Nie wiadomo, czy bojkot został zaplanowany i czy maczał w nim palce Nicolas Sarkozy. Wiadomo, że kilku europejskich przywódców odmówiło spotkania z rywalem Sarkozy'ego w wyborach prezydenckich Francois Hollande'em. Do tego grona dołączył Donald Tusk: podczas dzisiejszej wizyty w Warszawie gość z Francji nie będzie miał okazji, aby porozmawiać z polskim premierem. Odbędzie się prawdopodobnie jedynie kurtuazyjne spotkanie z prezydentem Komorowskim.
Żałuję, że Donald Tusk przyłączył się do akcji bojkotu Hollande'a. Pamiętajmy, że socjalistyczny kandydat prowadzi w sondażach – ostatni daje mu 16-procentową przewagę nad Sarkozym w drugiej turze. Niewykluczone, że w maju wprowadzi się do Pałacu Elizejskiego. Czy Tusk nie jest ciekaw jego poglądów? Czy nie warto zamienić paru słów z kimś, kto za dwa miesiące może zostać głową jednego z najpotężniejszych państw świata, mocarstwa nuklearnego, które ma stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i które zainwestowało sporo pieniędzy w polską gospodarkę?
Powstaje wrażenie, iż umówione naprędce spotkanie z Komorowskim jest tylko rozpaczliwą próbą wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. Jeśli Hollande wygra wybory, jego partnerem na arenie międzynarodowej będzie Tusk, a nie Komorowski.
Zatrzymać szaleńca
Do 6 maja, a więc daty drugiej tury wyborów, Hollande nie uściśnie też zapewne dłoni Angeli Merkel, Davida Camerona, Maria Montiego i Mariano Rajoya. Tak przynajmniej twierdzi dobrze zazwyczaj poinformowany tygodnik „Der Spiegel", który w najnowszym wydaniu ogłosił, iż konserwatywni liderzy największych państw UE zawiązali spisek przeciwko kandydatowi francuskiej lewicy.
Wkroczyliśmy w nową epokę europejskiej polityki. Na początku lutego kanclerz Niemiec zapowiedziała, iż pomoże Nicolasowi Sarkozy'emu w trakcie kampanii. Teraz kilku kolejnych premierów ostentacyjnie odwraca się plecami do jego konkurenta. Gdy z obozu socjalistów zaczęły płynąć głosy oburzenia, najbliżsi współpracownicy Sarkozy'ego natychmiast wykorzystali okazję, by zadrwić z Hollande'a: „Chyba mu się wydaje, że jest ważniejszy niż w rzeczywistości" – komentował premier Francois Fillon. „Czy on naprawdę myśli, że szefowie rządów nie robią nic innego, tylko dzwonią do siebie i rozmawiają właśnie o nim?".