Już w trakcie wykonywania przez niego piosenki Andrzeja Rosiewicza "Mówisz mi" członkowie czteroosobowego jury dawali odczuć swoją głęboką dezaprobatę.
Wypożyczona z Witkacego Kora Jackowska wydymała spuchnięte wargi, jeden z dwóch różniących się czapkami młodzieńców cucił się kolorowym płynem, nauczycielka śpiewu chowała głowę w dłoniach. Wprawdzie elementem owych sadomasochistycznych programów jest znęcanie się nad tęskniącymi za sławą ofiarami, ale tym razem sprawa była poważniejsza. Jury nie rozliczało jakości wokalnych czy interpretacyjnych, ale dawało wyraz swojemu oburzeniu treściami ideowymi utworu, który – będę musiał to napisać – odwoływał się do patriotyzmu. Nic dziwnego, że ten stopień nieprzyzwoitości eliminował go na wstępie.
"Jakieś bogoojczyźniane, takie patriotyzmy – to jest coś okropnego. Nie idź tą drogą!" – napominała młodego człowieka nauczycielka śpiewu. "No, prawie że umarłam" – oświadczyła Kora z właściwą sobie intelektualną precyzją. Jeden z dwóch trudnych do odróżnienia młodzianów też coś powiedział. A może obaj powiedzieli chórem?
W tekście piosenki słowo "ojczyzna" pojawia się raz. Bóg wprawdzie nie zostaje wymieniony, ale nauczycielce śpiewu się kojarzy. Może słusznie. Papuzi chórek jurorów został dobrze uwarunkowany. Wie, jakich granic przekraczać nie wolno. Młody człowiek, który śpiewał o ojczyźnie i przy chichocie celebrytów usiłował coś powiedzieć o problemie emigracji, nie pasował do groteskowego programu.
W rzeczywistości odwróconej, gdzie najbardziej konformistyczne pozy sprzedawane są jako manifestacje buntu, pojawił się młody gniewny z Sanoka. Nic dziwnego, że znalazł rzesze fanów w Internecie. Po raz pierwszy chyba Polsat, odwołując się do swoich praw autorskich, zablokował rozpowszechnianie fragmentów swojego programu. Może ktoś się tam zawstydził?