Polis i politike – wspólnota obywateli i sztuka rządzenia – powinny być rozważane w całym ich bogactwie. Ale skoro okazało się po 20 latach wolności, demokracji i gospodarki rynkowej, że te trzy czynniki nie wystarczą, aby powstawała otwarta przestrzeń publiczna, należy znaleźć inną triadę dla polityki miejskiej. Bliższą merytorycznych działań władz miejskich. Regulującą te sfery, których sami obywatele ani ich organizacje nie zharmonizują w grach partykularnych interesów.
Sterowanie miastem przez rozwój jego infrastruktury, tworzenie ładu własnościowego, który owocuje ładem przestrzennym, wyznaczanie granic przestrzeni publicznej, tak aby była otwarta dla obywatela i dawała poczucie wolności pod rządami prawa – te trzy zadania określają bliższy rzeczywistości horyzont polityki miejskiej. Należy pokazać ich wzajemne związki, aby się przekonać, że planowanie urbanistyczne stanowi jeden z ważniejszych wyjątków od reguł gry rynkowej. To bowiem władza publiczna bardziej niż w innych obszarach zakreślać musi granice działania prawa własności.
Już dawno temu wielki architekt fiński Alvar Aalto wyśmiewał pojęcie budynku najbardziej ekonomicznego. Na pytanie o to, jaki to budynek, odpowiadał: „To oczywiste, jak najwyższy i jak najgrubszy!". Z kolei liberał Milton Friedman wskazywał, że planowanie urbanistyczne i przestrzenne rządzi się innymi kryteriami niż prawa rynku.
Przyjmijmy pewne użyteczne założenia co do celów i instrumentów planowania. Cele to ochrona terenów otwartych, w tym środowiska naturalnego, oraz zapobieganie rozpraszaniu zabudowy. Natomiast głównym instrumentem planowania jest ograniczanie prawa własności w dziedzinie sposobu użytkowania i prawa zabudowy. Ta minimalistyczna i zarazem bardzo pojemna formuła skłania do tym bardziej precyzyjnego opisywania zależności, jakie zachodzą w trójkącie infrastruktura – własność – przestrzeń publiczna.
Zamiast szukać panaceum prawnego na chaos i nieprzyjazność polskich miast, lepiej skupić się na polityce miejskiej, która promować będzie inne niż dziś obyczaje prawne. Impotencja polityków deklarujących powszechną niemożność i bezwyjściowość wydaje się zbyt wygodną ucieczką od praktycznych wyzwań i pozytywnych doświadczeń wielu inicjatyw samorządowych.