie także wybory parlamentarne 2011, a także scenę polityczną, która się wyłoni po wyborach 2011.

W konsekwencji utworzy się nowa konstelacja polityczna – z dwiema partiami lewicowymi (lewicowo-liberalnym SLD i lewicowo-tradycjonalistycznym PiS), z hegemonistyczną partią umiarkowanie prawicową o coraz bardziej nieostrym programie (PO) i z luką na prawicy tradycjonalistyczno-wolnorynkowej. Ta ostatnia luka zresztą mnie specjalnie nie martwi, ale ponieważ natura, także polityczna, nie znosi próżni, to prędzej czy później możemy się spodziewać ugrupowania na wzór amerykańskiego „Tea Party”, które zechce zagospodarować to właśnie miejsce.

W amerykańskich naukach politycznych wśród badaczy zajmujących się wyborami prezydenckimi istnieje pojęcie „wyborów przegrupowujących” (realignment elections). To wybory o szczególnym, przełomowym znaczeniu. Ich ważność nie polega wszakże na tym, kto je wygrał, ale na tym, że są one znakiem fundamentalnego przebudowania dotychczasowych konfiguracji i koalicji politycznych.

[srodtytul]Preludium do 2011[/srodtytul]

Wydaje mi się, że takie przemeblowanie sceny politycznej nastąpiło właśnie teraz w Polsce w wyniku wolty Jarosława Kaczyńskiego, odrzucającego cały zestaw pojęć i haseł IV RP jako legitymizującą podstawę PiS. Dziś kluczowe pytanie dotyczy tego, czy przemiana PiS z partii zapiekłej, małostkowej, podniecającej się brudami przeszłości w umiarkowaną partię lewicowo-tradycjonalistyczną (łączącą mocny program socjalno-roszczeniowy z tradycjonalizmem obyczajowo-prawnym i niechęcią do świeckości państwa) na trwałe przemebluje polską scenę polityczną i przygotuje grunt pod nowy krajobraz polityczny, w którym odbędą się najbliższe wybory parlamentarne.

Wybory prezydenckie 2010 muszą być zatem interpretowane przede wszystkim jako preludium do wyborów parlamentarnych 2011. To wynika z natury polskiego systemu politycznego oscylującego wokół parlamentu i gabinetu, a nie wokół urzędu prezydenckiego.

W odróżnieniu od wielu krytyków Jarosława Kaczyńskiego nie zadawałem sobie w czasie tej kampanii pytania o „szczerość” jego przemiany. Kategoria „szczerości” tak się ma do polityki jak kategoria „piękna” do chirurgii. Nie należy do tej narracji. Nie jest istotne ani ciekawe, czy politycy są w swych deklaracjach, w tym także znamionujących fundamentalne zmiany programu, szczerzy w psychologicznym sensie. Istotne i ciekawe jest, czy zmiany te mają szansę być trwałe, a zatem wpłynąć długofalowo na konfigurację polityczną w kraju, czy też są raczej chwilowymi odruchami powodowanymi impulsem lub krótkoterminowymi rachubami taktycznymi.

W moim przekonaniu przemiana Jarosława Kaczyńskiego (a co za tym idzie – PiS) należy do pierwszej kategorii, tzn. ma charakter długofalowy, trwały i strategiczny. Przekonanie to wynika z kalkulacji – w pełni potwierdzonej wynikami drugiej tury wyborów – że fundamentalna zmiana programu PiS przysporzyła mu więcej zysków niż strat. A ponieważ – mimo rozmaitych jednostkowych kontrdowodów – Jarosław Kaczyński jest politykiem racjonalnym, dokonanie przez niego takiego rachunku strat i zysków stanowi gwarancję, że przemiana PiS ma charakter trwały i stabilny.

[srodtytul]Pogrzeb IV RP[/srodtytul]

To, co jeszcze do niedawna stanowiło o specyfice tej partii, co ją wyróżniało na tle innych i przez jakiś czas przysparzało jej zwolenników, w coraz większym stopniu stało się jej garbem i obciążeniem: kompromitowało, miast przyciągać, ośmieszało, miast intrygować. Obsesyjne skupianie się na lustracji i dekomunizacji w sytuacji, gdy ewentualni dawni TW i oficjele PZPR to najczęściej starcy z minimalnymi możliwościami wpływu na politykę demokratycznego państwa, ukazywało, zwłaszcza młodym ludziom, anachroniczny charakter tej partii.

Najlepiej ujął to rzecznik sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego Paweł Poncyljusz: „Co roku prawo głosu uzyskują ludzie urodzeni już długo po stanie wojennym (…) I co? Mamy z nimi dyskutować o dekomunizacji i lustracji?” („Plus Minus”, 12 czerwca 2010 r.). Zresztą kluczowe tu były wyniki wyborów z 2007 roku, gdy Polacy powiedzieli PiS, co myślą o lustracyjno-dekomunizacyjnej obsesji, o polityce haków, układów i podejrzliwego doszukiwania się wrogich demonów w każdej krytyce nieudolnego skądinąd rządu.

[wyimek]Zmiana programu przysporzyła Kaczyńskiemu więcej zysków niż strat. A ponieważ jest on politykiem racjonalnym, mamy gwarancję, że przemiana PiS ma charakter trwały[/wyimek]

Grupka wyznawców polityki paranoidalnej krajowej i papkinowskiej międzynarodowej znalazła jeszcze na ponad dwa lata gniazdko w Pałacu Prezydenckim, ale był to już łabędzi śpiew tej formacji.

Tragedia 10 kwietnia przyspieszyła tylko zmianę, która i tak musiała nastąpić, jeśli PiS chciał utrzymać swój polityczny stan posiadania: na partię skoncentrowaną na walce z upiorami przeszłości znaczącego zapotrzebowania w dzisiejszej Polsce nie ma. Roszada Jarosława Kaczyńskiego, wybierającego przyszłość i dezawuującego (często, ku konsternacji swych twardogłowych wielbicieli) rozmaite brewerie i głupstwa tzw. IV RP, jest więc czymś całkowicie racjonalnym z punktu widzenia jego partii i jego samego.

Co więc po odrzuceniu rozliczeń i polityki historycznej zostało w programie PiS? Sądząc z przebiegu kampanii, zostały trzy filary programowe mające szanse utrwalić miejsce PiS na polskiej scenie politycznej, a nawet zwiększyć (choć chyba niezbyt znacznie) jej stan posiadania.

Po pierwsze silny tradycjonalizm obyczajowo-prawny powiązany z wielką uległością wobec roszczeń Kościoła w zakresie dyktowania kształtu polskiego prawa.

Po drugie niechęć i podejrzliwość (czasem całkiem uzasadniona) względem wolnego rynku i prywatyzacji.

Po trzecie sceptycyzm wobec dalszej politycznej integracji w ramach unii Europejskiej.

Składa się to na program umiarkowanie lewicowy, tradycjonalistyczno-klerykalny i lekko ksenofobiczny, dla którego w Polsce istnieje znaczące poparcie. Drugi filar będzie łączył PiS z SLD, ale filary pierwszy i trzeci stanowić będą jego znaczące wyróżniki niepozwalające na jakąkolwiek poważniejszą koalicję programową między tymi partiami. Hegemonistyczna rola Platformy pozostanie zatem na jakiś czas niezagrożona, tym bardziej że na prawicy nie będzie dla niej żadnej parlamentarnej alternatywy.

[srodtytul]Kampania lekko nierealna[/srodtytul]

A sama kampania wyborcza? Miała w sobie coś lekko nierealnego, bo kandydaci mówili o tym, na co i tak prezydent nie ma wpływu, a nie mówili o tym, co od prezydenta naprawdę zależy. Jednym z nielicznych samoistnych uprawnień konstytucyjnych prezydenta jest rzecz niebagatelna, bo inicjowanie zmiany samej konstytucji – ale to zagadnienie w kampanii (o ile dobrze wiem) nie zaistniało, choć przecież od stycznia PiS ma swój nowy projekt konstytucji, dostępny na stronach internetowych tej partii.

Nie usłyszeliśmy też o tym, jak obaj kandydaci wyobrażają sobie współpracę z rządem, np. w zakresie polityki zagranicznej, gdzie zarówno konstytucja, jak i orzeczenie kompetencyjne Trybunału Konstytucyjnego z maja 2009 r. wyraźnie odsuwają prezydenta na dalszy plan – nie na tyle jednoznacznie wszakże, by ambitnemu politykowi nie stwarzać pokus rozpychania się.

Nie usłyszeliśmy o zasadach rządzących wetowaniem ustaw: czy kandydaci będą preferowali wstrzemięźliwość czy aktywizm.

Jednym słowem kampania nie toczyła się wokół technologii władzy – co jest medialnie mniej atrakcyjne, ale bardziej istotne z punktu widzenia rzeczywistej roli prezydenta w naszym skomplikowanym, mieszanym, parlamentarno-prezydenckim systemie władzy – ale bardziej wokół całościowego programu rozciągającego się od służby zdrowia po parytety czy politykę rolną, na które prezydent ma wpływ minimalny.

Nie jest to jednak zarzut pod adresem kandydatów, tylko stwierdzenie prostego faktu, że połączenie bezpośredniego wyboru prezydenta z jego raczej ograniczoną rolą konstytucyjną prowadzi do pewnego dysonansu, a kampania obiecuje więcej, niż wybrany prezydent będzie mógł spełnić. Być może jest to myśl, którą warto będzie podjąć w debacie nad ewentualnymi zmianami konstytucyjnymi, choć po niedzielnych wyborach żadna z głównych partii nie będzie miała chyba motywacji, by taką dyskusję podjąć: PO, bo i tak ma pełnię władzy, a PiS, bo przynajmniej przez najbliższych pięć lat odpowiadać mu będzie słaba konstytucyjna pozycja prezydenta, nawet wybieranego bezpośrednio przez cały naród.

[i]Wojciech Sadurski jest profesorem Wydziału Prawa Uniwersytetu w Sydney i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?