UE walczy z Francois Hollande - Magierowski

Czy spotkanie Donalda Tuska z człowiekiem, który może za chwilę zostać prezydentem Francji, nie leży w interesie naszego kraju? – pyta publicysta

Publikacja: 08.03.2012 20:17

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nie wiadomo, czy bojkot został zaplanowany i czy maczał w nim palce Nicolas Sarkozy. Wiadomo, że kilku europejskich przywódców odmówiło spotkania z rywalem Sarkozy'ego w wyborach prezydenckich Francois Hollande'em. Do tego grona dołączył Donald Tusk: podczas dzisiejszej wizyty w Warszawie gość z Francji nie będzie miał okazji, aby porozmawiać z polskim premierem. Odbędzie się prawdopodobnie jedynie kurtuazyjne spotkanie z prezydentem Komorowskim.

Żałuję, że Donald Tusk przyłączył się do akcji bojkotu Hollande'a. Pamiętajmy, że socjalistyczny kandydat prowadzi w sondażach – ostatni daje mu  16-procentową przewagę nad Sarkozym w drugiej turze. Niewykluczone, że w maju wprowadzi się do Pałacu Elizejskiego. Czy Tusk nie jest ciekaw jego poglądów? Czy nie warto zamienić paru słów z kimś, kto za dwa miesiące może zostać głową jednego z najpotężniejszych państw świata, mocarstwa nuklearnego, które ma stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i które zainwestowało sporo pieniędzy w polską gospodarkę?

Powstaje wrażenie, iż umówione naprędce spotkanie z Komorowskim jest tylko rozpaczliwą próbą wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. Jeśli Hollande wygra wybory, jego partnerem na arenie międzynarodowej będzie Tusk, a nie Komorowski.

Zatrzymać szaleńca

Do 6 maja, a więc daty drugiej tury wyborów, Hollande nie uściśnie też zapewne dłoni Angeli Merkel, Davida Camerona, Maria Montiego i Mariano Rajoya. Tak przynajmniej twierdzi dobrze zazwyczaj poinformowany tygodnik „Der Spiegel", który w najnowszym wydaniu ogłosił, iż konserwatywni liderzy największych państw UE zawiązali spisek przeciwko kandydatowi francuskiej lewicy.

Wkroczyliśmy w nową epokę europejskiej polityki. Na początku lutego kanclerz Niemiec zapowiedziała, iż pomoże Nicolasowi Sarkozy'emu w trakcie kampanii. Teraz kilku kolejnych premierów ostentacyjnie odwraca się plecami do jego konkurenta. Gdy z obozu socjalistów zaczęły płynąć głosy oburzenia, najbliżsi współpracownicy Sarkozy'ego natychmiast wykorzystali okazję, by zadrwić z Hollande'a: „Chyba mu się wydaje, że jest ważniejszy niż w rzeczywistości" – komentował premier Francois Fillon. „Czy on naprawdę myśli, że szefowie rządów nie robią nic innego, tylko dzwonią do siebie i rozmawiają właśnie o nim?".

Dlaczego Hollande nagle okazał się trędowaty? Bo obiecał, że jeśli zostanie prezydentem, zamierza renegocjować pakt fiskalny. Z miejsca okrzyknięto go szaleńcem, który chce podpalić europejski dom. A szaleńców trzeba powstrzymać wszystkimi dostępnymi środkami, nawet poddając ich dyplomatycznemu ostracyzmowi.

Kanclerz Niemiec tłumaczyła swoją decyzję tożsamością ideową oraz faktem, że zarówno CDU, jak i ugrupowanie Sarkozy'ego – UMP – należą do Europejskiej Partii Ludowej (choć pięć lat temu przyjęła oboje pretendentów do francuskiej prezydentury: i Sarkozy'ego, i Segolene Royal).

Angelę i Nicolasa miałaby łączyć nie tylko troska o losy Starego Kontynentu, ale i prawicowość. Od unijnych konserwatystów należałoby w takim razie oczekiwać konsekwencji: mam nadzieję, iż jesienią tego roku formalnie poprą kandydaturę republikanina Mitta Romneya na prezydenta USA i odmówią spotkania z Barackiem Obamą.

To zaiste zdumiewające, że z dnia na dzień Merkel i Tusk odkryli w sobie prawicowe pokrewieństwo z Sarkozym. Przecież słyszymy od lat, że podział na prawicę i lewicę w Europie jest przestarzały, że ideologie powinny zostać wyrzucone na śmietnik historii, że liczą się jedynie pragmatyzm i sprawne rozwiązywanie realnych problemów. W Strasburgu prawica umawia się z lewicą, iż Jerzy Buzek i Martin Schulz podzielą się kadencją szefa europarlamentu. Komisją Europejską kieruje umiarkowany konserwatysta z maoistowską przeszłością José Manuel Barroso, a przewodniczącym Rady Europejskiej jest pozbawiony jakichkolwiek zapatrywań Herman Van Rompuy. Wszyscy do wszystkich cmokają i prawią sobie dusery.

Aż tu niespodziewanie okazuje się, że można wskrzesić nawet tak podejrzane słowo jak „konserwatyzm", zwłaszcza jeśli nadaje się idealnie jako narzędzie w politycznej intrydze.

Szkoda, że Merkel i Sarkozy nie doszukiwali się owego pokrewieństwa w przypadku Viktora Orbana, konserwatysty par excellence, którego niemiecka, francuska i brukselska „prawica" od wielu miesięcy traktuje jak pariasa (gwoli sprawiedliwości: Donald Tusk i europosłowie PO niedawno bronili węgierskiego premiera). Co ciekawe, Orbana ganiono za to, że obniżał podatki. Teraz Hollande'owi dostaje się za to, że chce podatki podwyższać.

Oczywiście nie chodzi o żaden konserwatyzm, tylko o zmuszenie polityków wszelkiej maści do podporządkowania się dyktatowi „europeizmu". Nieważne, czy jesteś trockistą, chadekiem czy libertarianinem. Ważne, żebyś zdeklarował się jako zwolennik „pogłębionej Unii", dla której „nie ma alternatywy". Każdy kolejny traktat masz uznawać za „przełomowy", ale, broń Boże, nie poddawaj go pod referendum w swoim kraju, bo natychmiast trafisz na czarną listę. Aha, warto też troszeczkę poubolewać nad tym, iż „Brytyjczycy nie są solidarni z resztą Europy", albowiem „myślą wyłącznie o własnych interesach". Wtedy dostaje się stosowne imprimatur z Berlina i można już chodzić z podniesioną głową jako „dobry Europejczyk".

Tym samym reszta twoich poglądów nie ma już większego znaczenia. „Dobry Europejczyk" Sarkozy może sobie pozwolić na stwierdzenie, że we Francji „jest za dużo imigrantów", i krzywda mu się nie dzieje. Gdyby Viktor Orban powiedział, że „na Węgrzech jest za dużo Cyganów" – o, dopiero miałby się z pyszna.

Podobnie Jacek Rostowski: w zachodniej prasie jest hołubiony, choć zapowiada wprowadzenie „opłaty bankowej". Viktor Orban za opodatkowanie banków został przez te same gazety bezlitośnie przeczołgany.

Tylko my mamy rację

I tutaj leży sedno afery z Hollande'em. Nieszczęśnik najwyraźniej zapomniał, że nie da się funkcjonować w europejskiej polityce, jeśli wprzódy nie zapali się świeczki na ołtarzu europeizmu. Hollande jeszcze nie doczekał się łatki eurosceptyka, ale to kwestia czasu. Bo eurosceptykiem, jak wiadomo, nie jest ten, kto nie lubi Europy, lecz ten, kogo nie lubią Angela Merkel i Nicolas Sarkozy.

Proponując renegocjację paktu fiskalnego, francuski socjalista popełnił po prostu bluźnierstwo i sam wykluczył się z grona „dobrych Europejczyków", z którymi warto się spotykać i dyskutować. Hollande mógłby równie dobrze zanegować Holokaust czy publicznie spalić Koran – efekt byłby podobny, ale rozgłos bez porównania większy (choć sława wątpliwa).

Jesteśmy świadkami bardzo ciekawego zjawiska: oto najbardziej wpływowe postaci Starego Kontynentu starają się „wyprowadzić" politykę z krajowego grajdołka i umieścić ją w kontekście walki o przyszłość całej Europy. Taka debata jest dla nich dużo wygodniejsza: po co odpowiadać na pytania dotyczące bezrobocia, przestępczości, korupcji, rozwarstwienia społecznego, stanu edukacji, skoro można przybrać pozę Karola Wielkiego, którego nie wolno zdetronizować, bo cesarstwo mogłoby się przecież rozpaść. My rządzimy Europą, tylko my jesteśmy w stanie ją ocalić i tylko my mamy rację. A jeśli naszej racji nie uznacie, zawsze możemy wam znaleźć jakiś nadmierny deficyt, przekroczony o 0,03 proc., jakieś niewypełnione dyrektywy, a w ostateczności naślemy na was Sparkomissara, który sprawdzi, czy realizujecie zalecenia MFW, EBC, Banku Światowego, Amnesty International i Kampanii przeciw Homofobii.

Jak skasować wybory

Hollande bardzo przytomnie zauważył, że o tym, kto zostanie prezydentem Francji, zdecydują francuscy wyborcy, a nie konszachty przywódców sąsiednich państw. To dla Sarkozy'ego, Merkel et consortes prawdziwy koszmar: niewdzięczni obywatele mogą odsunąć od władzy ludzi, którzy z takim mozołem i poświęceniem ratują europejską gospodarkę, i wybrać kogoś tak nieodpowiedzialnego jak Hollande.

Sarkozy i Merkel jeszcze nie potrafią ominąć tej przeszkody. Wiedzą już, jak zniszczyć sankcjami rząd Orbana, wiedzą, jak wymienić premiera w Grecji, wciąż jednak nie znaleźli sposobu na to, aby skasować instytucję demokratycznych wyborów. Kiedy im się to uda, powstanie wreszcie stabilny i przewidywalny europejski rząd, w którym pierwsze skrzypce będzie grała Europejska Partia Przyjaciół Nicolasa.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Nie wiadomo, czy bojkot został zaplanowany i czy maczał w nim palce Nicolas Sarkozy. Wiadomo, że kilku europejskich przywódców odmówiło spotkania z rywalem Sarkozy'ego w wyborach prezydenckich Francois Hollande'em. Do tego grona dołączył Donald Tusk: podczas dzisiejszej wizyty w Warszawie gość z Francji nie będzie miał okazji, aby porozmawiać z polskim premierem. Odbędzie się prawdopodobnie jedynie kurtuazyjne spotkanie z prezydentem Komorowskim.

Żałuję, że Donald Tusk przyłączył się do akcji bojkotu Hollande'a. Pamiętajmy, że socjalistyczny kandydat prowadzi w sondażach – ostatni daje mu  16-procentową przewagę nad Sarkozym w drugiej turze. Niewykluczone, że w maju wprowadzi się do Pałacu Elizejskiego. Czy Tusk nie jest ciekaw jego poglądów? Czy nie warto zamienić paru słów z kimś, kto za dwa miesiące może zostać głową jednego z najpotężniejszych państw świata, mocarstwa nuklearnego, które ma stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i które zainwestowało sporo pieniędzy w polską gospodarkę?

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA