Wolfgang Schäuble, minister finansów Niemiec, oskarża przywódcę greckich konserwatystów o wstrzymywanie reform. Prezes Boscha Franz Fehrenbach mówi, że Grecję należy wyrzucić nie tylko ze strefy euro, ale i z całej Unii, bo stanowi dla niej "zbyt duże obciążenie". Komentatorzy największych niemieckich gazet wskazują, który premier "rozczarowuje" panią kanclerz, a który nie. Który kraj "odrobił lekcję", a który "lekcji jeszcze nie odrobił".
Grecja najwyraźniej należy do tej drugiej kategorii: jeśli w ogóle dostanie obiecaną pomoc, pieniądze będą spływały na specjalne konto, żeby przypadkiem Papademos z Samarasem ich nie przeputali. Nie będzie więc komisarza ds. oszczędności, będzie za to "Sonderkonto", jak zgrabnie ochrzciły je nadreńskie media. Bo – jak wiadomo – wszystkie niemieckie słowa zaczynające się od "Sonder[pauza]" symbolizują miłość i pokój oraz wywołują falę sympatii do pani Merkel i pana Schäublego. Co ja mówię: to już nie fala sympatii, to prawdziwe tsunami.
Wygląda na to, że po blisko trzymiesięcznej zwłoce rząd w Berlinie wziął sobie wreszcie do serca apel ministra Sikorskiego. Szef polskiej dyplomacji chciał, by Niemcy zaczęły przewodzić Europie – i proszę, spełniło się. Mówił, że obawia się niemieckiej bezczynności ("I fear German inactivity"), no to teraz ma taką "activity", o jakiej chyba nawet nie marzył.
To obcesowe meblowanie Europy przez Niemców przestało być śmieszne. Co gorsza, cała eurokracja albo Niemcom ochoczo basuje, albo siedzi cicho jak trusia, żeby "nie rozczarować pani kanclerz". Albowiem to ona w ostateczności zdecyduje, czy taki np. Herman Van Rompuy, któremu za chwilę kończy się kadencja, zostanie na swoim złoconym stołku czy też nie.
Jedynie Mario Monti ma w sobie na tyle trzeźwości i odwagi, by powiedzieć Niemcom: hola, hola, jeszcze nie rządzicie całą Europą. A polski rząd? Cóż, polski rząd zapewne "przedstawi swoje stanowisko w najbliższym czasie".