Jeszcze nigdy w historii III Rzeczypospolitej premier polskiego rządu nie miał tak komfortowej sytuacji politycznej, by móc rządzić tak, jak ma na to ochotę. W kraju nie grozi mu nic. Opozycji praktycznie nie ma. PiS się dzieli, SLD ledwo zipie. Prezydent raczej będzie wspierał rząd. Tak dobrze nie miał do tej pory żaden gabinet, może poza ekipą Tadeusza Mazowieckiego, która w tamtym niezwykłym czasie mogła przeforsować w parlamencie wszystko, co chciała.
Nadchodzi burza
Olbrzymie zagrożenia są gdzie indziej. Gabinetowi Donalda Tuska dziś zagrażają agencje ratingowe, ceny obligacji i inwestorzy. Sypiące się europejskie domino może przewrócić też biało-czerwoną kostkę. I wtedy zapewne premiera nie uratuje nic, tak jak nic nie uratowało premierów Grecji czy Włoch. Tusk o tym wie. Stąd takie a nie inne exposé i zapowiedź podejmowania decyzji, których do tej pory podejmować nie chciał.
Dlaczego do tej pory ich nie podejmował? Bo bał się, że zostanie za to odrzucony przez wyborców. Dlaczego dziś chce je podejmować? Bo wie, że w obecnej sytuacji kartka wyborcza ma drugorzędną wagę, znaczenie zaś mają instytucje finansowe. To one mogą zmieść polski rząd. I to do nich premier kierował swoje przesłanie.
Niewykluczone, że za chwilę Tusk będzie zmuszony ogłosić podjęcie jeszcze bardziej drastycznych kroków, bo na kontynencie zaczyna się jazda bez trzymanki. Czeka nas bardzo burzliwy okres.
Przyjazny prezydent
Przeciwnicy rządu mają nadzieję, że ta sytuacja pogrąży ekipę Platformy, że szybko wpadnie także w polityczne tarapaty. To oczywiście nie jest wykluczone, bo w tak nieprzewidywalnych czasach trudno cokolwiek wykluczyć. Spójrzmy jednak, jaki jest punkt wyjścia.